Podróż Chiny - Shaolin i Xian czyli wojownicy kiedyś i dziś
Chiny sa piękne. Ale nie Luoyang!
Myślę że śmiało można powiedzieć ze miasto które ma poniżej 1,5 mln mieszkańców to dziura straszna i nic tam nie ma ciekawego!
Po dotarciu do tej metropolii chcąc nie chcąc zwiedzamy najpierw dworzec. Już pamiętacie jak to funkcjonuje - zaraz po przyjeździe trzeba koniecznie kupić bilety, żeby możliwie szybko i w możliwie dobrych warunkach się potem z tego miejsca wydostać... No taki urok - nic na to nie poradzimy. Szczęśliwi mamy bilety do Xian (109Y) - było trochę z przeszkodami - to już wyjazd na następny dzień - zostały więc tylko bilety na pociąg o północy.
Śniadanko znowu jemy w KFC - mają tam takie babeczki z ciasta francuskiego z nadzieniem budyniowym. Mniam?
Kolejna atrakcja to szukanie hotelu. O matko - wyglądało to tragicznie. Brzydkie miasto, paskudne hotele. Brrr. Po 2 nieudanych próbach docieramy wreszcie do Luo Yang Ming Yuan Youth Hostel. Mamy apartament z 2 sypialniami i łazienką z wielka wanną - 300Y (nr 617). Przy szukaniu hotelu jest najważniejsze żeby koniecznie zobaczyć kilka pokoi - wtedy można ocenić czy jest czysto i czy... no niestety napisze to - nie ma zwierzątek.
Niezachwycające Luoyang przywitało nas też mało zachwycającą pogodą - mżawka i pochmurnie. Ale trzeba zwiedzać - ruszamy do Grot Longmen. Już nauczeni jak to tanio jeździć taxi - łapiemy taksówki. Wstęp do grot masakryczne drogi! 120Y. Jednak same groty niesamowite - setki posągów Buddy. Największe wrażenie robi jednak największa, z odnowionymi posągami. Na końcu przechodzi się mostem na drugą stronę rzeki i można wszystkie groty zobaczyć z drugiego brzegu. Po drugiej stronie mostu sa też groty z posągami - ale jest ich mniej i są znacznie skromniejsze. Na wzgórzu jest Świątynia (a w niej to co zawsze - kadzidła i dachy z fantastycznymi dachówkami). Na terenie tego muzeum pod gołym niebem można się poruszać płatnymi meleksami. Po drodze do parkingu w sklepikach można kupić "kamień z piwonią". Wracamy już autobusem (nr 83) - 1,5Y do samego dworca. W autobusie poznajemy Julie i Piotra z Gdańska - razem idziemy na obiadek do... Mr Lee - czyli chińskiej wersji KFC - oczywiście z chińskimi potrawami.
Klasztor Shaolin - potrafi jednak zaskoczyć 2010-01-24
W hotelu w Luoyang mieliśmy śniadanie. Niestety jeszcze chyba nie przestawiliśmy się na specyficzne smaki chińskich śniadań - z normalnych rzeczy były jajka, bułeczki na parze i jakieś takie paluszki na głębokim tłuszczu smażone. Wyglądało to wszystko tak odstraszająco, że zapomnieliśmy nawet zdjęcie zrobić.
Plany na dziś to klasztor Shaolin. Już poprzedniego wieczora umówiliśmy się z jedną z przedsiębiorczych pań przy dworcu, że przyjedzie po nas autobus i zabierze do Klasztoru. Warunek był tylko jeden - nie ma nas obwozić po jakiś dodatkowych miejscach na trasie, tylko prosto do Shaolin - cena przejazdu 40Y. Jak się łatwo domyśleć autobus owszem przyjechał ale była to typowa wycieczka z "atrakcjami" po drodze. Decyzja - nie wsiadamy! Nasza przedsiębiorcza pani nie dała za wygraną, i w ciągu kilku minut załatwiła nam busa tylko dla nas. Niewątpliwym plusem okazało się to, że w 5 osób po prostu nam się to opłacało. Oczywiście trzeba było się targować - z 500Y cena zeszła na 350Y. Do klasztoru jedzie się 1,5h. Po drodze już sama jazda jest atrakcją! Chińczycy maja naprawdę bardzo specyficzny sposób jazdy.
Teren klasztoru jest ogromy! Polecam wejść do budynku zaraz przy kasach - są tam zdjęcia i makieta całego terenu. Kompleks klasztorny to przede wszystkim szkoły kung fu - po drodze mijamy setki jednakowo ubranych dzieciaków ćwiczących na boiskach. Nie mieliśmy jakoś zupełnie sprecyzowanego planu zwiedzania - przez przypadek - idąc za tłumem trafiliśmy do sali gdzie o 11.30 zaczęły się pokazy. Zobaczyliśmy też świątynie. Przy świątyni jest bardzo fajna restauracja - i stosunkowo tania. Polecam tam też kawę.
W Shaolin - podobnie jak wcześniej w Pekinie Chińczycy prosili nas żeby zrobić sobie z nimi zdjęcie. Jesteśmy jednak dla nich nadal tak egzotyczni, że chcą się potem takimi białasami chwalić znajomym. Dzięki temu z całego wyjazdu mamy dużą kolekcje zdjęć z naszymi nowymi chińskimi znajomymi.
Na terenie klasztoru Shaolin największe wrażenie robi oczywiście Las Stup. Są fantastyczne. Zachwyciły nas też zdjęcia przy kasach - piekne góry i widoki - musieliśmy tylko wjechać kolejką na górę. Za naszym kierowcą busa byliśmy umówieni na 15. Mieliśmy już mało czasu - jednak szybka decyzja - jedziemy! Kolejka - co ważne, ta dalej po prawej stronie - cena 60Y. Widoki na górze były niesamowite!!! Potwornie żałowaliśmy, ze nie od razu wjechaliśmy tutaj na góre. Można tam spędzić cały dzień - jest na trasie stara świątynia, wiszące mostki, no i niesamowite skały. Niestety nie mogliśmy tego wszystkiego zobaczyć - było już za mało czasu. Szkoda.
Chińskie trasy w górach są bardzo specyficzne - prawie zawsze można liczyć na chodniki barierki. Nie zachwyca to z pewnością jeśli się chce zobaczyć nieskażoną cywilizacją naturę, ale niestety trzeba się do tego przyzwyczaić. Do busa dobiegliśmy dopiero na 17 - kierowca nie był zbytnio zachwycony. Polecamy więc na przyszłość zarezerwować sobie cały dzień na Shaolin i koniecznie wliczyć maximum czasu na góry!
Wieczorem udało nam się znaleźć bardzo fajnie wyglądającą restauracje. Dużo tubylców i potrawy bardzo zachęcająco wyglądały. Jedyny minus - zero angielskiego u obsługi. Okazało się jednak, że maja menu ze zdjęciami - a co ważne na każdej stronie jest dodatkowo obrazek - np. ryba, świnka itp. No to damy rade! Zamówiliśmy znowu wspólnie trzy potrawy - przekonani, że zamawiamy trzy rodzaje potraw z mięsem. W efekcie dostaliśmy - grzyby, wątróbkę i coś z kurczaka co mięsem na pewno nie było! Zapłaciliśmy 118Y i w sumie nic nie zjedliśmy... Myśleliśmy że już do końca wyjazdu zostaniemy wierni KFC...
To już ostatni dzień w niezachwycającym Luoyangu. Pociąg mieliśmy o 00.30. Na dokładkę jeszcze trochę się spóźnił. Szczęśliwi wsiadamy z myślą, ze zaraz pójdziemy spać - a tu czeka na nas nie zmieniona pościel. Wcześniej na naszych łóżkach już ktoś spał! Pani Wagonowa (ta niestety należała do tych mało porządnych) oczywiście zupełnie nie wiedziała o co nam właściwie chodzi! (Chińczycy wsiadający z nami bez żadnych ceregieli po prostu się położyli na takiej pościeli). Awantura chińsko - angielsko - polska trwała ponad pół godziny. Pani w desperacji i zupełnie nie mogąc zrozumieć dlaczego jej nie rozumiemy jak do nas mówi po chińsku - zaczęła nam na karteczce pisać. Po chińsku. Skończyło się więc na awanturze obrazkowej i wywalczyliśmy nowe prześcieradła. Dobre i to.
Xian - terakotowa armia jednak zachwyca 2010-01-24
Jesteśmy bladym świtem w Xian! Miasto już po wyjściu z dworca robi wrażenie - wychodzi się na ogromny mur! Czytałam, ze przy podstawie mury miejskie maja nawet 18m! Całe miasto jest nimi otoczone. Oczywiście teraz Xian dużo bardziej się rozrósł - ale obszar objęty murami naprawdę robi wrażenie. Po Xian naszym celem było Guilin - ale z kupna biletów na pociąg zrezygnowaliśmy - okazało się ze to ok 20h jazdy! Chyba nie będzie wyboru tylko poszukać samolotu!
Śniadanko niezmiennie czekało na nas w KFC. (tak się teraz zastanawiam, że to pierwszy nasz wyjazd gdzie tak konsekwentnie i bez oporów jem zawsze śniadania na mieście - niewątpliwie to zasługa niskich cen ;) Potem jedziemy do poleconego nam wcześniej Shuyuan Youth Hostel - zaraz przy murach miejskich - ale przy Bramie Południowej (autobus z dworca 603 1Y). W hostelu bardzo sympatyczne dziewczyny na recepcji - świetnie mówią po angielsku. Na szczęście były miejsca i mamy dwie trójki. Pokoje ok. Ale bardzo dużo wilgoci. Hotel jest bardzo specyficzny - otwarte dziedzińce, bar z dobrym jedzeniem i świetną kawą, ciekawy wystrój i wielki pub-imprezownia w podziemiach.
Niestety w Xian pogoda nas nie rozpieszczała - cały czas było pochmurno. Zaraz po rozpakowaniu jedziemy zobaczyć terakotową armie - oczywiście autobusem miejskim - 603 do dworca (1Y) a potem 306 (7Y) - odjeżdża zaraz z przed dworca kolejowego.
Teren z pawilonami gdzie stoją figury jest ogromny. Bilety kupuje się zaraz przy parkingu po lewej stronie - a potem trzeba jeszcze przejść alejka ze sklepikami. Można tez jechać busikiem - ale trzeba mieć wykupiony bilet. Zaczynamy zwiedzać od muzeum. Ogromy budynek i tak naprawdę niewiele w nim jest. Najważniejsze jednak że są dwa rydwany z brązu. Fantastycznie wyglądają na żywo. Zaczynamy zwiedzać trochę od tyłu. Najpierw pawilon nr 2 - największy. Tam jest bardzo dużo jeszcze nie odkopanych figur a te co są widoczne są zniszczone. Jednak ogrom tego robi wrażenie. Potem pawilon nr 3 - najmniejszy - ale już więcej całych postaci. No i na koniec pawilon nr 1 - duży i z całymi szeregami wojowników. W nim tez widać przy pracy archeologów. Jest też zaznaczone miejsce gdzie się to wszystko zaczęło - czyli gdzie była wykopana studnia z której wydobyto pierwsze fragmenty terakotowego wojownika. Na koniec polecam zaglądnąć do sali kinowej choć na chwilkę - okrągła sala a w niej dookoła ekrany. Nie jest to może HD ale ciekawie. No i najważniejsze na koniec - można robić zdjęcia - widzieliśmy nawet chłopaka ze statywem. Powrót - 1,5 h w korkach. Strasznie się to Xian korkuje niestety.
Wieczorem miasto jest ładnie oświetlone. Niedaleko naszego hostelu jest ulica barów - bardzo klimatycznie.
Xian - dzielnica muzułmańska i smaki ulicy. 2010-01-24
Mieszkamy zaraz przy murach miasta - a zaraz za murem jest park. Rano idziemy zobaczyć jak wygląda spędzanie wolnego czasu w Xian. Nie zawiedliśmy się. Cały park jest pełen ludzi ćwiczących tai chi, gimnastykujących się, był też pan kaligrafujący na płytkach chodnikowych pędzlem umaczanym w wodzie. Są też ptaszki w klatkach na drzewach! To taki zwyczaj, ze ludzie przynoszą swoje ptaszki rano do parku i klatki wieszają na drzewach. Nie popieram trzymania biednych ptaków w klatkach - ale "wyprowadzanie je na spacer" do parku jest nietypowym pomysłem. Szliśmy dość długo parkiem - nie dotarliśmy jednak do końca muru. Naprawdę mury są ogromne. Znaleźliśmy za to bazar z owocami. Polecam chińskie gruszki i pyszne jabłka - w takim lekko różowym kolorze. Znaleźliśmy tez mały barek w którym na oczach kupujących są robione pierożki na parze. Rodzajów nadzienia jest chyba ze 20 - a cena jednego to 0,5Y. Jedliśmy z mięsem, wodorostami, i jeszcze jakieś niezidentyfikowane alewszystkie bardzo dobre. Mamy więc śniadanie załatwione.
Potem ruszamy do dzielnicy muzułmańskiej - zaczyna się zaraz za Wieżą Bębnów. Pierwsze alejki to sklepiki z pamiątkami i badziewiosklepiki. Udało się nam kupić T shirt za 20Y po morderczym targowaniu się. Przez przypadek dochodzimy do Wielkiego Meczetu - w sumie celu dzisiejszej wycieczki. Meczet bardzo ładny - ale też bardzo zniszczony. Ciekawe jest to, że jest to muzułmańska architektura w chińskim stylu. Na dziedzińcach krzątają się ludzie przygotowując meczet do piątkowego święta. Dzielnica muzułmańska to tez całe ulice z jedzeniem - małe barki, miejsca gdzie robią makaron wyciągając go ręcznie do cieniutkich nitek. Wszędzie tłum ludzi i całe chmary rowerów i motorków. Ma to niesamowity urok. Wchodzimy tez do arabskiego spożywczaka - zakup kory cynamonu i zmielonej papryki - bezcenny bo bez targowania się. A ceny jak dla tubylców. Tu nikt jeszcze nie wpadł na to żeby mieć inne ceny dla turystów, a też pewnie dlatego, ze turyści tu rzadko zaglądają. Już trochę zmęczeni tym tłumem łapiemy taxi i za 8Y wracamy do Hostelu.
Pomimo obaw i niepochlebnego zdania niektórych uczestników naszej wycieczki o chińskich liniach lotniczych - rezerwujemy w hostelu bilety na samolot do Guilin. Łapiemy mega promocje i 5 biletów z ostatnich 7 jakie zostały na sobotę po południu. Mamy wiec jeszcze całe dwa dni na zwiedzanie miasta. No i wreszcie musimy ruszyć się na mury miejskie.
Xian - Wielka Pagoda Dzikich Gęsi. 2010-01-24
Pogoda niezmiennie jest kiepska. Paskudne szare niebo. Nie jest tak całkiem źle bo nie pada...
Dziś jedziemy zobaczyć Wielką Pagodę Dzikich Gęsi. Jedziemy autobusem 609. Wysiadamy niedaleko wielkiego placu przed Pagodą. Wejście jest z drugiej strony - bilety - oczywiście znowu ulgowe. Może to przez tą nieszczególna pogodę, a może że to już kolejne budynki świątynne jakie widzimy - nic szczególnie nas nie zachwyciło. Ciekawostka była za to przed Pagodą - na ogromnym placu. Ok 12 godziny wyjeżdżają z ziemi wielkie głośniki i graja walce Straussa - w tym czasie jest tez chyba włączona ogromna fontanna. Chyba - bo walce słyszeliśmy, ale niestety fontanny już nie zobaczyliśmy - nie zdążyliśmy. Z ciekawostek - to na przeciwko od wejścia na teren Pagody i po lewej stronie budowane są budynki w starym chińskim stylu, a w nich restauracje i fast foody (oczywiście znowu byliśmy w KFC). Są tez budynki całe pokryte graffiti. Fajnie było to wszystko widać ze szczytu Pagody. Niestety więcej zapierających dech widoków nie było bo była mgła...
Jeśli chodzi o ulice z pamiątkami to chyba najładniejsza uliczka jest właśnie w Xian. Ktoś ją kiedyś nazwał ulicą Pędzelkową. W dużej ilości występują tu sklepiki tylko z pędzelkami do kaligrafii. Naprawdę nazywa się Shuyuanmen (idąc w kierunku Bramy Południowej trzeba skręcić w lewo - zaczyna sie przy kamiennej małej pagodzie) i można nią dotrzeć do Muzeum Kamiennych Tablic. Polecam na nią zaglądnąć. Są tam sklepiki z wachlarzami i z kaligrafią.
Zdarzało się nam czasem być w Chinach w miejscach gdzie przez cały dzień nie spotkaliśmy innych europejczyków. W takim miejscu znaleźliśmy się też w Xian. Chciałam kupić wachlarz do tai chi. Miła pani na recepcji w hostelu napisała nam na karteczce gdzie "chcemy" wysiąść i wysłała nas na autobus nr 11. No to ruszyliśmy. Wysiedliśmy w dzielnicy handlowej - same sklepy. Największe wrażenie zrobił 3 piętrowy budynek w którym na wszystkich pietrach były sklepiki tylko z herbatą! Oczywiście kupiliśmy nasza ulubioną jaśminową w kulkach. Wcześniej miły pan poczęstował nas ta herbatka w miniaturowych czarkach. Już wiem co kupie jak przejedziemy do Chin jeszcze raz - właśnie takie czarki do herbaty. W sumie wachlarza nie kupiliśmy - ale było warto zobaczyć inną część miasta za murami.
Xian - mury miejskie 2010-01-24
Ostatni dzień w Xian. Na murach miejskich nie byliśmy. Leje. No nic - nie byliśmy to idziemy. Deszczy czy nie trzeba! Ale jak wejść na mury? Mieszkamy przy samych murach i przy Bramie Południowej. Brama jest jednak na środku wytyczonego ronda. Za chiny nie ma tam pasów ani nawet przejścia podziemnego. Jak przejść przez ulice? Tak jak tubylcy... W poprzek. Oczywiście dopinamy się do jakiegoś też przechodzącego Chińczyka i z zamkniętymi z przerażenia oczami przechodzimy. Po takiej szkole życia, w Krakowie będziemy sobie pewnie przez Aleje spacerkiem miedzy samochodami chodzić. Po murach można pojeździć rowerem albo rikszą. W deszczu nie jest to jednak najfajniejsze. Rozglądamy się trochę, robimy zdjęcia i wracamy. Może kiedyś uda się nam jeszcze przyjechać do Xian i trafić na lepszą pogodę. Mamy wtedy zamiar przejechać całe mury na rowerze.
Na lotnisko jedziemy już w ogromną ulewę - wynajęliśmy busa w hostelu ale okazało się, że zabiorą nas dwie taksówki (220Y ok 1h). Pomimo obaw - samolot wygląda bardzo przyzwoicie. Dają nam tez jedzonko. Po ok 1,5H lotu widać już górki, pola ryżowe i masę zieleni. Lądujemy w Guilin. Wychodzimy - i szok temperaturowy: 33 Stopnie i wilgotność na poziomie 90%. Massakra. Na lotnisku polecam poprosić miłą panią w informacji - zaraz przy wyjściu o mapkę Guilin i Yangshuo.
Do centrum Guilin jedziemy autobusem. Na dworcu kupujemy bilety do Shenzhen (12h i 243Y) - na szczęście nie ma z nimi problemu - wyjazd dopiero za 4 dni. Mamy wreszcie wszystkie 5 łózek w jednym przedziale! Przed dworcem tłum naganiaczy nas ściga i chce wsadzić do autobusu jadącego do Yangshuo. W końcu udaje nam się wsiąść do takiego gdzie są miejsca siedzące. Jedziemy 1,5h , na miejscu będziemy po 22. Nie mamy rezerwacji hostelu. Upał jest wykańczający... To zdecydowanie najgorszy pomysł jaki może być - przyjechać gdzieś w nowe miejsce w nocy i bez pomysłu gdzie zanocować...
Zastanawiam się, czy mili czytelnicy nie odniosą wrażenia, że sponsorem naszego wyjazdu było KFC... Nie było ;p. Ale specyfika kuchni na północy pokonała nas już w Pekinie. Zapewniam że póżniej będzie lepiej i na południu zaczniemy już jeść normalnie w miejscowych restauracjach.
Luoyang ceny:
- bilety z Luoyang do Xian 109Y
- pokój 5 osobowy w hostelu w Luoyang 300Y za noc
- taxi do grot Longmen 28Y
- Groty Longmen 120Y
- autobus z dworca do Grot 1,5Y nr 83
- wycieczka do Shaolin 40Y
- wynajęcie busa do Shaolin 350Y
- bilet na teren Shaolin 100Y
- kolejka gondolowa 60Y
- wejście na trasę w górach 5Y
jedzonko
- śniadanie w KFC (kawa, napój, twister i babeczki) 44Y
- obiadek dla 2 osób w Mr Lee 40Y
- pyszna kawa mrożona w Shaolin 20Y
Xian - ceny:
- autobus miejski 1Y
- hostel 1040Y (w tym depozyt 200Y)
- autobus do Terakotowej Armii 7Y
- terakotowa armia 45Y (ulgowe)
- Wieża Dzwonu 27Y (wspólny bilet na dwie wieże - Bębna i Dzwonu 40Y)
- t shirt 20Y
- arabska czapeczka 10Y
- papryka mielona 10Y
- cynamon - kilka kawałków na wagę 1,3Y
- samolot do Guilin 380Y
- Wielka Pagoda 15Y (ulgowy)
- wejście na wieże 10Y
- pocztówki 12szt - 12Y
- wejście na mury 10Y (ulgowe)
- busotaxi na lotnisko 220Y
- autobus z lotniska do Guilin 20Y
- bilety do Shenzen 243Y
- autobus do Yangshuo 15Y
jedzonko
- śniadanie KFC 11Y
- kawa w hostelu 15Y
- pierożki na parze na ulicy 0,5YZaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Hej, bardzo mi miło :) Polecam - Chiny sa niesamowite! Z biurem tez fajnie, ale naprawde bardzo polecam polecieć na własną ręke :) Powodzenia :)
-
Kasiu:) Po tej relacji pozwolę sobie zagościć na dłużej na Twoim profilu. Chiny to moje marzenie, na szczęście już w bliższej niż dalszej przyszłości do zrealizowania. Niestety na pewno z biurem turystycznym. Z przyjemnością poczytałam i obejrzałam. Chętnie zobaczyłabym więcej informacji o zwiedzanych miejscach, ale znajdę w przewodnikach opisywane obiekty i doczytam. Pozdrawiam i dziękuję za prawdziwą ucztę duchową wśród terakotowych wojaków, mnichów i muzułmanów.
-
ciekawa relacja, pozdrawiam
-
lubię takie konkretne relacje z ciekawymi zdjęciami :)
-
W Chinach byliśmy we wrześniu - i choć na tych zdjęciach akurat tego nie widać - mieliśmy fantastyczną pogodę, Na trzy tygodnie było w sumie 4 dni deszczowe. Nic na to nie poradzę że robię zdjęcia jak jest deszczowo - dlatego tych zdjęć wydaje sie dość dużo... ;) A dzielnice muzułmańskie są prawie w każdym większym chińskim mieście - historia Chin była przecież dość burzliwa. :)
I jeszcze raz się obronie - uwielbiam egzotyczną kuchnie. Już na południu Chin sie zrehabilituje - tylko miejscowe jedzonko będzie w relacji ;) pozdrawiam -
Przy taaaakiej podróży cóż można napisać, aby jej nie... spieprzyć ;-) Może zabrzmi to banalnie, ale świetne zdjęcia, w dodatku okraszone świetnym tekstem, z wieloma praktycznymi informacjami... oby więcej takich podróży na kolumerku!!!
-
ciekawie napisane,fajnie ,ze sporo praktycznych informacji,no i fotki mowia same za siebie,pozdrawiam.
-
"Chiny w odcinkach" chcialoby sie rzec :-) To juz trzeci, a domyslam sie, ze nie ostatni. Z Twojego opisu rysuje sie pewien obraz Chin, ktory rozni sie od mojego wyobrazenia o tym kraju, tym bardziej wiec mnie tam ciagnie, aby to zobaczyc i przezyc osobiscie. Zastanawiaja mnie Twoje malo przychylne recenzje na temat chinskiej kuchni... w kontrascie z KFC. Czy to jest moze Twoj sponsor? :-)) Wspominasz tez o arabskim sklepie spozywczym. To ciekawe zobaczyc arabska spolecznosc w samym sercu Chin. Czy dowiadywalas sie skad sie tam wzieli?
Wyraznie mialas pech do pogody. Jaki to byl miesiac?
Pozdrowienia :-) -
Kasiu, relacja i zdjęcia rewelacyjne. Czekam z niecierpliwością na Guilin... Muszę jedna poprzeć Smyczka. Być w Chinach i jadać w amerykańskich Fast Foodach? To zupełnie jakby pojechać do Włoch i delektować się daniami z Pizza Hut. Przecież kuchnia chińska jest tak zróżnicowana. Mnie np. nigdy na Dalekim Wschodzie nie ciągnęło do europejskiego jedzenia. Ale cóż, de gustubus... itd. Pozdrawiam.
-
Na śniadanie w KFC i parę pocztówek już mam. Zbieram dalej.
-
Smyczku miły ! Nie krzycz na Kaśke! Zrehabilituje się kulinarnie już w Yangshuo... Na obronę dodam, że skapitulowałam w Pekinie dopiero po 5 dniach! To chyba kolendra mnie tak wykończyła... ;p
-
Kaśka.....Chiny i jedzonko w KFC????????????????
Świat sie kończy!!!!!!!!!!!! -
Twoje zdjecia ogladnalem z wielka przyjemnoscia. Jestem pod wrazeniem Twoich umiejetnosci i wrazliwosci na otaczajacy Cie swiat. Z tekstem sie bede zaznajamial przy kawie w kolejne poranki... :-)
-
Bardzo ciekawy opis, aczkolwiek nie do końca zachęcający ;-). Podziwiam piękne deszczowe fotki, jedne z ładniejszych w tym serwisie.
-
Duży plus za informacje praktyczne i umiejętność robienia ciekawych zdjęć przy "niezbyt sprzyjającej" pogodzie.