Podróż Peru- spełnienie marzeń
Mieliśmy lecieć do Egiptu całorodzinnie , ale wybuchły zamieszki, potem pomyśleliśmy o Maroku, ale znajomi odradzają, bo tam mogą wybuchnąć zamieszki, o mamusiu, to gdzie polecimy...... Z ogromu katalogów, które naznosiłam z biur podróży ( mąż się śmieje, że mając ich tyle sama mogę sprzedawać wycieczki ) wybraliśmy Peru.
A o Peru marzyliśmy od dawna, kultura Inków zawsze bardzo nas interesowała, nie byliśmy jeszcze w Ameryce Południowej. No to ...lecimy do Peru, smutno było zostawić dzieci, bo to nasza pierwsza wyprawa we dwoje odkąd je mamy, ale jak się powiedziało a to i trzeba powiedzieć b.
Lecimy przez Amsterdam, który przywitał nas mgłą. Będziemy w Peru od 15 do 25 marca 2011. To nasza pierwsza wycieczka zoorganizowana przez biuro podróży, trochę się tego zoorganizowania obawiamy i zastanawiamy się jakich to kompanów będziemy mieli do wspólnego zwiedzania. Z kilkoma osobami poznajemy się już na lotnisku w Amsterdamie, z perspektywy czasu grupa okazała się bardzo fajna. Bardzo lubię lotniska, mnogość różnych ludzi w strojach odpowiadających ich kulturze, różnorodność języków, za to nie lubię długich lotów. A do Limy monitor na pokładzie pokazuje, że jest 10530 km do pokonania, 13 godz lotu. Lecimy nad Morzem Północnym, południowym skrajem WLK. Brytanii i dalej przez Ocean Atlantycki nad Azorami. Po locie, który jak nam się wydaje nigdy się nie skończy wreszcie lądujemy, z okien samolotu widać Andy,trochę dżungli i Miasto Mgieł - tu zaskoczenie , powitało nas słońce.
Lima to miasto leżące na pustyni, choć z jednej strony ma dostęp do Pacyfiku, mamy się o tym przekonać jutro, bo dziś już nic nie widać , jest 18,30 , słońce zaszło i zrobiła się od razu ciemna noc. Póki co jedziemy do hotelu położonego w dzielnicy Miraflores, co znaczy patrz kwiaty, przez 10 dni " opiekował " się będzie nami Pan Marcin - nasz przewodnik, który od 6 lat wraz z żoną Peruwianką mieszka w Limie. Już w autokarze straszy nas, jak to w Peru jest niebezpiecznie i żeby nie chodzić nigdzie samemu. Peru to kraj III świata, ale najbezpieczniejszy w Ameryce Południowej. Do hotelu pzyjeżdża Pan Cinkciasz, czyli przenośny kantor wymiany walut, od razu wymieniamy część dolarów na sole, kurs identyczny jak na lotnisku, a w stosunku do złotówki sol ma się jak 1:1 . Od pani Danuty, właścicielki miejscowego biura podróży, które właśnie tam na miejscu organizuje naszą wycieczkę dostajemy pierwsze gadżety - pamiatki i śmiejemy się, że stajemy się gadżeciarzami. Pani Danuta wita nas narodowym napojem Peru - pisco soure - bardzo pyszny drink, z wódki o tej nazwie z winogron, białka kurzego, soku z limonki a wszystko posypane cynamonem. Pycha.
Grupa nasza liczy 20 osób, w Polsce już głęboka noc, czas w Peru to 6 godz na minus, czas przygotować się na jutrzejsze zwiedzanie.
Lima - nazwa pochodzi albo od limonki, albo od zniekształconej nazwy rzeki Rimac, albo od imion 3 króli, dominuje tu zabudowa niska, wieżowce są w dzielnicy , w której mieszkamy, tu znajduje się też położone na klifie centum handlowe Larcomar, gdzie jemy obiad. Jest to jedno z największych miast Ameryki Południowej, zamieszkuje je oficjalnie 8 mln mieszkańców, a nieoficjalnie 12 mln
Jedziemy do Parku Miłości , przypomina parki w stylu Gaudiego w Barcelonie, oprócz pomnika pary kochanków w upojnej pozie jest też most samobójców obecnie obudowany pleksą i park otoczony jest " płotem " pokrytym mozaiką.
Oglądamy potem ruiny Huaca Puccliana - najstarszą prawdopodobnie świątynię w Limie, zbudowaną ku czci boga słońca , być może mieszkali tu kapłani i dziewice słońca, światynia zbudowana została w sposób bibliotekowy. Tereny Limy zamieszkiwały ludy preinkaskie - rozwijała się tu kultura Lima. 3 tys lat przed nasza erą pierwszymi mieszkańcami Peru był lud Karal, to oni udomowili lamy, alpaki, sadzili ziemniaki. W Peru jest ponad 6 tys gat ziemniaków, Ludy te wierzyły w 1 boga, który stworzył świat i w wielu bogów pomocniczych dla których budowano wiele światyń. Szanowały bardzo naturę, oprócz boga słońca, był bóg tęcza, księżyc, wiatr i wielu innych.
Jeździmy po ulicach Limy, mijamy Plac gen San Martin, zwiedzamy Plaza Major z katedrą , zakon franciszkanów. Zakon Franciszkanów ma bardzo piękną , starą bibliotekę z wieloma tysiącami tomów ksiąg, dosłownie jak z Umberta Eco , sufity wyłożone drzewem cedrowym, a w podziemniach znajdują się katakumby.
Na Plaza Mayor centralnym punktem jest fontanna z brązu , znajduje się też katedra, Pałac Prezydencki, Pałac Biskupi i Ratusz, jest tam też malutki placyk flagi przyklejony w rogu do głównego placu. O godz 12 zmieniają się żołnierze pełniący wartę w takt muzyki krokiem drewnianym, pełnym figur geometrycznym, jak żołnierzyki w bajce Andersena.
Katedra Limeńska w środku zbudowana jest z drewna, front ma kamienny, znajduje się w niej kaplica poświęcona Franciszkowi Pizzaro, założycielowi miasta.Katedra stoi na miejscu wskazanym przez Pizarro , wielokrotnie była niszczona przez trzęsienia ziemi. Tu znajduje się obraz Ostatnia Wieczera Ze świnką morską jako danie główne.
Pałąc Arcybiskupi ma bardzo ładne drewniane balkoniki, mówiono nam, ze istnieje system podziemnych przejść pod starówką.
Rzut oka na stację kolejową- stąd wyruszała w Andy kolejka Ernesta Malinowskiego.
Po obiadku zwiedzaliśmy muzeum Larco Herrera - nie przypuszczałam, że ceramiki prekolumbijskiej jest tam tak dużo i jest ona zachowana w bardzo dobrym stanie, oprócz ceramiki są też wyroby ze złota, srebra, tkaniny, kipu, a także erotyczna ceramika z epoki Mochica. Kipu - mogło być skomplikowanym systemem obliczeń- są to róznokolorowe sznurki, które mogły oznaczać różne towary, a supełki mówiły o ilości. Być może kipu pełniły istotną rolę w zarządzaniu zapasami żywności Inków.
Lima jest bardzo rozległa, chcąc ją zwiedzić doładnie trzeba by było poświęcić na nią kilka dni.
Docelowo jedziemy do Nazca autostradą Panamericaną Południową, ta autostrada ma dwa pasy ruchu w przeciwnych kierunkach, ale jest jedyną drogą prowadząca na południe. Panamericana przez obydwie ameryki ciagnie się ok 40 tys km. Jedziemy księżycowym krajobrazem , pustynie gdzieniegdzie nawilżane wodą, kamienie, góry , to się ciągnie kilkaset kilometrów.
Po drodze zatrzymujemy się w Parku Narodowym Paracas i płyniemy na wyspy Ballestos. Oglądamy lwy morskie, pingwiny Humbolta, pelikany,głuptaki, różne ptaki . Wyspy te są bardzo cenne dla Peruwiańczyków z powodu guana , które super nawozi ziemię. W drodze na wyspy zobaczyć można dla nas pierwsze tajemnicze linie - Kandelabr . Rysunek ma 128 m wysokości, wyryty jest na klifie ponad zatoką. Może mieć związek z konstelacją Krzyża Południa, może to być stylizowany rysunek kaktusa halucygennego - symbol władzy w kulturze Chavin. kultura Paracas to ok 2 tys lat pne, budowali własne kanały nawadniajace. Paracas znaczy deszcz piasku.
Po drodze zatrzymujemy się też w Oaza Huachita- zielona perełka na pustyni z zielonym siarkowym jeziorkiem.
Jedziemy dalej i moczymy po raz pierwszy nogi w Oceanie Spokojnym. Zimny jak diabli ale nie ma się co dziwić, bo wokół płynie zimny prąd Humbolta.
A na koniec z wieży widokowej na płaskowyrzu Nazca mogliśmy mieć przedsmak oglądania linii Nazca, widać 2 rysunki- kolibra i rąk. W Nazca Pan Marcin zabrał nas do warsztatu syna odkrywcy metody robienia ceramiki z Nasca, Tobiego - kupiliśmy sliczną gliniana maskę. ludy preinkaskie nie znały koła garncarskiego, w związku z tym na naczyniach odnalezionych w grobach od wewnętrznej strony zachowały się odciski palców. ;))
W sumie na płaskowyżu Nazca i Palpa jest 600 rysunków i ok 10 tys. linii . Najdłuższa linia liczy kilkanaście kilometrów i jest idealnie prosta. Tworzono je ok 1,5 tys lat po Chrystusie, przetrwały do tej pory dzięki suszy. Podobne linie robiono też w Boliwii, Argentynie, Chile. Rysunki wykonano usuwając górną warstwę kamieni i układajac je obok jaśniejszej, odsłonietej warstwy ziemi. 15% rysunków ma coś wspólnego z astrologią- małpa i pająk to gwiazdozbiory pojawiajace się w porze deszczowej. Przyjmuje się, iż linie te są związane z kultem deszczu, pod wieloma liniami znaleziono ciagi i zbiorniki wodne, przyjmuje się, że był to sposób przekazywania informacji bóstwom. Linie mogły być drogami łączącymi święte miejsca. Nie będę rozpisywać się o teoriach Daenikena , bo nie wierzę w ufoludki, choć przyznaję, że te historie najbardziej przyczyniły się do rozsławienia Nazca. Maria Reiche- Niemka , poświęciła im prawie całe swoje dorosłe życie. Płaskowyż Nazca leży na ok 700 m npm.
Lecimy awionetkami cesnami. polecam nie jeść śniadania, pilot bardzo się stara pokazać rysunki z różnych stron , w związku z tym nagle obniża lot, przechyla samolot, żołądek podchodzi do gardła. Samo przygotowanie do wylotu trwa bardzo długo- kupno biletów, podział nas na samoloty, podział miejscówek, potem odprawa paszportowa, znów kontrola, pieczatki w paszportach, przejście przez bramki, oczekiwanie na wyjście do gejtów, naprawdę długo. Jedną awionetką leci nas 10 osób. Czy było warto? Napewno warto to zobaczyć jak już się leci do Peru, na zasadzie raz w zyciu, ja widziałam astronautę, kolibra, ręce , drzewa, mąż miał lepsze miejsce , bo przy oknie ( ja siedziałam na podwójnym siedzeniu obok niego ) więc widział ciut więcej : pajaka , psa. Chyba bym się nie zdecydowała lecieć po raz drugi i nie chodzi wcale o koszty 85 $/osoba tylko o to bujanie awionetką.
Droga do Areqipy strasznie długa, dalej jedziemy pustynią Nazca, teren w zasadzie nie zamieszkały , większe miasta spotyka się co 3-4 godz drogi, Andy jadą z nami i mienią się róznymi kolorami minerałów, żółcą się, czerwienią, nadal krajobraz księżycowy- zieleni prawie się nie spotyka. po drodze ogladamy też uskok w ziemi po trzęsieniu ziemi, które miało miejsce w 1750 roku. Peru to teren bardzo sejsmiczny, w końcu Andy to najmłodsze góry świata. Najpóźniej co 2 dni drogi odpiaszcza się. Przecinamy dolinę rzeki Jauqua , dolinę - oazę, gdzie uprawiane są oliwki, a potem wjeżdżamy w strefę mgieł, czyli jedziemy po klifie nad oceanem, zakrętasy robią wrażenie, możliwości spadania w przepaść też robią wrażenie,ale kierowca dzielnie sobie radzi. Po drodze mijamy miasteczko, nie pamiętam jak się nazywało, nad brzegiem morza którego stała malutka niebieska kapliczka, a właściwie to chyba był może czyjś grób.
droga do Arequipy jest najdłuższą jazdą podczas naszej wycieczki , po ok 9 godz jazdy docieramy wreszcie do celu !!!
Widoki za oknem wynagradzają jazdę.
Jesteśmy już na 2400 m npm. Arequipa to drugie co do wielkosci miasto w Peru leżące u podnóża wulkanu Misti i zbudowane z białego kamienia - sijar -wyrzucanego przez ten wulkan . Arequipa - białe miasto leżące na lawie Tu ogladaliśmy jezuicki kościół La Compania i XVI w klasztor św. Katarzyny , także pokazowy ogród, gdzie uprawia sie typowe peruwiańskie rosliny jadalne i tu mozna było nabyć coke pod rózna postacią ; cukierków, czekoladki i liście.
Klasztor św. Katarzyny.
bardzo piękny, barwny, w czasach swej świetności cele były wyposażone w dywany, zasłony jedwabne, zastawę srebrną. Siostry zakonne miały służbę. Do klasztory wedle zwyczaju oddawano drugą córkę lub syna, nowicjuszka musiała wnieść wiano, wcale niemałe i wiodła spokojne życie skupione na modlitwie. Na terenie klasztoru nie przebywali mężczyźni, no chyba , że siostra zachorowała, do spowiedzi przygotowano specjalne konfesjonały, do których siostry wchodziły od wewnętrznej strony klasztoru, księża byli na zewnątrz, siostry raz wszedłszy do klasztoru nie opuszczały go, wewnatrz klasztoru są wąskie alejki, ogrody, klasztor ma kolekcję XVII i XVIII -ego malarstwa . Obecnie na terenie klasztoru przebywa 8 zakonnic.
Kościół jezuitów - ma bardzo piękną kaplicę sykstyńską,sufit , ściany wszystko jest pokryte malowidłami.
Wraz z Hiszpanami przybyły 3 główne zakony : Dominikanie, Jezuici i Franciszkanie , przy czym Jezuici byli chyba najbardziej przyjaźni Indianom. Wszystkie zakony zakładały szkoły, które uczyły wiary w nowego boga.
Głównym placem Arequipy jest Plaza de Armas, z katedrą, masą gołębi dokarmianych przez Arequipiańczyków, pucybutami, wokół placu jeżdżą żółte taksówki. W Peru żaden porządny ;)) kierowca nie ustąpi pierwszeństwa pieszemu - radzę bardzo uważać.
Podziwiam mieszkańców Arequipy, ja bym chyba bała się mieszkać w pobliżu czynnych wulkanów, choć pewnie do tykających bomb można się przyzwyczaić.
I znów jedziemy dalej , tym razem wjeżdżamy do rezerwatu słonych wód i wikuni. Oprócz nich żyją tu jeszcze lamy, alpaki, lisy, jelenie. Wikunie są pod ochroną, za samą próbę polowania grozi 5 lat więzienia peruwiańskiego, ponoć bardzo ciężkiego , kg nieoczyszczonej wełny to 700 $. Alpaki dają ok 3,5 kg wełny przez 2 lata, żyją ok. 80 lat, lama żyje ok 30 lat, są dużo większe od alpak, wykorzystuje się je do transportu towaru.Jak się tylko udaje robić ładne zdjęcia to robimy.
Po drodze zjadamy cukierki z koki, żujemy liście, paskudztwo okrutne, podobnie jak mate di coca i mate di pura. Pan Marcin martwi się jak "droga wycieczka " pokona wysokość 4910 m , czy nie dopadnie nas choroba wysokościowa, ale na razie wszyscy czują się super. Mirador przywitał nas deszczem, poneważ jutro mamy tędy wracać uznajemy, że jedziemy dalej, Zatrzymujemy się u Chińczyka na małą przerwę, stąd ładnie widać wulkan Misti z drugiej strony. Pogoda się psuje, pada deszcz jest zimno. Dojeżdżamy do hotelu położonego nad potokiem , między ścianami skalnymi. Hotel pięknie położony w okolicy Chivay , z kąpieliskiem z wodą termalną, z tańcami regionalnymi do kolacji , minus jeden - dla nas bardzo zimno w pokoju. Czujemy jak w nocy boli nas głowa, brak tchu, kołdra za ciężka i robi mi się mały wylew w oku. Krótko mówiąc dopada nas choroba wysokościowa, kolejne doświadczenie w zyciu. Silne tabletki przeciwbólowe ratują sytuacje. W powietrzu brakuje tlenu, każdy schodek do pokonana do naszego pokoju to nie lada wyzwanie. Tchu brak.
Po śniadaniu wyruszamy do Kanionu Colca, najpierw zatrzymujemy się w malutkiej miejscowości,Yanque , gdzie oglądamy tańczące na ryneczku dzieci,ubrane w ludowe stroje, zwiedzamy kościół. potem jedziemy już przez dolinę, Boże drogi co za widoki, widzimy uprawy tarasowe, w których każdy taras pochylony jest pod kątem 45' , rolnicy z plemienia Keczua nawadniaja te tarasy żyznych wulkanicznych ziem systemami nawadniającymi pamietającymi czasy inków. Przejeżdżamy przez miejscowosć Maca, której część niestety zapadła się z powodu osuwania się ziemi, droga kiepskiej jakości szerokosci autobusu, wije się pod górę, czasem oglądamy przepaści po prawej stronie. Cudnie.
Kanion Colca to jeden z najgłębszych wąwozów na ziemi, przewodniki podają 3182 m od powierzchni. Średnia głębokość kanionu to 900 m, w 1981 r kajakarze polscy rozsławili to miejsce na cały świat przepływając Kanion Colca, mają swą tablicę upamietniającą w Chivay. Kanion ciągnie się na długości 100 km wzdłuż rzeki Rio Colca, ocieniają go pokryte śniegiem wulkaniczne szczyty.
Cruz del Condor, to nasz cel , punkt widokowy Krzyż Kondorów, tu mamy zobaczyć stada ptaszysk, które wykorzystując termalne prądy powietrza , które powstają rano lub pod wieczór szybują w górę, tyle teorii, bo po ponad 1,5 godz czekaniu pojawia się 1 , tak, tak tylko 1 słownie jeden kondor. Byliśmy zawiedzeni, co prawda i tak mieliśmy dużo szczęścia bo uwieczniliśmy go na zdjęciu.
Ale los nie pozwolił nam sie długo smucić, podczas postoju na punkcie widokowym na kanion możemy zobaczyć ich już więcej , do woli sfilmować i sfotografować. Usatysfakcjonowani i zafascynowani widokami za oknem jedziemy dalej. zatrzymujemy się na chwilkę w Chivay, tam zwiedzamy kościółek, docelowo jedziemy do Puno.
Na Mirador de los Andas 4910m npm pada śnieg, zimno jak diabli, ale nam to nie straszne, w końcu marzec , w Polsce zima więc wysiadamy i robimy zdjęcia , tylko że nic nie widać, żadnych wulkanów, nic a nic. Trudno.
Zachwyca nas natomiast jezioro polodowcowe la Lagunia, piękne. Indianki Keczua noszą piękne stroje, a kapelusze biją wszystko. i dzieci, śliczne.
Zostawiając strefę Indian Keczua, wjeżdżamy w strefę indian Aymara, mijamy Juliaca, w sumie takie sobie miasto i dojeżdżamy do Puno.
Dziś mamy jechać do Boliwii, poranek w Puno przywitał nas deszczem i martwimy się , czy na Wyspie Słońca bedzie słońce. Jesteśmy optymistami. Po drodze zabieramy grupę Brytyjczyków. Zatrzymujemy się w Pomata, gdzie zwiedzamy Santiago de Pomata i kolejne oblicze Jeziora Titicaca. Z jeziora Titicaca bóg Wiracocha wysłał swoje dzieci, Manco Inca i Mama Ocllo , aby założyli świat, od nich bierze poczatek wg legendy dynastia inków. Jezioro jest najwyżej położonym na swiecie jeziorem żeglownym,polodowcowe, zajmuje powierzchnię pow 8 tys m kw. mieszka tu 60 cm trójkolorowa żaba, która nigdy nie wypływa na powierzchnię. Na jeziorze hoduje sie rybki - trucie.
Przejście granicy w sumie odbyło sie sprawnie, Polacy nie potrzebują wiz załatwianych wcześniej ani do Peru ani do Boliwii , jeśli jadą na krótką wycieczkę.
Miastem, które spotyka się po przekroczeniu granicy i przejechaniu 8 km to Copacabana, z klasztorem z Matką Boską ( XVI w drewnianą figurką ) słynącą z cudów. Bardzo ciekawa jest tam sala świec, gdzie wierni wyrysowują woskiem na ścianach świątyni swe prośby, a to o dom , a to o samochód, pewnie i męża. my też pomodliliśmy się o bezpieczny powrót do domu, w końcu dzieci zostały z babcią. A przed świątynią stał grzecznie rząd udekorowanych samochodów czekających na poświęcenie, samochodów, których ja też bym się nie powstydziła i chciała takie mieć.
Na wyspę Słońca płynelismy katamaranem, trzeba wejść po schodkach w górę, na tej wysokości każdy krok pod górę to nie lada wysiłek, ale wysiłek zostanie nagrodzony, bo krajobraz jest przepiękny, na Isla del Sol są riuny inkaskie z portalem poświęconym słońcu. Na wyspie Szaman w języku aymara udzielił nam błogosławieństwa, dostaliśmy dyplomy z tego wydarzenia. Komercja - ale mnie się podobało. Po jeziorze Titicaca płynęliśmy także łódką zrobioną z tatory. Wyspa Słońca pokazała, że to bóg słońce rządzi światem, wyszło słońce i było pięknie. Błękitna tafla wody lśniła.
W drodze powrotnej Przewodnik zrobił nam pokaz zbórz i ziemniaków, Bardzo smakowała nam w Peru zupa andyjska z kinła. Jest to zboże zawierajace komplet protein, NASA kupuje je dla kosmonautów.
Boliwia liczy 10 mln mieszkańców, wydaje się jeszcze biedniejszym krajem niz Peru.
Rano ostatnie zdjęcia Puno, z X piętra hotelowego, gdzie znajduje się restauracja, a potem w drogę do Cusco...
Po drodze pierwsze byczki na dachu, mają odstraszyć złe moce, bardzo ładne byczki..., krajobraz nadal cudny.....,
Cusco to dla mnie najpiekniejsze miasto w Peru, które widziałam. Miasto z klimatem, starożytna stolica Inków. Inkowie wierzyli, że Cusco jest źródłem życia, tu już oddycha się lepiej w końcu 3300 m npm, Legenda mówi, że Manco Inca wbił laskę w świętą skałę pod miastem mówiąc, że miejsce to stanie się ojczyzną Inków.
Do rozkwitu Cusco przyczynił się inka Pachacutek, potem imperium tylko sie powiększało. Centralnym punktem jest Plaza de Armas, w czasach Inków otoczona pałacami, plac pokrywał piasek , który miał muszle, drobinki złota i srebra. Dziś w miejscu pałaców stoją kościoły i katedra.
Katedra była zbudowana na miejscu pałacu inki Wiracocha, budowali ją Indianie. Ołtarz wykonany z czystego srebra próby 950. Katedra w pewnym sensie zbudowana jest z 3 części, najstarsza jest koścół El Triumfo zbudowany dla uczczenia zwycięstwa hiszpanó nad Indianami, potem dobudowano drugą część z ołtarzem ze strebra, z chórem pośrodku, tam też jest obraz Indiańskiego malarza " Ostatnia Wieczerza " na której to Jezus zajada świnkę morską , a Judasz ma twarz F. Pizarra. Trzecią częścią katedry jest kościół Jezus Maria z ciężarną matką Boską.
Największą czcią otacza się Ukrzyżowanego Chrystusa - Pana Jezusa od trzęsień ziemi, też wyrzeźbionego przez Indianina.
Obecny Klasztor Dominikanów dawniej był najważniejszym miejscem religijnym Inków - Świątynią Słońca. Coricancha- świątynia pełna przepychu, ściany wysadzane były drogimi kamieniami, pokryte taflami złota. Wpadające przez okna promienie słońca, odbijając się w złocie jeszcze bardziej potęgowały przepych świątyni. Przed wejściem do świątyni Inka pościł przez kilka dni , wchodził boso i z pochyloną głową. zachowały się świątynie poświęcone słońcu, gwiazdom, księżycu. Bloki kamienne ściśle pasują do siebie, na granicy ścian jeden blok kamienny zachodzi na drugą ścianę i na przemian, dodatkowo bloki skalne były spinane klamrami, wydrążano w kamieniach miejsca, w które wkładano kule. Sciany są zakrzywione, te zabiegi chroniły budowle przed zawaleniem się podczas trzęsień ziemi. Każdy Inka w Cusco miał swój pałac, nowy Inka budował nowy pałac.
A wieczorem kolacja na ludowo..... Jedzenie w Peru bardzo nam smakowało, skusiliśmy się także na spróbowanie świnki morskiej, smakuje jak kurczaczek ;)0
Dziś w planach dolina rzeki Urubamby, świetej rzeki Inków . To jej żyzna dolina dawała obfite plony. Kiedy przybyli Hiszpanie do kraju Inków przez kolejne 3 lata korzystali z zapasów żywności, Inkowie nie znali głodu. Każdy miał obowiązek wykonywać przez jakiś określony czas pracę na rzecz swojej społeczności i państwa.
A co my widzieliśmy.... Imponujace budowle, system dróg, tarasowe uprawy, jednym słowem dawny dobrobyt Inków, a ówcześnie... kobiety zrzeszone - produkujące tkaniny metodami naturalnymi , używające naturalnych barwników, m. in pozyskiwanymi z narośli kaktusów, byliśmy w miejscu gdzie produkuję się chichę i w Pisac w sklepie jubilerskim, w którym oglądaliśmy jak wyrabiają biżuterię.
Miasteczko Chinchero - zachował się układ uliczek jak z czasów inkaskich, z rowem ( taką rynna ) pośrodku do odprowadzania wody. Jest tam też bardzo ładny kościół , bogato dekorowany z XXVII w. Był tu pałac Inki Tupaca Yupanqui
Forteca w Ollantaytambo była centrum rolniczym i administracyjnym. Bardzo piękne miejsce, tarasy, budynki. Zachowało się 7 róznych granitowych monolitów. Świątynia Słońca- nieukończona budowla z fragmentami rzeźb, Łaźnia Księżniczki - miejsce przeznaczone do rytualnych kąpieli. Woda płynie dawnymi kanałami, brzeg rzeki łaczy inkaski most.
Pisac był wysokiej rangi centrum za czasów Inków, zachowały się tarasy uprawne, część mieszkalna i związana z kultem- wieże - obserwatoria astronomiczne. Budynki nie mają dachów, bo dachy kiedyś były robione ze słomy. Są tu rytualne łaźnie zasilane przez akwedukty i jeden z największych cmentarzy inkaskich, Piękne miejsce, mało turystów.
Budowle powstawały ze ściśle dopasowanych do siebie kamiennych bloków, drzwi miały w pewnym sensie podwójną futrynę,co miało wytrzymać trzęsienia, o kulach w kamiennych blokach wspominałam. Ja jestem pod dużym wrażeniem Inków, stworzyli swój świat do perfekcji, robili skomplikowane zabiegi medyczne łącznie z trepanacją czaszek, stworzyli świetny system przenoszenia informacji z mejsce na miejsce, nie niszczyli podbitych narodów , ich zabytków , bogów, tylko dodawali tych bogów do kanonu swoich bóstw. Matki inkaskie po urodzeniu dziecka zostawiały kawałek pępowiny, suszyły i kiedy dziecko było chore podawały, to pomagało w ciężkich chorobach. dziś też mamy banki krwi pępowinowej.
Inkowie nie znali koła i pisma.
Tego dnia miało się spełnić nasze marzenie, ale niestety nie udało nam sie dotrzeć do Machu Picchu, ale po kolei. Rano jedziemy do Ollantaytambo, stąd ma odjeżdżać nasz pociag, przybywamy na miejsce o czasie, no niestety nasz pociąg się spóźnia. Wreszcie wsiadamy, pociag fajny dach przeszklony pozwala podziwiać góry i niebo, dostajemy jakiś skromniuchny poczęstunek i 8 km przed stacja końcową pociag nagle staje. Okazuje się, że osunęła się ziemia i nie możemy jechać dalej. Próby odkopania torów , no były podejmowane, najpierw przejechał pociąg naprawczy z 6 robotnikami i łopatami, potem nawet pojechała koparka, ale niestety nie udało się. Po 5 godz oczekiwania nasz pociag zawrócono, po dojechaniu do Ollantaytambo okazało się, że z 2 strony pociagu osunęła się ziemia. Gdybyśmy tam postali dłużej bylibyśmy uwięzieni. A ja obiecałam dzieciom, że wrócę.
Niedosyt pozostał , matka natura nie pozwoliła, Machu Picchu strzeże swych tajemnic przed nami nadal, ale cóż ........
No trudno, w sumie widzieliśmy podobne budowle inkaskie, ale bardzo chcieliśy zobaczyć też i tą.
Przed samym wyjazdem do Peru mąż kupił dvd o Machu Picchu, po powrocie będzie jak znalazł.......
Wszytko co dobre szybko sie kończy....
Jeszcze wczesnie raniutko idziemy na samotne zwiedzanie Cusco, o poranku prawie nie ma ludzi na ulicach, pozamykane sklepiki, jeszcze ostatnie zdjęcia...
Z Cusco samolotem wracamy do Limy, jeszcze baaaardzo obfity obiad w restauracji na Costa Verde i czas wracać do domu.
Spodziewałam się ogromnej dłużyzny na lotnisku, ale nie było źle. Ponieważ zdarza się bardzo często wywóz narkotyków do Europy właśnie przez Amsterdam, wszyscy oczekujący w sporej kolejce na odprawę i bagaże byli obwąchiwani przez wytresowane w tym celu psy prowadzone na smyczy przez policjantów. Pan Marcin - Przewodnik już na samym poczatku naszej wycieczki uprzedzał nas, żeby broń Boże nie robić grzeczności i nie przewozić nikomu, kto poprosi, żadnych paczek, bo własnie w czekoladkach, ciasteczkach i in rzeczach mogą być ukryte narkotyki. za posiadanie , przemyt itd grozi od 8 do 25 lat więzienia , peruwiańskiego oczywiście.
Muszę to napisać ... Peru to cudowny kraj z niesamowitymi zabytkami, dawnymi wierzeniami, które przeplatają się z wiarą katolicką i Inkami.
Zdaję sobie sprawę , że niestety zobaczyłam niewielki wycinek tego kraju. Gdyby ktoś zaproponował mi powtórną wyprawę , byłabym spakowana w 5 minut. Może kiedyś tu wrócimy, Machu Picchu wciąż na nas czeka....
na koniec kilka praktycznych porad.
1. jedzenie - bardzo smaczne, nie obawiajcie się próbować lokalnych potraw, ceviche, zupa andyjska, kisiel z kukurydzy, mięsko z alpaki, pychotka
2. mają inny rodzaj kontaktów, mąż pozabierał jakieś adaptery i było dobrze
3. ubrania - pełen przekrój, od letnich ( Lima- Arequipa) do zimowych, snieg na Mirador de los Andos. kapelusz na głowę też się przyda, kurtka przeciwdeszczowa, buty super wygodne do chodzenia, kremy z filtrami od słońca
4. pieniądze- ze sobą zabraliśmy 600 $ na nasze wydatki i to nam wystarczyło + te dolary, które trzeba na polecenie biura podrózy zabrac na napiwki, przelot nad Nazca i in.
5. Nie szczepiliśmy sie dodatkowo.
no i czas kończyć, pozostają książki o Inkach , o dżungli peruwiańskiej , ponad 7 tys zdjęć, które zrobiliśmy i marzenia...........
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Z tym pechem z MP to nie do końca. Pora deszczowa,a tym samym możliwość obsunięć gruntów,trwa nawet do końca marca na tym terenie. Warto brać pod uwagę okres w którym podróżujemy,żeby do minimum ograniczyć tego typu problemy.
-
Wspaniała podróż rzeczywiście mieliście pecha z Machu Picchu ale jest powód do powrotu do Peru.Bardzo fajnie się czytało i oglądało zdjęcia.Pozdrawiam
-
Z dużą przyjemnością odbyłem drugą podróż do Peru. Byliśmy w tych samych miejscach. Pozdrawiam Tadek
-
Gratuje spenienia maryenia.Ono wciaz przede mna
-
Barwna relacja okraszona ciekawymi zdjęciami. Nawet bez Machu Picchu podróż jest godna pozazdroszczenia, choć oczywiście szkoda, że mieliście pecha i ominęła Was ta wisienka na peruwiańskim torcie. W każdym razie - tak jak stwierdziłaś w tytule podróży - Peru to Twoje spełnione marzenie. Moje jeszcze nie, choć na liście miejsc, które chciałbym odwiedzić zajmuje jedno z czołowych miejsc. Pozdrawiam.
-
Aniu - z wielkim zainteresowaniem przeczytalem relacje - Peru to takze moje niespelnione jeszcze marzenie.Ech eliminacja z programu Machu Picchu to wielki pech niestety. Ale i tak zazdrosze wspanialych wrazen
-
Dooglądałem zdjęcia. Jest na co popatrzeć :) Fajnie było powrócić także do swoich wspomnień. Tekst super. Co do ilości gatunków ziemniaków, nie podejmuję się dyskutować z Autorytetami. Cóż, życzę jeszcze powrotu co Machu Picchu i kolejnych ciekawych relacji.
Pzdr/bARtek -
Czyta sie jednym tchem! zamieścilas również duzo ciekawych informacji historyczno-kulturowych, ktore dodatkowo uatrakcyjniaja i dowartościowują opowieść. Jedynym moim zastrzezeniem jest podana przez Ciebie ilość gatunków ziemniaków :-) Z moich badań w tym kierunku wynika, ze ta liczba oscyluje gdzieś między 200 a 300.
-
Ze zdjeciami dojechalem do konca, a tekst jeszcze sobie dozuję :-) Z Tym Machu Picchu to rzeczywiscie wielki pech, ale za to byla przygoda :-) Z Twoich zdjec wnioskuje, ze wciaz macie sporo do zobaczenia w okolicach Cuzco, jak Salinas, Puca Pucara, Maras...Nie wiem tez jaka porcje Pisac przeszliscie, bo ruiny ciagna sie w gorach wzdluz sciezki wykutej w skale. Sa jeszcze ciekawe ruiny na polnoc od Limy jak Trujillo. Mam tu na mysli, ze jesli postanowicie kiedys wrocic do Peru, to nie bedzie sie Wam nudzilo :-))
Ja mam niestety bardzo malo materialu zdjeciowego z Peru, bo sie wowczas bardzo nastawilem na filmowanie, wiec z przyjemnoscia obejrzalem Wasze zdjecia. Ladnie Wam powychodzily zdjecia z Nazca mimo lekkiej mgielki.
Co do smakow, to cuy jakos nam nie podszedl, ale za to alpaca jak najbardziej :-) -
Aniu, poczułem się dumny i chyba się nawet zaczerwieniłem :) Cieszę się, że choć niewielki wpływ miałem na to, że pojawiłaś się na Kolumberze :) Mam nadzieję, że Machu Picchu jeszcze nawinie się Wam przed obiektyw :)
Pzdr/bARtek
-
Aniu, Ciekawa relacja, obfitująca w wiele szczegółów.
A propos "ekstremalnych" smaków to dla mnie Bear Grylls nie ma sobie równych. To, co Bear pokazuje w programie "Ultimate Survival” sprawia, że mam ciarki na plecach, ale podziwiam go, że jest w stanie zjeść tyle nietypowych rzeczy, żeby pokazać innym, co zrobić, żeby przetrwać w ciężkich warunkach. Jak sam przyznał w jednym z wywiadów raz tylko nie wytrzymał i musiał "zwrócić światu" jądra bawoła, którymi poczęstowali go Berberowie ;)
Świnka morska to przy tym "pestka" ;) Jeśli kiedyś będę miała okazję to myślę, że nie omieszkam jej spróbować... -
No dla mnie bomba! Przeczytane do ostatniej kropki, zdjęcia będę sobie dawkował :)
Co do świnki morskiej - teraz inaczej spojrzałbym na Gucia mojej żony :) -
Bartku- to Ty jesteś mistrzem w opowieściach, " Twoje Peru " towarzyszyło nam przed wyjazdem , więc to że moja opowieść podobała Ci się to dla mnie bardzo duży komplement. Mało tego tak mi się spodobał Twój opis , że postanowiłam iść Twym śladem i też opisywać nasze podróże małe i duże. Jesteś więc moim kolumberowym " ojcem chrzestnym" ;)).
Machu Picchu - może jeszcze kiedyś, całe życie przed nami, a marzymy z mężem o tym od czasu , jak poznaliśmy kiedyś w Kielcach nauczyciela, który za przysłowiowego 1 $ zwiedził całą Amerykę Południową, to wówczas aż wstyd dla mnie dowiedziałam się o Machu Picchu i od tego czasu co mi wejdzie w łapy o tym kontynencie to czytam.
mamy koleżankę Boliwijkę, która pracuje w Płocku , więc ostatniego słowa nie powiedzieliśmy, tym bardziej , że na tej wycieczce właściwie Boliwii nie zwiedzaliśmy.
Pozdrawiamy Smoczka i Bartka ;)) -
Smoczku, - do tematu świnki podeszliśmy z mężem tak, 32 sole nie majątek , zamówimy i zobaczymy... mieliśmy wybór , mogliśmy zamówić bez ryjka i łapek, nawet byłoby taniej, ale ja uważałam, że jak próbować to po peruwiańsku. Bartek ma rację, nadziewane polskie prosiaczki tez wyglądają okrutnie, mój mąż - Sri Lańczyk wzdryga się na kaszankę i czerninę, bo jak to można zjeść coś z krwi ?
świnka wyglądała jak szczurek, była brzydka , ale smakowała bardzo dobrze, jak młody kurczaczek, przysłowiowy chłop się nią nie naje, mało mięska. Jestem za tym, żeby próbować kuchni lokalnych.
i jeszcze coś dodam, kiedyś stałam w sklepie po bułki, przede mną Pan Czarodziej zabawiał sprzedawczynię, mnie się nie spieszyło... Oglądał ten pan program o szkole przetrwania , jak to uczestnicy jedli jakieś robale, Pan się wzdrygał, Pani też , że jak można jeść takie paskudztwo i że oni nigdy w życiu. A moim zdaniem w ekstremalnych warunkach , kiedy w grę wchodzi żyć albo nie żyć zjedli by i jeszcze powiedzieli że pycha. Co nie omieszkałam im powiedzieć, jak mamy wybór to jemy co chcemy, ale Peru to biedny kraj i na pewno ludzie się cieszą, że choć małą świnkę morską mogą sobie hodować.
-
Bartek, to juz 2 osoby :-) Moze po prostu trafilem na zlego kucharza :-)
-
Z przyjemnością pooglądam Peru widziane Twoimi oczami i przypomnę sobie swoje przeżycia. Zdjęć sporo, więc po kawałeczku :)
Szkoda, że ominęło Was Machu Picchu, bo jednak jest warte zobaczenia, choć mnie bARdzo podobało się takę Pisaq.
Gratuluję ciekawej opowieści. Na razie plus za opowieść.
Pzdr/bARtek
PS. Smoku, Ania nie jest jedyną, której smakowała świnka morska, mnie także. A co do widoku na talerzu, to ja miałem duże problemy widząc kiedyś małą świnkę nafaszerowaną kaszą w polskiej restauracji... -
Pierwszy!! Gratuluję! Piękna opowieść z pięknej podróży. Peru to mój ulubiony kraj Ameryki Południowej. Zdjęcia będę sobie dawkował :-)
Jesteś jedyną osobą, którą znam, która twierdzi, że jej smakowała cuy (świnka morska), bo tak rozumiem porównanie jej do kurczaczka :-) Mnie zmroził już sam wygląd biednego zwierzątka rozciągniętego na wielkim półmisku :-)
Nie wiedziąłem, że quinoa doczekała się polskiego odpowiednika, kinła :-)
Pozdrowienia :-)