2009-03-25

Podróż SYNAJ KLEJNOT NATURY

Opisywane miejsca: Sharm el Sheikh, Egipt (218 km)
Typ: Album z opisami

 

 

 

                                        SHARM EL SHEIKH

                                        klejnot kurortów egiptu

 

 

Tego lata podobnie jak w zeszłym roku nasze wakacje postanowiliśmy spędzić w Egipcie. Tym razem jednak nie planowaliśmy szalonej eskapady przez cały kraj, lecz spokojne rodzinne wakacje na Synaju. Wylatywaliśmy z Katowic o godzinie 2130 -17.06.2008 roku. Naszym przewoźnikiem były linie Egipskie . Lot do Egiptu przebiegł bez najmniejszych zakłóceń. W Sharmie wylądowaliśmy przed trzecią nad ranem. Egipt powitał nas natychmiast po opuszczeniu samolotu temperaturą przekraczającą 30oC. Zastanawiałem się jakie temperatury przyniesie ranek. Jednak w tej chwili musieliśmy zająć się całą procedurą opuszczenia lotniska i dotarcia do wybranego hotelu. Wszystko poszło bardzo sprawnie, a kontrolerzy widząc moją starą wizę z uśmiechem witali mnie ponownie. W hotelu zameldowaliśmy się około czwartej nad ranem. Po dostawieniu łóżka dla synka i rozdaniu pierwszych bakszyszy od razu poszliśmy spać.   Poranek zaczął się szybciej niż się spodziewałem. Potężny huk tuż obok naszego okna pozbawił mnie resztek złudzeń o relaksującym śnie. Początkowo myślałem, że to jakiś samolot awaryjnie ląduje na basenie, po chwili jednak stwierdziłem, ze musi to być kosiarka do trawy lub jakieś inne diabelskie urządzenie.  Tajemnica wyjaśniła się dopiero wieczorem gdy zobaczyłem, owe maszyny na własne oczy. Służyły one do odymiania trawników w celu zlikwidowania wszelkich insektów. Cel zbożny ale ten hałas, smród spalin i środków owadobójczych był paskudny. Tak więc chcąc nie chcąc wstaliśmy przywitać pierwszy dzień na Synaju. Pierwsze kroki po opuszczeniu pokoju skierowaliśmy w kierunku restauracji. Bóg RA tego dnia miał chyba zły humor, bo postanowił dopiec naiwnym turystom wybierającym się na Synaj w czerwcu. Było niesamowicie ciepło a przecież to dopiero początek dnia. Po śniadanku i długim smarowaniu filtrami ruszyliśmy na podbój basenów.Tego dnia do hotelu dotarła grupa Egipcjan, która postanowiła spędzić tu kilka dni. Na basenie zaroiło się od małych tubylców, a na leżakach rozlokowały się Habibi. Zrobiło się naprawdę orientalnie i bardzo głośno. Sam hotel był położony w centrum Hadaby przy ulicy Motels. Na ulicy tej znajdowało się również kilka innych hoteli dostępnych w ofertach polskich biur podróży. Całkiem niedaleko znajdowała się ulica El Marcato i kompleks Alf Leila wa Leila. Do Old Market było już nieco dalej i musieliśmy korzystać z pomocy taksówek. Do Naama Bay również tylko taksówki wchodziły w grę.

 

HOTELOWE PLAŻE

 

Plaża Marhba znajduje się w Maya Bay. Wstęp na nią jest bezpłatny. Z jej zalet korzystają zarówno turyści jak i Egipcjanie. Na tej piaszczystej plaży pierwszy raz wypróbowałem moją maskę i rurkę. Po pokonaniu kilkunastu metrów zobaczyłem pierwsze kolorowe rybki i małą skrzydlicę, która widocznie zabłądziła, gdyż w tych okolicach rybek było jak na lekarstwo. Jednak na trening w snurkowaniu plaża była znakomita. Po udanych początkach, udało się nie utonąć po wlaniu wody do rurki, mogłem się nieco zrelaksować na leżaku. Widok na zatoczkę był naprawdę niezły, do pełni szczęścia brakowało mi tylko sziszy o aromacie jabłuszka. Ale za 20 LE i to dało się zorganizować. Reasumując na pewno warto się wybrać na tą plażę.

 

Plaża z Rafami znajduje się w Hadabie niedaleko hotelu Shores Aloha. Wstęp  jest płatny i kosztuje 15 LE. Jest to najlepsza plaża, na której byłem w Sharmie. Posiada dwa zejścia do wody pełnej kolorowych rybek. Leżaki i materace są bezpłatne. Największą zaletą tej plaży jest wspaniała rafa koralowa, przylegająca tuż pod powierzchnią wody do skalnych półek. Z prawej strony do wody można zejść ze specjalnego pomostu. Pierwsze wrażenie jakie zrobiło na takim szczurze lądowym jak ja włożenie głowy pod wodę było piorunujące. Zaraz za ostatnim szczebelkiem drabiny rozciągała się głębia morza. Z początku nie miałem ochoty wpłynąć w tą niebieską czeluść, lecz po godzinie obserwacji małych dzieci zrobiło się mi wstyd i –raz kozie śmierć –bach do wody. O dziwo nie tonąłem lecz unosiłem się na wodzie i bez większych problemów mogłem płynąc wzdłuż rafy oglądając ten przepiękny podwodny świat. I muszę przyznać, że spodobało mi się jak diabli. Z wody wyszedłem dopiero po godzinie jak do maski zaczęła wlewać się woda i doszła już do oczu.

 

Plaża Wind znajdowała się w Naama Bay. Wstęp na nią również był płatny i kosztował 15 LE. Plaża ta była swoistą hybrydą dwóch poprzednich. Posiadała łagodne zejście do wody, była piaszczysta a kilka metrów od brzegu można było się natknąć na dwie martwe rafy ze spora ilością pięknych rybek. Sporo frajdy sprawiało mi opływanie tych niewielkich raf i obserwowanie treningu nurków. Plaża była dosyć mocno zatłoczona. Oprócz opalania i snurkowania można było również zjeść obiad w pobliskiej restauracji. Jednak gdy usłyszałem, że za puszkę coli te barrakudy wołają 60 LE, to przeszedł mi głód i pragnienie razem wzięte. Jednak ogólne wrażenie pomimo zbójeckich cen było bardzo pozytywne, cała okolica tętniła życiem,. Poza tym zaraz przy plaży znajdowało się centrum Naama Bay, które jednak o tej porze nie robiło większego wrażenia.

 

 

 

 

 

SHARM EL SHEIKH

 

 

 

 

Na pierwszy rozpoznawczy spacer udaliśmy się już pierwszego dnia pobytu. W hotelu nie było kantoru więc chcąc nie chcąc musiałem znaleźć takowy na mieście. Zaraz po wyjściu z klimatyzowanego holu znaleźliśmy się w piekarniku, który ograniczał popołudniowe spacery do minimum. Po przejściu kilkuset metrów w oddali zamajaczył przed nami bank. Po wymianie dolarów na funciaki poszliśmy zerknąć na Morze Czerwone, które niczym błękitna wstęga opasało całe miasto. Pomimo, iż spacer nie był wcale długi wróciliśmy do hotelu wykończeni, co najmniej jakbyśmy zdobyli Kilimandżaro. Kilka chłodnych drinków w hotelowym barze szybko przywróciło nas jednak do życia.

 

Wieczorem zgodnie z wcześniej podjętym postanowieniem pojechaliśmy do Naama Bay by rozejrzeć się w ofertach tamtejszych biur podróży. Za taksówkę zawsze płaciliśmy 10 LE.

Uzbrojeni w ulotkę z A.  wkroczyliśmy do tej turystycznej wyspy pośrodku pustyni. Chcieliśmy również odwiedzić biuro C. i inne jaki się znajdą na naszej trasie. Naama Bay tętniło życiem, na każdym kroku restauracje, dyskoteki, bazary i centra handlowe wabiły turystów. Naganiacze na każdym kroku polowali na turystów usiłując wciągnąć blade twarze do sklepów czy kawiarni. Osobiście nie lubię takich miejsc, wolę bardziej klimatyczne. Najpierw odwiedziłem Aaba Sharm, które zrobiło na mnie dobre wrażenie. Z szerokiej oferty wycieczek, wybrałem dwie, które miały się odbyć za dwa dni. Pierwsza z nich wybrana dość spontanicznie to rejs statkiem z sekcją podwodną, umożliwiającą oglądanie podwodnego świata fauny i flory w cenie 40 $ od osoby, druga to nocne wejście na Górę Mojżesza i zwiedzanie klasztoru Św. Katarzyny za 25 $. W kolejnym biurze C., zastaliśmy zamknięte drzwi i śpiącego na podłodze jakiegoś jegomościa. Już mieliśmy odejść gdy inny jegomość zaciągnął nas z powrotem i dość intensywnie zaczął budzić tego pierwszego. Po chwili zaspany biedaczek otworzył podwoje biura i zaprosił nas do środka. Mówił nawet nienajgorzej po polsku, czym nieco zrekompensował kiepskie pierwsze wrażenie jakie wywarło na nas to biuro. Wzięliśmy ulotkę i obiecaliśmy wrócić tu gdy sobie na spokojnie coś wybierzemy. Oferta była podobna do poprzedniczki a wybraliśmy z niej wycieczkę do Parku Narodowego Ras Mohammed drogą lądową za 25 $. Jednak tylko dzięki naszej determinacji udało się nam ja wykupić, gdyż biuro było przeważnie zamknięte. Udało się dopiero za trzecim razem, gdy już na dobre miałem zamiar sobie odpuścić. Ostatnim biurem jakie tego dnia odwiedziliśmy był Orbis, który pomimo, że otwarty i ładnie oświetlony zrobił na mnie najgorsze wrażenie, a to za sprawą pani sprzedającej tam wycieczki, która kompletnie nie była zainteresowana rozmową z nami i traktowała nas jak intruzów, którzy przeszkadzają jej w rokoszowaniu się nocnym życiem Sharm. Początkowo miałem zamiar z każdego biura wykupić jakieś wycieczki by porównać je pod względem organizacyjnym i mieć jakąś skalę odniesienia, ale tym razem sobie odpuściłem.

 

Następnego dnia na kolejnym spotkaniu z panią rezydent pomimo, iż wycieczki  były najdroższe postanowiliśmy i im dać szansę. Kupiliśmy wycieczkę Super Safari + Kolorowy Kanion za 55$. Wycieczka była zaplanowana na końcówkę naszego pobytu, gdyż w czerwcu w kanionie temperatury są naprawdę wysokie, a my potrzebowaliśmy nieco czasu by się przyzwyczaić.

Zwiedzanie Sharmu odbywało się głównie wieczorami gdy temperatury spadały do trzydziestu stopni. Kilkaset metrów od naszego hotelu znajdowała się nowo otwarta ulica El Marcato, stylizowana na styl włoski. Po przekroczeniu bramy głównej turystów witała wspaniała fontanna i kolejna brama, za którą rozciągało się morze luksusowych sklepów, restauracji i kawiarni. Centralnym punktem ulicy był owalny plac z grecką kolumnadą z jednej i ogromnym plazmowym ekranem z drugiej strony. Całość miała przypominać chyba antyczny teatr w arabskim kiczowatym stylu.

 

Kolejnym ciekawym miejscem był położony nieopodal kompleks hotelowo – rozrywkowy Alf Leila Wa Leila, z dwóch stron oblepiony ponumerowanymi bazarami, z wszelakimi dobrami. Właśnie tam postanowiliśmy zakupić pamiątki, na które składały się szklane kule wypełnione różnokolorowym piaskiem przedstawiającym palmy i wielbłądy, oraz okazała orientalna lampa w sam raz do dużego pokoju. Co wieczór odbywały się tam pokazy dla turystów w różnych językach, niestety nasz nie był uwzględniony.

 

Najstarszą częścią Sharmu był Old Market gdzie można było poczuć nieco arabskiego klimatu. Jest to zlepek kilku ulic otoczonych przez skały poza niezliczonymi sklepami dla turystów można było również zauważyć typowo egipską knajpkę przypominającą te w Kairze. Podobało mi się tam dużo bardziej niż w Naama Bay. Dla wiecznie spragnionych turystów –dobra informacja jest tam sklep monopolowy nawet nienajgorzej zaopatrzony.

REJS ŁODZIĄ WIDOKOWĄ-

 

Początek wycieczki nie zaczął się najlepiej –od dwudziestominutowego spóźnienia kierowcy. Cóż Egipcjanom się tak nie śpieszy jak nam. Po krótkiej jeździe busikiem dotarliśmy do nabrzeża gdzie już czekał na nas wspaniały U-Boot. Podczas pierwszej części rejsu mogliśmy podziwiać widoki z pokładu, na którym kłębiło się towarzystwo z całego świata. Po kilkunastu minutach w końcu mogliśmy zejść do sekcji podwodnej. Początkowo poza zanurzoną burtą statki i błękitną wodą nic nie widziałem- no pięknie a w folderze takie piękne rybki pokazywali. Z każdą minutą robiło się jednak coraz ciekawiej. Powoli zaczęły pojawiać się rafy i rybki, które coraz śmielej podpływały do okien. Po kilku minutach tuż nad dnem śmignęła płaszczka, której niestety nie udało uchwycić w kadrze. Kilka razy przepływaliśmy obok snurkujących turystów nazywanych na okręcie grubymi rybkami. Jeszcze tylko ostry zwrot i wracamy z powrotem. Gdy już wydawało się, że wszystkie atrakcje za nami wydarzyło się coś nieoczekiwanego –nawet dla załogi. Na całym pokładzie zapanowało poruszenie gdyż dosłownie z nikąd pojawił się tuż obok rekin wielorybi. Ostre spienienie wody, korekta kursu i już płyniemy tuż obok największego z wielorybów. Aby zrobić dobre ujęcie musiałem przejść na początek sekcji, gdyż nie sposób było tego kolosa z mojego miejsca objąć w całości. Przez chwile niemal dotykał okien łodzi –wrażenie było piorunujące. Po wyjściu na pokład zobaczyliśmy kilka innych łodzi zapewne też szukających naszego rekina.

 

 

Obecnie cały Sharm przechodzi intensywną rozbudowę. Ciągle powstają nowe hotele i centra handlowe. Ulica za ulicą ta dawna rybacka wioska przeistacza się w nowoczesny kurort, który wdziera się coraz głębiej w pustynię.

 

  • RAFA Z RYBKAMI
  • 51508 - Sharm el Sheikh SHARM EL SHEIKH klejnot kurortów egiptu
  • ras mohamed -
  • 51531 - Sharm el Sheikh SHARM EL SHEIKH klejnot kurortów egiptu
  • 51532 - Sharm el Sheikh SHARM EL SHEIKH klejnot kurortów egiptu
  • kolorowy kanion
 Wycieczka na Górę Mojżesza miała rozpocząć się o godzinie 2110 ale z do tej pory niewyjaśnionych przyczyn zakodowałem sobie, że startujemy o 2130. Tak więc po przyjściu do pokoju zamiast spokojnie przygotować się do wyjazdu i odpowiednio przebrać pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było odebranie telefonu z recepcji. No nieźle wszyscy już na nas czekają. W lekkim popłochu zabraliśmy tylko najważniejsze rzeczy. W autokarze było kilka osób, które jednak nie wydawały się zbytnio podenerwowane.  Przez następne dwie godziny krążyliśmy po Sharmie zbierając całą wesołą gromadkę. Podczas podjeżdżania pod różne hotele po raz kolejny te pięciogwiazdkowe utwierdziły mnie w przekonaniu, że trzeba trzymać się od nich z daleka. Te kontrole, brak luzu i miny tych ludzi...  Gdy w końcu wszyscy byli w komplecie ruszyliśmy w kierunku naszego celu. Sama jazda nie trwała zbyt długo, a klimatyzacja tym razem była ustawiona na umiarkowanym poziomie. Całe szczęście gdyż Górę Mojżesza na przekór wszystkiemu postanowiłem zdobyć w klapkach i koszulce. Ponieważ mieszkam w Beskidach i często chodzę po górach, byłem pewny, że nie będzie żadnego problemu. Podczas jazdy mieliśmy jeden postój, który moja żona wykorzystała na zakup koszmarnie drogich kanapek. Nim dojechaliśmy do celu przejechaliśmy przez punk kontrolny, gdzie sprawdzono nam paszporty i wizy. Po wyjściu z autobusu z ulgą stwierdziłem, że na wysokości startowej pod klasztorem jest przyjemnie i ciepło. Wszystkie zapasy, które mieliśmy ze sobą ulokowaliśmy w jakimś pomieszczeniu obok klasztoru, a od przewodnika (polskojęzycznego) dostaliśmy latarki. Jednak ich światło było tak nikłe, że z włączoną czy nie włączoną latarką widoczność była jednakowa. Tym razem jednak nie zapomniałem o moim źródle światła, którego tak bardzo brakowało mi wewnątrz Piramidy Łamanej        w zeszłym roku. Latarka 18 ledowa dała wystarczająco dużo światła by oświetlić drogę całej grupie, choć bardzo wkurzała Beduinów, którzy mieli pecha i szli z przeciwnej strony.  Po chwili nasz przewodnik oznajmił nam, że na szczyt poprowadzi nas jego pomocnik, a on będzie oczekiwał nas po powrocie. Pomocnik ów, nie bardzo władający angielskim, był dość sympatyczny, choć dla większości osób z naszej grupy stanowczo zbyt szybko maszerował.  Wspinaczka na szczyt odbywała się ścieżką wielbłądzią. Oprócz naszej grupy na szczyt wchodzili chyba wszyscy turyści z Synaju. Czasem panował tak wielki tłok, że trzeba się było normalnie przeciskać. Mnie tam jednak niewiele rzeczy potrafi zniechęcić gdyż na wczasach zawsze jestem bardzo pozytywnie nastawiony, nawet uciążliwi, natrętni i do bólu nachalni poganiacze wielbłądów, nie byli w stanie zepsuć mi nastroju. W pewnych miejscach wielbłądów było więcej niż ludzi –dodatkowa atrakcja, ślizg na placku –dodatkowa atrakcja, perfekcyjnie wyćwiczone LE SZOKRAN – dodatkowa atrakcja, poświecenie w oczy temu najbardziej nachalnemu –mała złosliwość.  Podczas marszu mieliśmy kilka przerw na odpoczynek. Ciemności nie pozwalały na podziwianie krajobrazu, ale tym bardziej niecierpliwie oczekiwałem na to co zobaczę po wschodzie słońca. W końcu dotarliśmy do miejsca gdzie wielbłądy nie mogły iść dalej, a ostatni kawałek na szczyt trzeba było pokonać po wykutych w skale stopniach. Mimo, że nie był to zbyt długi odcinek, to właśnie tam wraz z żoną poczuliśmy całe trudy wspinaczki. Podczas gdy powoli noga za nogą wdrapywaliśmy się na szczyt nasz niestrudzony ośmiolatek z trudem się hamował by tam nie wbiec. Gdy zobaczyliśmy kaplicę św. Trójcy wiedzieliśmy, że jesteśmy na miejscu.  Na szczycie po raz pierwszy poczułem lekki chłód. Początkowo była to miła odmiana, po chwili jednak zaczęło mi być normalnie zimno. Na szczycie gdzie tylko się dało rozłożyli się turyści oczekujący na nastanie dnia. Trzeba było uważać by kogoś nie przydepnąć. Miejscowi wielbłądy zamienili na koce i powoli zaczynali otwierać swoje kramiki. Po drugiej stronie góry dumnie wznosił się najwyższy szczyt Synaju –Góra Św. Katarzyny. Cóż innym razem pomyślałem i wróciłem na nieco osłoniętą od wiatru pozycję za głazem.  Stopniowo stawało się coraz widniej a z otchłani nocy zaczęły pojawiać się pierwsze zarysy gór. Wschód słońca był przepiękny i rekompensował wszelkie trudy wspinaczki. Gdy rozwidniło się całkowicie w końcu w pełni mogłem zobaczyć w jak pięknym miejscu się znalazłem.  W drodze powrotnej postanowiliśmy zaproponować przewodnikowi by wybrał drogę schodami pokutnymi, o której słyszeliśmy, że jest bardziej atrakcyjna choć bardziej wymagająca. Ten choć niechętnie spytał grupy czy chcą wracać schodami czy tą samą drogą, którą przyszli. Wynik –trzy osoby poszły schodami, reszta ścieżką. Wśród tych trzech osób byłem ja, żona i nasz synek. Schody w liczbie 3050 wykuł pokutnik w skale, a prowadziły one wprost do klasztoru. Trasa była wspaniała. Przechodziliśmy przez malownicze bramy skalne, mijaliśmy widowiskowe uskoki, w wielu miejscach skały mieniły się wieloma kolorami. W marszu towarzyszyła nam garstka turystów oraz całkowita cisza i spokój. Teraz naprawdę mogliśmy się w pełni nacieszyć tym miejscem.  Wkrótce po tym jak minęliśmy przyklejoną do zbocza małą kapliczkę ujrzeliśmy po raz pierwszy w całej krasie Klasztor św. Katarzyny oraz otaczające go ogrody i zabudowania. Gdy minęliśmy kamiennego Herkulesa zaczęli się pojawiać pierwsi mali sprzedawcy kolorowych jajek. Postanowiliśmy wynagrodzić tego zucha, który wspiął się najwyżej i kupiliśmy od niego trzy jajka. Po kilkunastu minutach doszliśmy do klasztoru, przy którym zaczęły pojawiać się również przednie straże turystów idących ścieżką wielbłądów.  Choć nogi trzęsły się podemną jak galaretka, byłem bardzo zadowolony, że to właśnie tą drogę wybrałem. Po chwili pojawił się nasz górski przewodnik i reszta wycieczki. Ponieważ do otwarcia klasztoru mieliśmy jeszcze chwilkę rozsiedliśmy się wygodnie w przyklasztornych włościach i wykorzystując fakt, że nie było jeszcze zbyt wiele osób zajęliśmy najlepsze ocienione pozycje. Słońce bowiem coraz mocniej dawało o sobie znać, a uczucie chłodu towarzyszące mi na szczycie dawno się ulotniło. W oczekiwaniu na zwiedzenie klasztoru syn postanowił się zdrzemnąć a i mi niewiele brakowało bym do niego dołączył. Po jakiejś godzinie pierwsi turyści zaczęli wchodzić do klasztoru a po naszym przewodniku ślad zaginął. Pomocnik mocno zestresowany poszedł na poszukiwania. Po trzydziestu minutach przewodnik się odnalazł (przysnęło się boroczkowi).  Można było rozpocząć zwiedzanie tego pięknego przybytku. Najpierw kaplica z czaszkami dawnych mnichów, następnie studnia Mojżesza, kościół Świętej Katarzyny i na końcu główna atrakcja kaplica Krzewu Gorejącego. Dla chętnych za dodatkową opłatą mała wystawa ikon. Poza wnętrzem kościoła wszędzie można było robić zdjęcia i filmować.  Reasumując wycieczka była bardzo udana i polecam ją każdemu. Trzeba być tylko dobrze nastawionym i mieć w sobie chęć przeżycia czegoś nowego.  

RAS MOHAMMED Ras Mohammed to wizytówka Synaju. Wspaniałe rafy koralowe, woda mieniąca się wszystkimi odcieniami błękitu, uskoki tektoniczne, unikalne drzewa namorzynowe, wspaniałe plaże –słowem wszystko czego turysta może zapragnąć. Z dwóch opcji zwiedzania parku –ze statku (opcja dla podziwiających rafy) i drogą lądową –wybrałem tą drugą. Jak już wspomniałem wycieczkę organizowało biuro Ciao Carlo.  Zgodnie z planem przed dziewiątą pod hotel podjechał niewielki busik, w którym oprócz kierowcy i przewodnika (angielskojęzycznego) znajdowały się jeszcze dwie osoby z Włoch. Cała ekipa liczyła więc sześć osób co znacznie ułatwiło zwiedzanie.  Po pierwszym krótkim postoju przy wjeździe do parku, ruszyliśmy w kierunku pierwszego punktu widokowego. Było na co popatrzeć. Strome piaszczyste zbocza okalały spokojną zatoczkę wdzierając się w jej turkusowe wody. Daleko na horyzoncie mała flotylla stateczków właśnie zajmowała miejsca nad rafami. Był to jeden z piękniejszych widoków jakie do tej pory widziałem. Nim zdążyłem ochłonąć z wrażenia już zdążyliśmy minąć bramę Allacha i znaleźliśmy się w najbardziej na południe wysuniętym kawałku półwyspu Synaj. Tutaj opuściliśmy nasze pojazdy i dalsze zwiedzanie kontynuowaliśmy już pieszo.  Nadszedł czas na największą atrakcję lądowej części parku –na drzewa namorzynowe. Porastały one spokojną zatoczkę, tworząc niezwykły widok. Korzenie zanurzone były w słonej wodzie Morza Czerwonego, a na liściach znajdowały się maleńkie grudki soli. Każde drzewo miało system filtrujący wodę morską (to te małe patyczki wystające na kilka centymetrów z wody). Myślałem, że widziałem już wszystkie odcienie wody morskiej – ale szybko się przekonałem, że jeszcze mi do tego daleko. W tym niewielkim kanaliku błękit mieszał się z turkusem tworząc nowe odcienie.  Po zapoznaniu się z tymi unikatowymi na skalę światową tworami natury poszliśmy zobaczyć kilka miejsc po trzęsieniu ziemi, w których nagromadziła się woda. Szczeliny nie były zbyt wielkie, ale na wszelki wypadek otoczono je kamieniami, ponieważ urzeczony pięknem krajobrazu turysta mógłby przypadkiem, którejś nie zauważyć. Kilkadziesiąt metrów od uskoków, znajduje się Magiczne Jezioro, będące kolejną spokojną zatoczką otoczoną skałami i piaskiem. Owa magiczność bierze się stąd, że na dnie znajduje się dużo żelaza, co powoduje z kolei zmianę barwy wody w zależności od pory dnia. Cóż my nie mieliśmy aż tyle czasu by to sprawdzić, ale wystarczająco dużo by się nieco ochłodzić.  Ostatnim punktem zwiedzania była wizyta na wspaniałej piaszczystej plaży, gdzie mogliśmy podejrzeć nieco podwodne atrakcje parku. Po wejściu do wody trzeba było przejść jakieś trzydzieści metrów by dojść do głębiny przy której zaczynały się rafy. Jednak tego dnia prąd był dosyć silny więc nie szalałem zbytnio, trzymając się raczej płycizny. Ale mimo to udało się mi zaobserwować kilka ciekawych okazów, wśród których najokazalsza była duża skrzydlica, pływająca tuż podemną. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że może być bardzo niebezpieczna, dobrze że jej nie głaskałem.  Reasumując wycieczka jest absolutnie punktem obowiązkowym, dla każdego turysty odpoczywającego w Sharm.

 

  KOLOROWY KANION I BLUE HOLE

 

 Wycieczka do Kolorowego Kanionu była ostatnią przygodą na Synaju. Celowo zostawiliśmy tą przyjemność na sam koniec pobytu, aby się nieco zaaklimatyzować. Pod koniec czerwca w kanionie jest naprawdę gorąco, a my chcieliśmy się tam dobrze bawić, a nie chować się w cieniu.  Wcześnie rano pod hotel podjechała Toyota z napędem na cztery koła, w której oprócz naszej trójki i dwojga znajomych siedział również kamerzysta z przedpotopową  kamerą i przewodnik. Przewodników było w sumie dwóch –niestety odniosłem wrażenie, ze strasznie się męczyli na tej wycieczce. Całościowo nasza karawana liczyła dwa pojazdy. Do kanionu jechaliśmy przez większość trasy asfaltową drogą, która w drodze powrotnej się zaczęła topić. Prawdziwe atrakcje zaczęły się kiedy minęliśmy Nuwajbę i zjechaliśmy z drogi. Zaczęła się prawdziwa jazda terenowa, podczas której kierowcy wyprzedzali się na przemian, a my lataliśmy po całym samochodzie. Syn był wniebowzięty, reszta pasażerów -różnie. Mijaliśmy zasieki z drutu kolczastego, który był pozostałością po wojnie z Izraelem. Podobno w okolicy znajdują się jeszcze miny z tamtego okresu. Po szaleńczej jeździe mogliśmy w końcu rozprostować nogi i spojrzeć na rozciągający się pod nami przepiękny widok kolorowych skał. Jeszcze tylko zapakowanie do torby termoizolacyjnej butelek z wodą i można ruszać. Cały spacer po kanionie trwa około dwóch godzin. Zaraz po zejściu na dno kanionu zobaczyliśmy pierwsze kolorowe skały, których intensywność barw była zdumiewająca. W pobliży czerwonej skały natknęliśmy się na zielony krzak, który jakby ignorował warunki panujące wokoło i rósł sobie beztrosko. Ponoć jego liście są trujące i dlatego się ostał. Tuż obok zobaczyłem piękną zielono-żółtą jaszczurkę, która beztrosko wylegiwała się na kamieniu. Z każdym metrem stawało się coraz ciekawiej. Skały zaczęły się zbliżać do siebie i piąć coraz wyżej do góry. Po chwili byliśmy już w wąskim skalnym kanionie, gdzie miejscami było tak wąsko, że trzeba było iść gęsiego. Skały mieniły się coraz to nowymi barwami i wzorami, które w wielu miejscach przypominały malowidła naskalne z epoki kamienia łupanego.  Po kilkunastu minutach karawana się zatrzymała. Przed nami pierwsza przeszkoda. W najwęższym miejscu kanionu dalszą drogę zagradzał wielki głaz, który zawisł pół metra nad ziemią. Był na tyle wielki, że przejście nad nim było niemożliwe, jedyną alternatywą było przeciśniecie się pod nim. Dobrze, że byłem przed obiadem –jakoś mnie przepchali. Kilkanaście minut później kolejna atrakcja, tym razem trzeba skakać.  W pewnym momencie kanion nagle się otworzył i ponownie wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Ponownie pojawiły się krzewy, tym razem w większej ilości. Po opróżnieniu trzeciej butelki wody ruszyliśmy dalej. Skały zaczęły się zmieniać. Co róż widziałem jakieś fantastyczne kształty, przypominające zwierzęta, rośliny, ludzkie twarze. Szczególnie jedna skała utkwiła mi w pamięci – do złudzenia przypominała ona głowę węża. Widok był niesamowity, przestałem nawet zwracać uwagę na wspaniałe kolory.  Podczas ostatniego postoju przy wyschniętym drzewie, zobaczyłem siedzącą pod skałą beduinkę przy której spacerowała mała koza. Była to pierwsza mieszkanka tych terenów, jaką spotkałem podczas tej wycieczki.  Ostatnim wyzwaniem była krótka wspinaczka po skałach, które oddzielały nas od naszych pojazdów. Cała grupa sprostała wyzwaniu, choć były osoby, które na górze miały wszystkiego dość. Pomimo, iż rezydentka odradzała ta wycieczkę w czerwcu, uważam że warto się tam wybrać nawet w okresie największych upałów. Jeżeli tylko jest się odpowiednio ubranym, posiada nakrycie głowy, okulary przeciwsłoneczne i odpowiedni zapas wody (najlepiej schłodzonej) to nie ma żadnego problemu. Trudy wędrówki są niczym w porównaniu z wrażeniami jakie dostarcza to wspaniałe miejsce.  Kolejnym punktem była Nuwajba, w której zaplanowany był obiad. Zatrzymaliśmy się w knajpce tuż przy morzu. A że mieliśmy tu około godzinki czasu to nie tylko zjeść obiad zdążyliśmy ale również nacieszyliśmy się tutejszą kamienistą plażą. Po drugiej stronie zatoki rysowały się przed nami góry Arabii Saudyjskiej, a przez sam jej środek przepływał wielki transportowiec. Woda była wspaniała, ciepła, przeźroczysta i zachęcająca do kąpieli.  Ostatnim punktem wycieczki była wizyta w osławionym Blue Hole w Dahab. Dużo słyszałem o tym miejscu i z niecierpliwością wyglądałem przez okno wyglądając słynnej dziury w morzy. Po drodze widziałem kilka innych wspaniałych miejsc przy brzegu gdzie woda mieniła się wieloma kolorami. W końcu dotarliśmy. Dla potrzeb naszej grupy przygotowany został jeden z pawilonów przy plaży, gdzie mogliśmy się przebrać i zostawić nasze torby. Uzbrojony w maskę i aparat do zdjęć podwodnych ruszyłem na podbój Blue Hole. Po drodze mijałem nurków, którzy jak mrówki na przemian wchodzili i wychodzili z wody.  Rafy zaczynają się tuż przy brzegu, do wody wszedłem po zaimprowizowanym drewnianym podeście (Easy Entry). Jeszcze tylko kilka kroków i chlup jestem pod wodą. To co tam zobaczyłem ciężko opisać w słowach – to nie rafy to prawdziwe podwodne ogrody, które chciało by się oglądać bez końca. Sam nie wiem kiedy wypstrykałem cały film. Wtedy obiecałem sobie, że wrócę w to miejsce jeszcze raz –ale na dłużej i zgłębie je w całości. Ta niecała godzinka, która mieliśmy na snurkowanie to stanowczo za mało jak na te wspaniałości. Przed wyjściem na brzeg zafundowałem sobie jeszcze mały masarz tlenowy przepływając nad nurkami pływającymi kilka metrów podemną.  W drodze powrotnej chcąc nie chcąc wstąpiłem do sklepu z papirusami i perfumami, ale po stwierdzeniu że w Hurghadzie za dużo mniejsze pieniądze mogę kupić kilka papirusów i to takich prawdziwych a nie bananowców jak tu –przestano się mną interesować.  Myślałem, że po opuszczeniu Dahab wszystkie atrakcje dnia są już za mną, ale nic bardziej mylnego. Tuż przed Sharm, blokada policyjna uniemożliwiła nam przejazd do hotelu normalną drogą. Przewodnik wyjaśnił nam, że w kurorcie bawi Mubarak, który przyjmuje delegacje państw afrykańskich z okazji jakiegoś szczytu i droga jest zamknięta. Cały Egipt. Na szczęście dysponowaliśmy odpowiednim pojazdem i pojechaliśmy na przełaj- gorzej mieli ci, którzy utknęli w autobusach. Po kolejnym odcinku specjalnym znaleźliśmy się w końcu przed hotelem. Z całą pewnością była to pomimo najsłabszych przewodników najlepsza wycieczka, która jest punktem obowiązkowym dla wszystkich turystów na Synaju.  

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż