Podróż Madera - raj na oceanie
Madera korciła mnie od kilku lat. Patrząc w atlasie to samotna, mała kropka na oceanie. Wszędzie daleko: do Europy 1000 km, do Afryki 520 km. Do tego jest to jeden z najwyższych na świecie wulkanów, którego jedynie wierzchołek wystaje ponad wody oceanu. Intrygujące… Do tego oglądane wcześniej zdjęcia wyspy zawsze zachwycały. Opisy pełne były określeń: ‘Perła Atlantyku’, ‘Ogród botaniczny Pana Boga’, ‘Kraina wiecznej wiosny’, ‘Raj dryfujący po oceanie’ itp. Do tego emocje miały być zagwarantowane już przy pierwszym kontakcie z wyspą czyli lądowania. Przed wylotem trafiłem na ranking zatytułowany: ‘Niesamowite lotniska świata: technicznie najtrudniejsze - wielka "dziesiątka"’ i w środku stawki znajdowało się lotnisko na Maderze… Podczas lotu zacząłem się zastanawiać czy balonik oczekiwań nie został za bardzo napompowany i czy nie będę rozczarowany Maderą. Ci co liczyli na szczególne emocje przy lądowaniu mogli czuć się rozczarowani. Kto nie wiedział o istnieniu wspomnianego rankingu pewnie nie zauważył żadnej różnicy między lądowaniem na Maderze a lądowaniem na którejkolwiek z wysp kanaryjskich czy greckich… ‘Niesamowitość’ lotniska polega na tym, że podchodzi się do lądowania od strony oceanu i samolot zatrzymuje się na pasie, którego koniec jest ponownie na oceanie. Podczas przedłużania pasa lotniska zabrakło miejsca na lądzie i jego część wspiera się na setkach gigantycznych kolumn wystających ponad taflę oceanu. Po wyjściu z samolotu nie upalnie ale wietrznie… Czyżby druga Fuerteventura?
W drodze do Calheta gdzie znajdował się nasz hotel widoki raczej nie powalają: zielone wzgórza i wszędzie białe domki, zamiast malowniczych wiosek jedna niekończąca się miejscowość i tak od Santa Cruz gdzie znajduje się lotnisko aż do Ribeira Brava. Potem robi się bardziej ‘luźno’ i malowniczo ale nie jest nam dane nacieszenie się widokami bo droga prowadzi prawie wyłącznie tunelami. Takie były moje pierwsze wrażenia z Madery. Pewnie to przez trochę przytłumione zmysły po nieprzespanej nocy… Potem było już tylko tak jak opisują w przewodnikach: NIESAMOWICIE!
Po odespaniu Madera zaczęła nabierać innego wymiaru. Najlepszym sposobem by poznać okolicę było wdrapanie się do położonego na szczycie klifu Centro das Artes Casa da Mudas. To budynek, który za swą rzekomą oryginalność i idealne wkomponowanie się w otoczenie został nagrodzony wieloma nagrodami architektonicznymi. Niewątpliwie posiada on dwie zalety, jedna to to, że nie kłuje w oczy bo kolorystycznie zlewa się ze skałami a druga to wspaniały widok. A widać stąd spory fragment wyspy, kawał oceanu i Cahletę. A Cahleta to kościół, młyn cukrowy, posterunek policji, kilka domów, jeden hotel (niestety drugi większy w budowie) i plaża, jedna z dwóch na wyspie, oczywiście sztucznie usypana z marokańskiego piasku bo na Maderze naturalnego piasku brak. Pozostała część miejscowości jest gdzieś rozrzucona po okolicznych wzgórzach. Po zejściu na dół okazało się że jest jeszcze bar, w którym w soboty grane jest fado… Początek o 21. Od razu oczami wyobraźni zobaczyłem ciemny, zatłoczony i zadymiony lokal, pośrodku którego dojrzała kobieta o słusznej wadze, ubrana na czarno śpiewa smętne pieśni… A że była akurat sobota i dochodziła 21 warto było te wyobrażenia zweryfikować. Na ulicy przed barem siedziało trzech, nie najmłodszych mężczyzn na czarno ubranych. Na nasze pytanie: czy to tu będzie koncert fado?, odpowiedzieli, że tak i że pora zaczynać. W środku nie było tłumów bo oprócz nas jedynie dwie osoby (!), następne cztery doszły w trakcie, nie było kłębów dymu papierosowego (Madera to też UE i przepisy o zakazie palenia i tu dotarły), nie było też ‘obfitej’ wokalistki… Zanim jednak zaczął się koncert zamówiliśmy po kieliszku, oczywiście Madery, do której dostaliśmy chleb i masło. Wszystko było wyśmienite. Muzyka, wino i ten chleb. Panowie sprzed baru okazali się muzykami, którzy jak sądzę grywają tu od kilkudziesięciu lat, z charyzmatycznym wokalistą na czele. Ktoś kiedyś powiedział, że fado to ‘rozkosz bycia smutnym’. Definicja idealna. Do tego wieczoru wino Madera kojarzyło mi się z ciężkimi, słodkimi trunkami za którymi nie przepadam ale od teraz Maderze przybył kolejny ‘zagorzały’ fan… No i ten chleb… Jeszcze nigdy tak mi nie smakował chleb z masłem. Odurzeni jak sądzę bardziej muzyką niż winem :))) wspaniale rozpoczęliśmy pobyt na Maderze.
Zestaw wino + muzyka postanowiliśmy kontynuować co wieczór. Wino pozostało bez zmian czyli Madera, muzyka z konieczności inna bo fado w Cahlecie tylko w soboty. Przed wyjazdem zwróciłem uwagę, że w opisie mojego hotelu jako mocny punkt widniało: muzyka na żywo. Pomyślałem, pewnie jakiś kiczowaty, pseudo folklorystyczny zespół próbuje podbić serca niemieckich emerytów... Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem młodego człowieka z gitarą… Zaczął od mojego ulubionego ‘Run’ Snow Patrol (zresztą ku mojej radości zawsze od tego zaczynał), potem był Coldplay, U2, Oasis, Lennon. Akustycznie, cudownie… I to muito obrigado wypowiadane tym niesamowitym głosem niby od niechcenia, z uśmiechem pod nosem po oklaskach po każdym kawałku… Nie wiem jak się nazywał, nie wiem czy można znaleźć jego występy na youtubie, wolę żeby został legendą z Madery w mojej głowie czy raczej w sercu.
Ale nie przyleciałem na Maderę tylko po to by pić wino i słuchać muzyki. Leciałem z ambitnym planem zjechania wyspy wzdłuż i wszerz oraz przejścia kilkoma lewadami. Pożyczyłem samochód na 7 dni. Postanowiłem zacząć poznawanie Madery od wysokiego C czyli najwyższego szczytu wyspy: Pico Ruivo 1862 m.n.p.m. Po ruszeniu spod hotelu dość przypadkowo znalazłem się na bocznej drodze prowadzącej wzdłuż wybrzeża. Po chwili jazdy naszym oczom ukazał się wodospad spadający na drogę. Wiedziałem o jego istnieniu i miałem zamiar w któryś dzień go odszukać a tu niespodzianka, pierwsza atrakcja na jaką udaje mi się trafić na wyspie. Przejazd pod wodospadem , który spada z wysokości kilkunastu (a może kilkudziesięciu) metrów ma też bardzo praktyczny wymiar. Zawsze trafiają mi się samochody z wypożyczalni z pustymi zbiornikami na płyn do mycia szyb a szyby oblepione setkami owadów. Tu mój samochód został wymyty dosłownie z siłą wodospadu. Skręcając w głąb wyspy zmienia się zarówno krajobraz jak i pogoda. Chmury, które płyną z północy swobodnie nad oceanem zatrzymywane są przez Maderę a właściwie przez płaskowyż Paul da Serra wznoszący się na wysokości 1500 m.n.p.m. i kilka wyższych szczytów. Najczęściej jest to zapora nie do przejścia i stąd północne wybrzeże przeważnie jest zachmurzone, często tu pada, wieje i jest chłodniej. Na południu jest cieplej, słoneczniej. Przy czym najładniejsza pogoda jest na południowo-zachodnim wybrzeżu gdyż Paul da Serra najskuteczniej chroni przed chmurami tę część wybrzeża. Na południowym wschodzie ta zapora jest mniej skuteczna stąd i chmur bywa więcej. Ktoś kto wygrzewa kości w Calhecie nie zdaje sobie sprawy jaką walkę nieustannie toczą siły natury zaledwie kilka kilometrów dalej. Ten różnorodny klimat ma wpływ na uprawy. Na północnym wybrzeżu gdzie chłodniej i wilgotniej uprawiane są winorośla a południe to z kolei zagłębie bananowe. A banany z Madery są bardzo pożądane. Mimo, że niepozorne, małe to wyjątkowo smaczne i niestety dużo droższe.
Dotarliśmy do Ribeiro Frio w środkowej części wyspy. To nad tą częścią przeważnie zatrzymują się chmury. Dzięki temu specyficznemu klimatowi rośnie tu laurisilva, pierwotny las wawrzynowy, który zachował się jedynie na Maderze i stąd jest wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Do tego wszędzie egzotyczne kwiaty, a ponieważ początek lipca to okres kwitnienia agapantów miliony ich charakterystycznych białych i granatowych kwiatów są tu wszędzie. Idziemy wzdłuż lewady na punkt widokowy Balcões. Tego dnia jest to spacer w chmurach. To nic, że z punktu widokowego widać tylko mleko bo widoczność jest ograniczona do kilku metrów. Klimat niczym z baśni, egzotyczny las, mgła, wilgoć kapiąca z drzew… Jadąc dalej trochę ogarnia nas zwątpienie czy wyprawa na Pico Ruivo ma sens skoro wszystko wokół tonie w chmurach. Postanawiamy dojechać do Achada do Teixaira, skąd rusza się na szczyt i tam podjąć decyzję. Po cichu liczę, że ‘dach Madery’ będzie powyżej chmur. Droga jest tak kręta i stroma, że duże fragmenty jedziemy na jedynce. Czasami po drodze płynie strumień… Tuż przed Achada do Teixaira wyjeżdżamy ponad chmury. Słońce, błękitne niebo, pod nami morze chmur z którego wyłania się kilka najwyższych szczytów. Teraz jest to spacer nad chmurami. Zdobywamy Pico Ruivo. Widoki kapitalne.
W drodze powrotnej jedziemy wzdłuż północnego wybrzeża. Odcinek między Santaną a Ponta Delgada to najbardziej malownicza część Madery. Widoki tak niesamowite, że trudno nacieszyć oczy. Do tego ta droga. Mimo, że jest to główna droga w tej części Madery, jest kręta i na sporych fragmentach wąska na szerokość jednego samochodu. Mimo ‘mijanek’ i tak zdarzyło nam się składanie lusterek by przecisnąć się na grubość lakieru. Do tego stare tunele, wykute bezpośrednio w skale. Kocham takie drogi.
Kolejny dzień zaczynamy od wdrapania się (mimo, że odnosi się to do jazdy samochodem jest to najodpowiedniejsze określenie podróży po większości dróg na Maderze) na płaskowyż Paul da Serra. Tu każdy kierowca, który już nieco oswoił się z jazdą po Maderze czuje się nieswojo. Znajdują się tu kilkukilometrowe fragmenty prostej i płaskiej drogi! Żadnych serpentyn, przepaści, jazdy na jedynce! Stąd po raz kolejny możemy zaobserwować fenomen pogodowy tej wyspy. Po jednej stronie bezchmurne, ciche i ciepłe południowo-zachodnie wybrzeże po drugiej zaciągnięte chmurami, wietrzne, chłodniejsze i z przelotnym deszczem północne wybrzeże. Niestety tam się kierujemy bo mamy zamiar przejechać północno zachodnim wybrzeżem od Achadas da Cruz do Sao Vicente. By tam dotrzeć musimy przebić się przez chmury ponad, którymi byliśmy na Paul da Serra. W Achadas da Cruz znajduje się klif nieco tylko niższy od Cabo Girão ale zdecydowanie mniej popularny. Wiatr i drobny deszcz nie do końca pozwalają nam się nacieszyć widokami… Pogoda nieco się poprawia gdy docieramy do Porto Moniz. Miejscowość słynie z naturalnych basenów uformowanych przez wulkaniczną lawę. Usytuowane są nad samym brzegiem oceanu a napełniają je przelewające się fale. Choć określenie przelewające nie do końca pasuje do tego co działo się tego dnia. Fale uderzały w ściany tych basenów z taką siłą, że powstawały kilkumetrowe fontanny. Im dłużej patrzyłem na ten spektakl nabierałem coraz większych wątpliwości czy faktycznie żałuję, że zapomniałem zabrać kąpielówek :)
Wzdłuż północnego wybrzeża Madery prowadzi droga ER101, niezwykle malownicza ale i przyprawiająca kierowcę o zawrót głowy. Mogłem się o tym przekonać jadąc dwa dni wcześniej fragmentem tej drogi od Santany do Sao Vicente. Niemniej najbardziej kultowym odcinkiem tej drogi był fragment z Sao Vicente do Porto Moniz. Był, ponieważ od 2006 roku oddano do użytku nową drogę zamykając legendarną ER101 Antigua. Droga była tak kręta do tego zalewana oceanicznymi falami i spływającymi po skałach wodospadami i często spadającymi kamieniami, że kierowcy kończyli ten 19-kilometrowy odcinek na miękkich nogach. W duchu liczyłem na możliwość wjazdu na choćby niewielki fragment starej drogi. Nic z tego. Jadąc nową drogą można jedynie podziwiać z boku fragmenty dawnej legendy. Trochę zawiedzony skoncentrowałem się na podziwianiu widoków, skalnych wysepek o fantazyjnych kształtach: Ilheus da Rib i Ilheus da Janela, malowniczych miasteczek Ribeira da Janela, Seixal , Sao Vicente oraz wodospadu o wiele mówiącej nazwie Veu da Noiva (welon panny młodej).
Tego dnia postanowiłem zrobić sobie jeszcze jedną wycieczkę. Późnym popołudniem wybrałem się na przełęcz Boca de Encumaeda. W Ribeira Brava skręciłem by udać się w górę doliny u wylotu której leży ta miejscowość. Patrząc na położenie Ribeira Brava łatwo zrozumieć dlaczego to tutaj zginęło najwięcej osób podczas powodzi w lutym 2010 roku. Po prostu przed ogromnymi masami wody jakie tu spływały nie było gdzie uciekać. Jak sarkastycznie w obliczu tej tragedii brzmi nazwa miasteczka. Ribeira Brava to wzburzony strumyk. Jadąc w górę mogłem obserwować jak na dłoni jak okoliczne szczyty zatrzymały chmury z północy. To już nie pierwszy raz kiedy mogłem obserwować to zjawisko, które ma tu określenie capacete (kask) ale nigdy nie prezentowało się tak malowniczo. Niestety spory fragment drogi między Boca de Encumaeda a Paul da Serra jest zamknięty najprawdopodobniej jest to jeszcze skutek osuwisk popowodziowych. Wielka szkoda bo to jedna z najbardziej malowniczych dróg w środkowej części Madery. W zamian wypatrzyłem sobie na mapie lewadę, jedną z wielu na wyspie. Akurat o tej lewadzie nie znalazłem w żadnym przewodniku żadnej wzmianki ale pomyślałem, że to może i lepiej. Podczas 1,5 h spaceru nie spotkałem nikogo. Miałem ją tylko dla siebie. A urody była niepowtarzalnej. Prawdziwa uczta dla wszystkich zmysłów. Pełno kwiatów, intensywna zieleń, szum płynącej lewadą wody, śpiew ptaków. W późno popołudniowym świetle wyglądało to wspaniale. Wspaniale też pachniało. O tej porze dnia zapachy są najbardziej intensywne. A pachniało wszystko w koło: las, kwiaty, strumyk. Ze wszystkich lewad jakie przeszedłem na Maderze ta była najpiękniejsza.
Kolejny dzień zaczynamy od Pico do Areeiro. Jest to drugi co do wysokości szczyt Madery 1818 m.n.p.m. i w odróżnieniu od Pico Ruivo znacznie łatwiejszy do zdobycia ponieważ na sam szczyt można wjechać samochodem! Widok ze szczytu znajomy. Błękitne niebo nad nami, pod nami ocean chmur, z którego wyłaniają się najwyższe szczyty. Zjeżdżając w dół przejeżdżamy przez Riberię Frio. Pogoda dzisiaj lepsza więc postanawiamy przejść lewadę Balcões jeszcze raz. Tego dnia szlak nie wygląda tak tajemniczo i baśniowo ale za to panorama z punktu widokowego fantastyczna. Potem kolejny żelazny punkt Madery: domki w Santanie. Te małe, kolorowe domki w kształcie litery A kiedyś można było spotkać na całej wyspie. Do dnia dzisiejszego najwięcej zachowało się w okolicach Santany a kilka najładniejszych ściąga tłumy do miasteczka. Z Santany wracamy drogą, którą już znamy, wąską, krętą ER101 wzdłuż północnego wybrzeża. I tym razem zatrzymujemy się na każdym mijanym miradouro by nacieszyć się najpiękniejszymi widokami na wyspie.
Skoro dziś piątek to jedziemy do Funchal, stolicy wyspy i jej największego miasta. Jedną z największych atrakcji Funchal jest targ Mercado dos Lavradores, który właśnie w piątek wygląda najbardziej okazale. I od targu zaczynamy. Najpierw trafiamy do działu rybnego, gdzie wybór jest imponujący począwszy od rekina po espadę, wyjątkowo brzydką z wyglądu i wyjątkowo smaczną. Espada występuje tylko w okolicach Madery oraz Japonii i do tego na dużych głębokościach ok.900m pod powierzchnią wody. Espada com banana (espada w bananach) to potrawa ‘narodowa’ na Maderze. Po dziale rybnym, kolej na owoce. Tu dopiero jest egzotyka! Nawet nie mam pojęcia jak duża część ze sprzedawanych owoców się nazywa. Królową jest marakuja, której jest na Maderze 28 gatunków. Największym zaskoczeniem są jednak krzyżówki czyli np. skrzyżowanie ananasa i banana, marakui i pomidora czy mango z pomarańczą. Prawdziwa uczta dla oczu i podniebienia bo każdy sprzedawca namawia do spróbowania tych specjałów. Trochę zaskakuje nachalność tutejszych handlowców, wprawdzie gorąco namawiają tylko na spróbowanie, licząc na ewentualny zakup. W żadnym innym miejscu na wyspie nie spotyka się z jakąkolwiek nachalnością. Mieszkańcy Madery zawsze są bezinteresowni, poradzą, pomogą, do tego mili i uprzejmi. To może być szokiem dla kogoś kto ma w pamięci podróż po Egipcie, Maroku czy chociażby Turcji. Z torbą owoców pod pachą ruszyliśmy dalej. Tuż obok hali targowej znajduje się najładniejsza uliczka najstarszej dzielnicy Funchal Rua de Santa Maria. Tu wzrok przyciągają drzwi budynków, które w ramach artystycznego projektu pomalowali uznani artyści z całego świata. Byliśmy przed południem stąd efekt tego projektu mogliśmy podziwiać w pełnej krasie gdyż liczne knajpki i galerie które się tu znajdują były jeszcze zamknięte. Po otwarciu drzwi lokali efekt jest już słabszy ale uliczka z pustej i sennej robi się gwarna i klimatyczna. Co lepsze? To już zależy kto co lubi. Z dzielnicy Zona Velha jedziemy kolejką linową ponad dachami Funchal na Monte. Aktualnie to przedmieścia Funchal. Tu znajduje się jeden z najważniejszych kościołów na wyspie Igreja Nossa Senhora de Monte. Spod kościoła można zjechać na sankach w dół do Funchal. To jedna z większych atrakcji wyspy. Wsiada się do wiklinowego toboganu a dwóch panów ubranych na biało w słomkowych kapeluszach rozpędza sanki i dalej w dół krętymi uliczkami. Oczywiście zanim się wsiądzie do sanek trzeba zapłacić i to nie mało ale czy nie warto by zjechać na sankach w środku lata?! Mi się bardzo podobało… Po zjeździe, przy punkcie z pamiątkami zauważyliśmy osobę łudząco podobną do pewnego bardzo znanego polskiego aktora. Okazało się, że to On we własnej osobie i też przed chwilą zjechał sankami. Nie odmówiliśmy sobie przyjemności krótkiej rozmowy i wspólnej fotki. Aktor też nam nie odmówił. Zaraz jednak został przywołany przez pilotkę do grupy z którą odbywał wycieczkę. Po chwili podeszła do nas właścicielka sklepu z pamiątkami, portugalka i zapytała kto to był? Wszyscy robili sobie z nim zdjęcia to ona też sobie zrobiła ale nie ma pojęcia kto to jest. Wytłumaczyliśmy, że to jeden z największych polskich aktorów a pani na to, że w takim razie zaraz wrzuca to zdjęcie na stronę facebookową sklepu… Idąc do centrum Funchal każdy z nas wspominał z jakiej roli pamięta aktora. Znamienne, że każdy wymieniał inne filmy… Ze względu na szacunek dla jego osoby, bo nie jest to typ celebryty, który znany jest z tasiemcowych seriali bądź kolorowych gazet, nie wymienię nazwiska a pamiątkowe zdjęcie pozostanie jedynie głęboko w rodzinnym albumie… A z panem aktorem mieliśmy przyjemność spotkać się ponownie na lotnisku i podczas powrotnego lotu do kraju.
Jeszcze kilka godzin powłóczyliśmy się po Funchal ale nic już nie przebiło przedpołudniowych atrakcji. No może jedynie bolo de caco. To sprzedawana na ulicach przekąska, tradycyjny chlebek portugalski w formie kanapki podawany na ciepło z masłem czosnkowym i różnymi nadzieniami. Pycha.
Przedpołudniem kolejnego dnia postanowiłem przejść dwoma najpopularniejszymi na Maderze lewadami: Levada do Risco i Levada das 25 fontes. Ruszyłem wcześniej by zdążyć przed tłumami. Na szczęście udało się. Levadas czyli lewady to kanały wybudowane (często wykute w skale) w XVI wieku, które służyły rolnikom do transportowania wody deszczowej z Paul da Serra, zwanego "gąbką" Madery na południe wyspy. Obecnie jest ok 200 lewad a ich łączna długość to około 2500 km i w dalszym ciągu są wykorzystywane do nawadniania. Z czasem okazało się, że ścieżki wzdłuż lewad są idealne do turystyki pieszej. Często lewadami nazywa się wszystkie szlaki piesze na Maderze choć część z nich jak np. szlak na Pico Ruivo czy po Ponta de São Lourenço z klasycznymi lewadami nie mają nic wspólnego. Levada do Risco prowadzi do imponującego wodospadu. Levada das 25 fontes jest jeszcze piękniejsza z finałem przy lagunie, do której wpada 25 większych lub mniejszych wodospadów.
W drodze powrotnej zjeżdżając do Cahlety zobaczyłem kilkanaście żaglówek wypływających z przystani. Widok był bardzo malowniczy stąd pomyślałem że najlepsze zdjęcia będą z Centro das Artes Casa da Mudas, mojego ulubionego punktu widokowego na okolicę. Okazało się, że na tarasie widokowym jest już jeden fotograf(?). Jego sprzęt wyglądał dość dziwnie bo był i ogromny teleobiektyw i potężna lornetka, do tego obserwował ocean gdzieś daleko… Upewniając się, że nie przeszkadzam, zaintrygowany zerkałem kątem oka cóż ten młody człowiek robi. Co pewien czas zegar dawał mu sygnał i wtedy intensywnie czegoś wypatrywał. Po chwili krzyknął „jest” i zapytał czy widzę ciemny punkt. Wskazując palcem na środek oceanu powiedział, że tam jest wieloryb biały. Jakiś punkt widziałem ale czy to ten? Poprosił mnie żebym zerknął przez teleobiektyw i wtedy zobaczyłem charakterystyczne cielsko ‘przelewające się’ po powierzchni wody. Widziałem na przystani koło hotelu wiele ogłoszeń firm oferujących wyprawy na oglądanie delfinów i wielorybów ale sądziłem, że to reklama a wieloryba pewnie ktoś kiedyś widział ale niewiadomo gdzie i kiedy… Kiedyś w Egipcie namówiono mnie na rejs, na którym miałem zobaczyć bardzo rzadko spotykaną krowę morską… Potem się okazało że miałem powód do radości bo udało się zobaczyć żółwia co nie jest taką oczywistością a krowę morską udało się komuś spotkać kilka lat wcześniej… Ale tu jest Madera. Zaskoczony, zapytałem czy tu faktycznie są wieloryby? Młody człowiek odpowiedział, że jak popłynę jutro rano to tego wieloryba zobaczę. Byłem kompletnie zaskoczony. Właśnie tego? Skąd to wie? Wtedy opowiedział mi o wielorybach, że jak przypłyną w jedno miejsce są tam kilka dni. On pracuje dla jednej z firm która organizuje te rejsy i obserwuje przez cały dzień wybrzeże z różnych punktów by następnego dnia rano firma wiedziała gdzie można pokazać wieloryba turystom. Dał mi ulotkę (oczywiście nie był nachalny) i powiedział, że: „ jutro jest bardzo dobry dzień na wieloryby”. Zaznaczył, że delfiny spotyka się zawsze a wieloryby dzięki jego raportom prawie zawsze (na ulotce było zaznaczone że prawdopodobieństwo zobaczenia tego ssaka wynosi 80%). Obserwowanie wielorybów i delfinów na wolności to musi być niesamowite przeżycie, niestety miałem inne plany na kolejny dzień. Pożegnałem się z bardzo miłym ‘łowcą wielorybów’ a myśl żeby popłynąć na spotkanie z tymi morskimi ssakami nie opuszczała mnie do końca pobytu na Maderze.
Popołudniu zrobiłem sobie wycieczkę w kierunku Ponta do Pargo. Po drodze senne, spokojne miasteczka Jardim do Mar, Paul de Mar, piękne widoki i wspaniała pogoda bo to południowe wybrzeże a Paul da Serra żadnych chmur tutaj nie przepuści. Koło Jardim do Mar spotkałem zaprzyjaźnionego ‘łowcę wielorybów’, który na kolejnym punkcie wypatrywał ‘ofiary’ na poranne safari… Zapytałem czy wypatrzył kolejnego wieloryba. Odpowiedział, że tu nie ma. Pomyślałem będę miły i pomogę. Zacząłem wypatrywać ciemnych punktów na morzu. Wszystkie przeze mnie wypatrzone okazały się być pudłem…
Ponta do Pargo to najdalej na zachód wysunięty punkt Madery. Stojąc na końcu potężnego klifu i patrząc na oceanu ma się poczucie ogromnej przestrzeni. Do najbliższego lądu, do Ameryki, kilka tysięcy kilometrów. Z zadumy wyrwało mnie ożywienie wśród grupki turystów którzy coś sobie pokazywali na oceanie. To było stado delfinów, które w charakterystyczny sposób co chwilę wyskakiwało nad powierzchnię wody. Czasami fajnie, że człowiek nie jest sam w takich miejscach. Gdyby nie inni to w ciągu ostatnich kilku godzin nie zobaczyłbym ani wieloryba ani delfinów.
Na ostatni dzień, w którym mieliśmy do dyspozycji samochód, zostawiliśmy sobie coś co można określić crème de la crème - trekking po Ponta de São Lourenço. Po drodze postanowiliśmy jeszcze raz nacieszyć oczy widokiem na Câmara de Lobos z Miradouro de Winston Churchill, miejsca z którego ten polityk malował panoramę miasteczka. Jeszcze raz rzucić okiem na północne wybrzeże tym razem z punktów widokowych koło Porteli. Potem już tylko Ponta de São Lourenço. Charakterystyczna sylwetka półwyspu wita i żegna każdego turystę, który przylatuje na Maderę bo nad nim samoloty podchodzą do lądowania i nad nim przelatują po starcie z lotniska. Kilka dni wcześniej byliśmy na półwyspie ale wówczas ograniczyliśmy się do podziwiania go z punktów widokowych koło parkingu. Teraz przyjechaliśmy żeby przejść szlakiem wzdłuż półwyspu. Pogoda była piękna. Dobrze, że wiał dość mocny wiatr bo upał nie był tak dokuczliwy. Długość szlaku to 8 km i mimo że cały czas idzie się albo pod górę albo w dół to widoki są tak oszałamiające, że nie czuje się zmęczenia. Surowy, wypalony słońcem (choć na wiosnę jest podobno zielony) półwysep co chwilę dostarcza nowych, spektakularnych widoków. Brakuje słów, to trzeba samemu przeżyć a raczej przejść. Wracając postanowiliśmy jeszcze zajrzeć na Rua de Santa Maria w Funchal by zobaczyć jak nasza ulubiona uliczka prezentuje się wieczorem.
Oddając samochód okazało się, że przejechałem 1058km. Dużo biorąc pod uwagę, że Madera ma zaledwie 53km długości i 23km szerokości. Jeszcze trudniej uwierzyć, że na tak małej powierzchni można zobaczyć tak różnorodne krajobrazy i panuje tak różnorodny klimat.
Przez ostatnie dwa dni miałem czas by nacieszyć się słońcem w Cahlecie a wieczorem posłuchać akustycznych koncertów popijając Maderę. Nawet nocne wrzaski ptaków przestały przeszkadzać. A wcześniej był z tym problem… Każdego wieczoru, punktualnie o 23, gnieżdżące się w klifie do którego przyklejony był mój hotel, ptaki podobne do mew choć podobno mewami nie były, zaczynały koncert. Latały i wydawały dziwne dźwięki. Mi to kojarzyło się z odgłosami gry komputerowej. I tak co noc aż do piątej rano...
Jadąc na lotnisko wyjątkowo pięknie prezentowały się Ilhas Desertas (Wyspy Pustynne) oświetlone przez zachodzące słońce. Jakby tym pięknym widokiem chciały zaznaczyć, że o nich zapomniałem. Te niezamieszkane przez ludzi wyspy są kolonią lwów morskich. Obejrzenie tych stworzeń jak i wielorybów jest dla mnie pretekstem by na Maderę powrócić.
Na lotnisku okazało się, że różnica między moim bagażem przy wjeździe i wyjeździe wynosi kilkanaście kilogramów?! To za sprawą sporego zapasu wina Madera, które miałem zamiar wywieźć (na szczęście skutecznie). Wystarczy na kilka jesienno-zimowych miesięcy…
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Śliczna wyspa. Może kiedyś uda mi się ją zobaczyć... Pozdrawiam. :)
-
...ale ile później będzie do opowiadania po ewentualnym spotkaniu ... :-) ...
-
tylko wrażeniami podzielić się nie można
-
tak z stamtąd widoki są pewnie są najlepsze...
-
...obawiam się, że dodzwonić do niej już się nie da. Czyli ma widok na Maderę i nie tylko ... :-) ...
-
Piotrze nie znam numeru telefonu do Twojej pani dyrektor więc ten telefon musisz wykonać sam
oczywiście nie zapomnij nas powiadomić -
...a swoją drogą ciekawe, czy pani dyrektor mojego liceum dotarła na Maderę? ... :-) ...
-
i jeden i drugi sposób niezwykle miły dla autora :)
-
...a ja po kawałku!...
-
ja machnęłam za jednym podejściem, piękne zdjęcia, ciekawie napisana relacja, super podróż, pozdrawiam
-
Gratuluję wspaniałej podróży:))
Dzisiaj zaczęłam,ale jeszcze tu wrócę:)
Świetny opis i piekne zdjęcia:) Pozdrawiam!:) -
dzięki Smoku, będę Ci wdzięczny :)))
-
Panią ze sklepiku musze koniecznie odwiedzic, tylko nie wiem jeszcze kiedy, ale juz mam ją w planie... Wtedy oczywiscie wspomne o Tobie :-)
-
Jolu zapraszam na Maderę bo warto i do mojej podróży... Dziękuję za miłe słowa
-
No to podróż pod znakiem wrażeń:) Ominęła mnie Madera, zamieniłam ją na Majorkę. Ale kiedyś ją zobaczę. Mariuszu:) Jeszcze tu wrócę, bo nie wszystko obejrzałam i nie wszystko przeczytałam. Zapowiada się świetnie. Pozdrawiam.
-
no to byłoby idealne połączenie
-
...hmmm, chodzi Ci, Marger, o wakcyjną pracę na Maderze? ... :-) ...
-
Chciałbym zauważyć że słowa pani dyrektor są cały czas aktualne i wg mnie zarówno w kwestii pracy jak i wakacji.
-
...jednym z ulubionych tekstów naszej pani dyrektor z liceum było; - Tu trzeba pracować, a nie myśleć o wakacjach na Maderze! - i miało to chyba być synonimem bajki o żelaznym wilku ... ;-) ...
-
Smoku! Pani ze sklepu czeka na Twoją wizytę na Maderze. Nie może się doczekać kiedy będzie mogła zamieścić na stronie sklepu zdjęcie z Twoją osobą! Dlatego mam nadzieję że nie każesz jej zbyt długo czekać :)))
A tak na poważnie to dziękuję za miłe słowa i świetne komentarze. -
Czytajac nachodza mnie rozne refleksje... Na przyklad, ze ta znana postac z polskiej kinematografii z pewnoscia tak chetnie sie z Toba obfotografowala, bo z pewnoscia rozpoznala w Tobie znanego podroznika... Zal mi natomiast tej pani ze sklepu, ze sie dala nabrac i tylko sobie z aktorem strzelila zdjecie :-)
Na Maderze bylo sporo Kolumberowiczow, ale takeigo obszernego i ciekawego tekstu nikt jeszcze nie opublikowal. Teraz, gdy sie tam wybiore, to juz zaden przewodnik mi jest niepotrzebny. -
Tak samochód jest niezbędny żeby poznać Maderę
Smoku, dziękuję za miłe słowa, trzymam kciuki za Kolumbera i zapraszam -
Niestety Kolumber sie zaciął i nie da sie wyrazic plusami podziwu dla Twoich zdjec, wiec do ogladania jeszcze wroce a na razie poczytam sobie niemniej ciekawy i dobry tekst :-)
-
piękne widoki i z djęcia, niektóre niesamowite . Chyba bez samochodu nie byłoby
możliwe zobaczyć tyle ciekawych miejsc? -
to możliwe, tam te drogi to nieraz są niedostępne, to nic, może następnym razem
-
Lombo do Mouro jest aktualnie niedostępne. Próbowałem na różne sposoby ale zarówno od Boca de Encumaeda jak i Paul da Serra dojazd jest zamknięty. ER110 jest na długości kilkunastu kilometrów zamknięta. Najprawdopodobniej na wskutek osuwisk popowodziowych. Wiem, że miejsce piękne ale co zrobić...
-
a na - Lombo do Mouro byliście ? czy przeoczyłem ?
-
Rewelacja!!! na pewno nie był to leniwie spędzany urlop :) Szczególnie, jak ktoś "kocha takie drogi".
-
a Lukla na pierwszym, wszędzie bez zmian
-
w rankingu jakiegoś programu w TV było na 9tym
-
znalazłem, na piątym miejscu
http://podroze.gazeta.pl/podroze/56,114158,14890451,Lotnisko_na_Maderze,,5.html -
wkleiłem start 767 z FNC
-
W tym rankingu to ono chyba na 9ym miejscu, to nie tak strasznie, gorzej było zanim przedłużyli pas, to chyba po 2 katastrofach, a teraz to nie jest tak źle, pas ma 2777m.
Ja miałem okazję startować i lądować z różnych kierunków, wiatr tam trochę przeszkadza i jak jest mgła to słabo. -
ja z kolei może kiedyś w zimie...
co do samolotów i lotniska to po cichu liczyłem Voyager na Twoją opinię... bo ja tylko mogę się wypowiedzieć jako laik -
A co do lotniska, to trochę inaczej niż w innych miejscach, to w Funchal samoloty szybciej i bardziej ostro hamują, to wyczułem przy lądowaniach.
Jak lądują A330 i startują, to jest bardziej widowiskowo. -
My po dwóch razach to w sumie prawie wszystko mamy obejrzane, ale na pewno coś by się jeszcze znalazło fajnego, może kiedyś jeszcze wrócimy. Może latem? Zobaczymy.
-
Voyager pewnie gdybym miał samochód jeszcze na dwa, trzy dni to jeszcze bym coś nowego wyszukał i z przyjemnością pojeździł
tym bardziej że na Maderze wypożyczenie samochodu to jedyna możliwość by poznać tę wyspę
Hooltayko bardzo się cieszę że zaostrzyłem Twój apetyt na Maderę (zarówno wyspę jak i wino :) )
na zdrowie!
-
Mariusz....dzięki-)
Wypij za nasze zdrowie!
Ten portal przyciąga mnie tym,że można poczytać refleksje z podróży.
Troszkę,ale tylko troszkę, Madera przypomina mi Majorkę.
Też na 10 dni wypożyczyłam samochód i to była najlepsza opcja.
No a teraz po tej Twojej Maderze to mam taką ochotę na tę wyspę,że nie masz pojęcia.
Pozdrawiam)
-
My zrobiliśmy podobną ilość km samochodem za pierwszym razem chyba 950 km, a za drugim chyba 780 km.
-
Zawsze i wszędzie mówię, że Madera jest piękna i chyba się nie mylę. Fajnie, że tam dotarłeś, obejrzałem z przyjemnością. Prawie wszystkie miejsca pamiętam i kojarzę, zdjęcia bardzo udane.
-
Piotrze i Iwonko! Z tym kopa lat to żeście przesadzili... Kopa miesięcy to tak. Tak czy siak nie jest to usprawiedliwienie mojej nieobecności. Usprawiedliwienie oczywiście doniosę... rozumiem, że takie 'od rodziców' to nie przejdzie... Niezmiernie się cieszę, że Was widzę i pozdrawiam gorąco. Gdzieś dzisiaj obiło mi się o oczy, że Hooltayka się gdzieś pakuje ale mam nadzieję, że chce się tylko z nami podroczyć :)
Hooltayko dziękuję za miłe słowa odnośnie podróży. Też chorowałem zarówno na Maderę jak i Maroko. Do Maroko wybieram się od dwóch lat i mam nadzieję że niebawem wreszcie tam polecę. A Madery wypiję za Ciebie kilka kieliszków i to z dziką rozkoszą!
Olafie/Aniu (nie wiem jak się zwracać) dziękuję za odwiedzenie mojej Madery i tyle miłych słów. Fajnie jak coś z tej mojej wyprawy kiedyś Ci się przyda. Sam z własnego doświadczenia wiem jak relacje Voyagera na Kolumberze zaraziły mnie Maderą i wiele z jego zdjęć głęboko zapadły mi w pamięci.
Iwonko dziękuję za miłe słowa. Cieszę się że przeczytałaś relację i to do tego jednym tchem! To wspaniały komplement.
Dziękuję wszystkim, którzy czytają relacje. Myślałem, że już nikt nie czyta a tu taka miła niespodzianka. Choć swoją drogą chyba przesadziłem z tym obszernym opisem... -
jak zwykle u Ciebie super relacja i zdjęcia.
Przeczytałam jednym tchem.... -
no właśnie, kopa lat. Zaraz zabiorę się za lekturę.
-
...Marger, kopa lat!...
-
Niesamowita wyprawa. Ja na Maderę choruję już od jakiegoś czasu i zawsze inny kierunek wybieram ;)
W końcu tam pójdę i pójdę Twoimi śladami :) ciesze się że mogłam poczytać i na pewno skorzystam z Twoich wskazówek, wybierając się na ta cudowna wyspę :) -
Ach....i uwielbiam Fado....
-
Obejrzałam i potem przeczytałam!
Też choruję na Maderę i Maroko.
Przecudowna wyspa,piękne widoki,piękne zdjęcia.
Madera to faktycznie raj na oceanie.
Miałeś cudowną podróż.Bardzo mi się podobało!
Wypij kieliszek Madery za mnie-)
Serdecznie pozdrawiam-)