Na styczeń 2009 od dawna planowaliśmy jakąś naprawdę fajną i daleką podróż. Początkowo miał to być wypad do Tajlandii z przyjaciółmi, z którymi byliśmy wcześniej w Meksyku. Już zaczęłam planowanie trasy  i przeglądanie internetu pod tym kątem, znalazłam bilety lotnicze w akceptowalnej cenie i... okazało się, że w Bangkoku są zamieszki i kłopoty na lotnisku, a znajomi nie  mogą jechać.

Zaczęło się się zastanawianie – co robimy? Na myśl o tym, że może nas coś uziemić na lotnisku, trochę nam się Tajlandii odechciało. Zostaliśmy w dwójkę,  dopadło nas lenistwo i entuzjazm nieco opadł.  W sumie był już koniec listopada i nie zostało zbyt wiele czasu do dogodnego dla nas terminu, a nie bardzo chcieliśmy i mogliśmy przesunąć urlop. Zdecydowaliśmy  się poszukać jakiejś objazdowej wycieczki z biurem podróży i tym sposobem zobaczyć coś fajnego, bez wielkiego wysiłku.  Cały wieczór przeglądania ofert  i  -  wybraliśmy Indie. Daliśmy sobie dzień na zastanowienie.

Rano wstałam,włączyłam TVN24 i przy śniadaniu (wiem, że to źle brzmi, ale taka jest prawda) obejrzałam relację z Bombaju – kiedy smacznie spałam terrorytyści zaatakowali hotele... Indii też mi się chwilowo odechciało i powoli już mi zaczynało być wszystko jedno – i tę właśnie chwilę słabości wykorzystał mój mąż, który od dawna marzył o Afryce;)

Kenia i Tanzania? Moja pierwsza reakcja: nie ma mowy – malaria! Poza tym w Afryce jest milion innych chorób, a my nie zdążymy ze szczepieniami.  Do listy tego, czego się boję, poza wysokością i obcymi, możecie dołożyć kolejną rzecz – nie ostatnią bynajmniej - choroby. Okazuje się jednak, że „dla chcącego, nic trudnego”. Jakimś cudem udało nam się wypełnić „żółtą książeczkę” niezbędnymi wpisami i zdecydowałam się jednak pojechać. Wiem, że dla wielbicieli przyrody zabrzmi to jak bluźnierstwo, ale ja jakoś nigdy nie bylam fanką filmów o lwach i Serengeti nie było moim marzeniem. Trochę się nawet bałam, że tygodniowe safari zmęczy mnie i znudzi  po dwóch dniach i potem będę marudzić. Myliłam się – i to jak! Ale, jak mawia Wołoszański – nie uprzedzajmy faktów.

Styczeń szybko nadszedł i zaopatrzeni w muggę, worek malaronu i aviomarinu (bo tam, na tych wertepach, na pewno trzęsi e okrutnie) wylecieliśmy do Mombasy.  Na miejscu, w hotelu, byliśmy o pierwszej w nocy, a rano trzeba było wstać po 5.00, bo punkt 6.00 mieliśmy wyruszyć w stronę Tanzanii. Raczej sobie nie odpocznę - to mają być wakacje? Na korytarzu minęło nas parę jaszczurek, co spowodowało, że obwinęłam łóżko moskitierą ze szczególną starannością.

Rano ruszamy pięcioosobowym jeepem z Mombasy do Tavety na granicę kenijsko-tanzańską. Po drodze chłonę pierwsze afrykańskie widoki.

W Mombasie, mimo wczesnej pory, ogromny ruch. Tłoczno – życie w pełni – tłumy ludzi idą z przedmieść do centrum – w przeciwną stronę niż my.Gdy tylko dowiadujemy się, że jedziemy już przez Tsawo West, zaczynamy wypatrywać zwierząt – bez większych efektow – widzimy z daleka uciekające surykatki, trochę ptaków i  żyrafy.

Na granicy tony papierów do wypełnienia – formularz wyjazdowy z Kenii, formularz wjazdowy do Tanzanii – cieszymy sięw sumie, że jest z nami pilotka i wszystko załatwia, a nasz wysiłek ogranicza się do wpisania danych. Ze zdziwieniem zauważamy, że pomiędzy Tanzańczykami, a Kenijczykami stosunki są podobne, co między Polakami i naszymi sąsiadami. Tyle się słyszy o tym, że afrykańskie państwa powstały trochę na siłę, a granice nie mają wielkiego znaczenia, bo ważna jest przynależność plemienna, ale przekonujemy się, że świadomość narodowa i duma z własnego kraju jednak jest akurat w tym miejscu Afryki  całkiem znaczna – ktoś z uczestników chce zapalić, strażnik zwraca uwagę, że na granicy nie wolno, turysta wskazuje na innego palącego, a strażnik odpowiada, ale tam jest Kenia, może w Kenii wolno – u nas nie. Wielokrotnie słyszymy tez później w Tanzanii, jak ludzie mówią z dumą – Kenijczycy to, Kenijczycy tamto – my w Tanzanii tak nie robimy, u nas jest inaczej.

Przesiadamy się do samochodów z tanzańskimi kierowcami – od teraz naszym przewodnikiem i tropicielem jest Andrew, który, jak się później wielokrotnie przekonamy, jest naprawdę dobry w tym, co robi.

Zmierzmy w kierunku Wielkiego Rowu Afrykańskiego, obsewując po drodze afrykańskie życie. Wiele kobiet nosi na głowie różne przedmioty – zaskoczyła mnie pierwsza, jaką dostrzegłam, z czymś w rodzaju wielkiej torebki, a potem były panie z workami, koszami, miskami, drewnem itp. Zastanawiałam się, jak im się to udaje utrzymać. Co prawda odkryłam póżniej, że pod ten ciężki przedmiot wkładają coś w rodzaju małego woreczka –podkładki, na którym ukladają ten większy przedmiot, ale i tak to, jak się poruszają z takim bagażem wzbudza mój szacunek.

Po drodze mijamy Arushę – robi wrażenie miasta czystszego i bogatszego niż Mombasa, z której wyjechaliśmy, wiele masajskich wiosek, a także kolorowy targ Masajów – mamy szczeście bo podobno odbywa się w tym miejscu tylko dwa razy w tygodniu.

Dojeżdżamy do punktu widokowego  - poniżej niesamowity krajobraz - Rift Valley i Lake Manyara – robi wrażenie. Szaleję biegając z jednego końca tarsu na drugi – to różowe na jeziorze to podobo flamingi! Ktoś z daleka dostrzega słonie – co prawda są wielkości mrówek, ale jest ich kilka i idą sobie przez dżunglę, jak gdyby nigdy nic – a my sobe stoimy i patrzymy. A więc to jest Afryka?  

Jedziemy na nocleg – okazuje się, że z naszej lodge też jest przepiękny widok na dolinę – jemy kolację, a potem siedzimy na tarasie i pijemy lokalne piwo. Miło jest.

Rano pobudka o 5.45 – zaraz po śniadaniu pakujemy się do samochodów. Powszechną radość wzbudzają buszujące w ogrodzie pawiany – biegamy za nimi z aparatami, a potem ruszamy do Parku Manyara na pierwsze prawdziwe bezkrwawe łowy. Podobno żyje tam 500 z 1300 afrykańskich gatunków ptaków. Jesteśmy na miejscu, dżungla pachnie niesamowice. Las na pierwszy rzut oka wygląda jak w Polsce, ale już za chwilę widzimy, że drzewa są jednak inne – na przykład drzewo kiełbasiane z tzw. „małpim chlebem”.

Na początek spotykamy całe stada pawianów – są wszędzie dookoła, na drodze, na drzewach, młode, stare, samice z zupełnie małymi - oczywiście szaleństwo fotograficzne. Jedziemy i nagle przed nami na drog wychodzą dwa słonie – Andrew rusza w pościg, żebyśmy mogli zrobić zdjęcia, zanim znikną między drzewami. Zaraz za słoniami pojawia sie całe stado impali, a później bawoły afrykańskie. Wiem, że zachowuję się jak japoński turysta, ale po prostu nie mogę przestać pstrykać... Podjeżdżamy pod jakieś bajorko, z dale widać setki ptaków, okazuje się, że taplają się tam tez hipopotamy. Potem pojawiają się jeszcze małpy niebieskie, a na koniec w oddali dostrzegamy żyrafę majestatycznie przemierzającą sawannę. Wyjeżdżając z Parku Manyara przestajemy powoli reagować na małpy i antylopy – jest ich tam tyle, że po prostu nie da się przy każdej zatrzymać.

  • dzień targowy
  • banany czy buty?
  • do wyboru, do koloru
  • mieć dużo na głowie
  • robi wrażenie
  • młodzi Tanzańczycy
  • podobno flamingi na jeziorze Manyara
  • nasza miejscówka
  • małpi chleb
  • bawoły afrykańskie
  • uwaga! - nie rozjechać słonia
  • Impale na spacerze
  • mala utarczka
  • co by tu sobie skubnąć?
  • nie tylko ptaki
  • żyrafa na horyzoncie
  • jak w niebie
  • ktoś przed nami się śpieszył
  • prawie jak w domu
  • małpa na ławeczce
  • małpa
  • rodzinna wycieczka
  • idziemy, idziemy
  • szły słonie przez rzeczkę

Kończymy safari i jedziemy w stronę Serengeti .

Przyznam, że moje wyobrażenia o Afryce były zupełnie inne – jakoś tak mi się zawsze kojarzyło, że jest tam albo pustynia, albo sawanna i wszędzie jest raczej płasko, poza górami oczywiście. Teraz jedziemy przez piękne zielone tereny, samochód wspina się pod górkę – stromo – droga wąska i robi się wysoko – 2200 m. – widok zapiera dech w piersiach.

Znowu pojawiają się stada impali, a między nimi pojedyncze zebry. Jesteśmy trochę źli na Andrew, bo nie daje się namówić nawet na mały przystanek. Jest zupełnie niewzruszony i nie reaguje zupełnie na nasze błagania – kilka kilometrów dalej już wiemy dlaczego... Nagle po obu stronach drogi zaczynają się pojawiać całe stada – najpierw małe, potem coraz większe – gazete Thomsona, gazele Granta, zebry i wreszcie antylopy gnu – robi się dosłownie czarno aż po horyzont. Czegoś takiego w życiu nie widzialam! Pomiędzy nimi ogromne strusie, spacerują sekretarze, dropy, marabuty, latają tukany. Pojawiają się też żyrafy – nie pojedycze sztuki – całe rodzinki.

Tego nie da się opisać i nie da się zapomnieć. I nagle – jest! – lwica z dwoma malutkimi kociakami, a potem kolejny lew i hieny. Serengeti powala nas zupełnie! Tego dnia widzimy jeszcze antylopy topi, dig dig, antylopy krowie, a w końcu także hipopotamy, krokodyla i na deser stadko słoni. Wieczorem długo siedzimy na tarasie i wspominamy miniony dzień, w oddali słychać hieny, albo przynajmniej tak nam się wydaje ;)

No i kolejny dzień w Serengeti – wstajemy o 7.00 i znowu łowy. Poranne safari mija pod znakiem masakrycznie pięknych widoków no i lwów.

Początkowo jedziemy trochę rozczarowani, po wczorajszych milionach zwierząt, dzisiejsze pojedyncze sztuki pozostawiają pewien niedosyt. Jednak, jak to mówią, „w miarę jedzienia, apetyt rośnie”. Mamy jednak farta – Andrew wypatrzył wylegujące się lwice, a w ich pobliżu małe stadko zebr. To jednak prawda, że tylko człowiek je, jak nie jest głodny. Lwy leżą sobie w najlepsze i odpoczywają, a zeby wcale nie przejmują się ich sąsiedztwem. Żebyśmy mogli lepiej przyjrzeć się temu obrazkowi nasz kierowca popełnia wykroczenie i zjeżdża z drogi w Parku Narodowym – nie wolno tego robić i gdyby trafił się w okolicy jakiś ranger, Andrew mógłby mieć spore kłopoty. Za nami podjeżdża jeszcze jeden samochód - lwy na widok zbliżających się aut wstają  - jak to wyglądało, możecie pooglądać na zdjęciach ;) Tego dnia to nie ostatnie lwy – kawałek dalej trafiamy na dwie samice i samca – wylegują się tuż przy samej drodze, nasza obecność niespecjalnie je wzrusza, więc tym razem bez ograniczenia czasowego stoimi, podziwiamy, fotografujemy, a lwy pozują wspaniale...

Wracamy na lunch do lodge, o 16.00 w planach kolejny game drive. W czasie drzemki spadł ogromny deszcz – bałam się trochę, że się szybko nie uspokoi, ale się rozpogodziło. Po deszczu zwierzęta pojawiają się pod naszymi oknami – koczkodany, pawiany, a nawet zebry i antylopy. Wsiadamy do samochodu i ruszamy, ale znowu zaczyna kropić i cięzko się wypatrzyć cokolwiek . Trafiamy na stosunkowo świeży obiad jakiegoś drapieżnika – części gnu, liczymy po cichu na jakiegos lamparta czy geparda, ale w pobliżu pojawia się szakal i sępy. Na koniec spotykamy stado bawołów afrykańskich.

  • strusie
  • narada
  • żyrafy dwie
  • mała pogadanka
  • lwica z małymi
  • antylopy gnu
  • gnu i zebry w Serengeti
  • gnu
  • droga przez Serengeti
  • zebry raz jeszcze
  • ?
  • żyrafy
  • przy wodopoju
  • co za oko
  • w kąpieli
  • krokodyl
  • stado impali
  • antylopa topi?
  • na spacerze
  • rozmowa słoni
  • kraski trzy
  • dig dig
  • zebry2
  • samotna żyrafa
  • słoń
  • szły lwy trzy
  • po obiedzie
  • marabuty
  • na przełaj
  • krajobraz z żyrafą
  • żyrafie ploteczki
  • siesta
  • pozujące lwice
  • kto jest królem dżungli?
  • zebry3
  • pijąca zebra
  • pijące zebry
  • afrykańskie krajobrazy1
  • afrykańskie krajobrazy2
  • afrykańskie krajobrazy3
  • afrykańskie krajobrazy4
  • perliczki ;)
  • zasępione sępy
  • dig dig2
  • hiena
  • słoń w słońcu
  • słoń na drodze
  • antylopy
  • antylopy i zebry

Kolejny dzień, wstajemy o 6.00 – przed nami ostatni przejazd przez Serengeti, a potem – Kaldera Ngorongoro. Zaczynamy od fotograficznego polowania na hieny, później, całkiem niespodziewanie trafiamy na rodzinkę gepardów wygrzewającą się na wzgórku – sesja fotograficzna i  ruszamy dalej. Mijamy stado sępów objadających padlinę, pijące gnu itp. Jest dość chłodno, więc jedziemy z zamkniętym dachem, ale mamy już wyćwiczone błyskawiczne rozkładanie dachu w razie nagłej potrzeby zdjęciowej ;)

Powoli dojeżdżamy do Ngorongoro. Zaczynamy od dpunktu widokowego na wysokości 2200 m.n.p.m. – widok niezwykły, kaldera wydaje się płaska i pusta, ale podobno ma 18 kilkometrów średnicy, więc to  złudzenie. Kupujemy od masajskich sprzedawców jakieś naszyjniki i zjeżdżamy 600 metrów w dół – jest mega stromo. Zmierzamy w strone sodowego jeziorka, po drodze podziwiamy ptaki: ibisy, dropy, piękne żurawie koroniaste, głuszce.

Później docieramy do bajorka, gdzie wylegują sie hipcie. Ku naszej ogromnej radości jest ich dużo i niektóre nawet wychodzą na brzeg, co pozwala nam sfotografować je w pełnej krasie. Ze zdziwieniem przyjmujemy informację, że to najbardziej niebezpieczne zwierzęta w Afryce – wyglądają tak sympatycznie, ale podobno dość łatwo je zdenerwować i wtedy spotkanie z nimi ciężko przezyć...

Oczywiście w Ngorongoro bardzo liczymy na spotkanie z nosorożcem, ale nasza pilotka studzi nasze zapędy. Podobno jest ich tu tylko 8-10 sztuk, a to jednak obszar  okolo 8 300 km2. Szanse są, ale małe.  Po tych ostrzeżeniach nasze nadzieje maleją, a tu proszę – zaraz po pożegnaniu z hipopotamami trafiamy na trzy nosorożce – co prawda są bardzo daleko i oglądamy je głównie przez zoom cyfrowy aparatów, ale i tak jesteśmy przeszczęśliwi!

Dalej z wyższością mijamy kolejkę samochodów czatujących na leżącego w wysokiej trawie lwa – widzieliśmy już kilkanaście z bliska i teraz bez żalu jedziemy zjeść lunch nad jeziorkiem.  Mimo tego, że miejsce postojowe jest bajecznie położone, pilotka każe nam zjeść wszystko w samochodzie, ze względu na kanie, które porywają jedzenie. Mysłałam, szczerze mówiąc, że to lekka przesada, ale szybko przekonałam się, że miała rację – jedzenie na zewnątrz groziło niebezpieczeństwem uszkodzeń ciała – na naszych oczach pikująca kania wyrwała jakiemuś niefrasobliwemu turyście jedzenie z ręki, która miał już przy ustach – wyglądało to naprawdę groźnie. Potem trochę się nawet bałam podnośić za bardzo aparat, jak nade mną przelatywały kanie... Trochę pospacerowaliśmy nad tym urokliwym jeziorkiem, porobiliśmy zdjęcia „dziwnym” bocianom i ruszyliśmy na dalszy ciąg safari.

Na nocleg wyjeżdżamy na skraj kaldery. Krajobrazy po drodze bardzo zróżnicowane – jeziorko sodowe,  miejscami bardzo sucha sawanna, miejscami zielony las. Na koniec bardzo stromy podjazd do lodge – jedziemy przez dżunglę, droga wąska, a przed nami ściana prawie pionowa – na wszelki wypadek nie patrzę w dół ;)Widok z okna pokoju niesamowity – wierzcie lub nie  - popłakałam się, jak weszłam i zobaczyłam wielką oszkloną ścianę, a za tym gigantycznym oknem zapierający dech w piersiach widok na Kalderę Ngorongoro. Niesamowite wrażenie! Wieczorem po kolacji poznaję słodki smak amaruli – nie chce się wyjeżdżać, ale pilotka zachęca nas informacją, że wbrew pozorom to jeszcze nie jest najfajniejsza lodge na naszej trasie.

  • gepard
  • rodzina gepardow
  • gepardy
  • śniadanie mistrzów
  • hiena
  • okolice Ngorongoro
  • widok na kalderę Ngorongoro
  • w kalderze
  • swojsko
  • ibis
  • kaczki
  • safari
  • ale wypas
  • pijąca gnu
  • gnu c.d.
  • walka o ?
  • hipcie w kąpieli
  • hipcie c.d.
  • hipcio na spacerze
  • z wizytą
  • hipcio chce jeeeeeść
  • no co się tak patrzycie?
  • przerwa na papierosa
  • nosorożce, gdyby ktoś pytał
  • gazele
  • przerwa na śniadanie
  • zebra na zwiadach
  • prawie jak w Polsce
  • wieści z kraju?
  • posłowie z kraju faraonów
  • tyłem do przodu
  • fajne błotko
  • i fajnie w błotku
  • gazela pozuje
  • pan marabut
  • widok na kalderę
  • jezioro sodowe
  • Masajowie
  • Masaj1
  • antylopa krowia
  • i dwie antylopy
  • żuraw i gniu
  • śniadanie na kolanach
  • żuraw koroniasty
  • był sobie słoń
  • drop
  • gazela Thomsona
  • bawoły afrykańskie
  • ostatnie spojrzenie na kalderę

Kolejmy dzień bardzo męczący. O 7.00 ostatnie spojrzenie na Ngorongoro i ruszamy w stornę Arushy. Krajobrazy niesamowite – zostawiamy za nami zielone drzewa, robi się coraz bardziej sucho i gorąco – otacza nas czerwona ziemia. W oddali widać Mount Neru. Zatrzymujemy się, żeby kupić jeszcze kilka pamiątek z Tanzanii – mój mąż ćwiczy targowanie się – chyba nie poszło mu najgorzej, bo kupił nasze drewniane miski i łyżki w hurtowych ilościach dla całej rodziny za 1/3 wyjściowej ceny ;)

No i jesteśmy w Arushy, po drodze mija nas kolumna samochodów z prezydentem Tanzanii, też właśnie tu przyjecha z wizytą, stoimy więc chwilę w korku. Później lunch, wymieniami się adresami email i żegnamy się  z Andrew i przesiadamy do strasznie niewygodnego autobusu, który ma nas dowieźć na granicę z Kenią.  Upał męczy straszliwie, klima niezbyt działa, jedziemy z otwartymi oknami.

W pewnym momencie mija nas ciężarówka i... zahacza o nasz bok. Przez otwarte okna szypie sie szkło. Jesteśmy trochę wystraszeni, ale całe szczęscie nikomu nic się nie stało. Kierowcy wzywa policję. Obawiam się, że spędzimy pół dnia w pełnym słońcu, czekając na odpowiednie władze, ale ku zaskoczeniu wszystkich po pięciu minutach policja jest na miejscu – kolejni przedstawiciele lokalnych władz przychodzą nas przepraszać i sprawdzać czy nikomu na pewno nic się nie stało. Wypadek to nie wina naszego kierowcy, ale nie możemy dalej jechać – muszą nam zmienić autobus.

Trochę narzekamy, że tam Amboseli czeka i opóźnienie rozwali cały plan wycieczki, a po już po kilkunastu minutach podstawiają dla nas nowy autobus – jestem w szoku – 5+ dla biura podróży, a właściwie dla lokalnych współpracowników. Na całym zdarzeniu tracimy zaledwie pół godziny – aż sie wierzyć nie chce.

  • wioska Masajów
  • w drodze do Arushy
  • w drodze do Arushy 2
  • Mount Neru w oddali
  • nasz autokar
  • sprawca zamieszania

Droga do granicy tym razem fatalna – wyboista, tony kurzu, ograniczenia  40 km/h z powodu remontów. Docieramy naprawdę zmęczeni. Znowu wypisujemy nieszczęsne formularze dla tanzańskich i kenijskich służb granicznych i wreszcie przesiadamy się znowu do busików. Nie są tak wygodne jak te tanzańskie, ale o niebo lepsze od autobusu. 

Nie wiadomo kiedy zrobiła się 16.00, a my do Amboseli mamy jeszcze około 80 kilometrów – jeśli chcemy jeszcze dzis cokolwiek zobaczyć, musimy się śpieszyć. Nasz nowy kierowca, Dixon, robi, co może, ale droga jest naprawdę tragiczna.

Do Parku Narodowego Amboseli docieramy już po 17.00, wkrótce będzie ciemno. Wypatrujemy usilnie słoni, ale wokół tylko sucha trawa, pojedyncze zebry i gnu. Wreszcie widzimy na horyzoncie zbocza Kilimandżaro. Rozpuszczonych przez uroki Tanzanii, nie jest łatwo nas teraz zadowolić. Już nie rzucamy się jak oszalali z aparatem na każdą zebrę, ale Dixon się nie poddaje w próbach wzbudzenia naszego zainteresowania.

Podjeżdżamy do miejsca, gdzie wyleguje się stado hien z młodymi – no taki widok rusza nas wreszcie z siedzeń. Później trafiamy na wylegujące się lwice, ale jesteśmy już powoli tacy padnięci, że mało kto się podnosi. Dalej jednak wypatrujemy słoni – pojawiają się całe stada, ale niestety wszystkie dosyć daleko, a tu zaczyna się ściemniać. Pojawia się znowu wierzchołek Kili, ale słonie jakoś nie chcą się tak ustawić, żeby można było zrobic fotkę na tle słynnej góry.

Kiedy przyjeżdżamy na nocleg, jest już zupełnie ciemno. Tym razem lodge składa się z wielu małych domków rozsianych po rozległym terenie – z recepcji lokalna pracownica ma nas zaprowadzić do naszego domu, nr 69, ale chyba jest nowa bo błądzimy i przed złuższą chwilę kręcimy się w kółko, za co ona bardzo nas zresztą przeprasza. Idziemy na kolację. Piwo „White Cap” nie jest tak dobre jak tanzańskie „Kilimandżaro” czy „Safari”  - chyba czas spać, bo strasznie marudni jesteśmy po tym dłuuuugim dniu.

Poranek w Parku Amboseli bardzo przyjemny. Budzę się i szybko szykuję się do wyjścia – chcę jeszcze przed  śniadanem porobić trochę zdjęć naszej chatki. Wychodzę przed domek i zawzięcie pstrykam – na zewnątrz już czeka pan z obsługi, żeby odprowadzić nas na śniadanie. Wydaje mi się, że patrzy na mnie jakoś dziwnie i próbuje dawać mi jakieś znaki. O co mu chodzi? Aaaaaa, wreszcie się orientuję – ja głupia psrykam zdjęcia chatce, a za plecami mam Kilimandżaro w pełnej krasie ;) Wieczorem robiłam zdjęcia ledwie widocznemy wierzchołkowi, a teraz mam przed sobą Kili w całej swojej okazałości. Super!

Po śniadaniu wizyta w wiosce Masajów. Pierwsze, co uderza, to zapach – w końcu za jadnym ogrodzeniem mieszkają kozy, krowy i ludzie, a dodatkowo chaty są zbudowane z łajna krowiego i uryny – ma co śmierdzieć. Trzeba uważać, gdzie się staje... Oczywiście to wizyta nieco komercyjna, specjalnie dla turystów, ale sporo można zobaczyć. Najpierw rytualny taniec i skoki – naprawdę robi wrażenie, to jak wysoko potrafią podskoczyć. Mieszkańcy sa bardzo mili – chcą nam wszystko pokazać, zapraszaja do swoich domów i chętnie odpowiadają na pytania. Wchodzimy do jednej z chat. W środku prawie zupełnie ciemno, ale czysto. Przez maluteńkie okienko wpada bardzo niewiele światła. Masajka cały czas powtarza „photo – no problem”. Mój mąż próbuje trochę rozmawiac z Masajem. Dziecko płacze – wyraźnie chce jeść więc wychodzimy. Robimy jeszcze trochę zdjęć, przehandlowyjemy starą komórkę na jakieś pamiątki i powoli opuszczamy gościnnych Masajów.

  • hiena z małymi
  • rodzinka
  • zebry w Amboseli
  • lew ziewający?
  • lwica
  • słoń
  • wędrówka nie w stronę słońca
  • słonie bez Kili
  • same śniegi
  • poranek z Kilimandżaro
  • nasza chatka
  • zachód slońca w Amboseli
  • jeszcze raz Kili
  • chaty Masajów
  • mieszkańcy wioski
  • Masajowie
  • masajski taniec
  • dziecko1
  • dziecko 2
  • Masajowie
  • Masajka1
  • Masajka2
  • Masajowie2
  • Masajki3
  • Masajka3
  • Masajka mało masajska
  • spojrzenie masajskiego wojownika
  • masajki4
  • walka o ogień
  • kolejna próba
  • sukces
  • walka o ogień c.d.
  • mieszkanki wioski
  • dziecko4
  • w chacie Masajów
  • Masajka z dzieckiem
  • dziecko3
  • Masajka  z dzieckiem2
  • kto wyżej
  • wioska w cieniu Kili
  • zycie pod Kilimandżaro
  • handelek z Kilimandżaro w tle

W drodze do Tsawo West zatrzymujemy sie przy źródłach Mzima – to jedyna piesza wycieczka podczas całej wyprawy – co prawda w towarzystwie rangersa, ale zawsze...

Przed dalszą drogą jemy opróżniamy lunch boxy, w towarzystwie małp czatujących na naszą nieuwagę. Trzeba uważać, bo są bardzo sprytne i częśc naszego obiadu faktycznie ląduje w ich łapkach. 

Koło 15.00 dojeżdżamy do naszej bazy w Tsawo West i tu... zaskoczenie...  lodge składa się z wielu małych domków rozsianych na zboczu, w każdym zamiast jednej ściany jest moskitiera. Widok niesamowity, tym bardziej, że w pobliżu są oczka wodne, które przyciągają zwierzęta.

O 16.00 ruszamy na kolejny game drive – tym razem jedziemy do miejsca zwanego sanktuarium nosorożców – podobno na 8 arach jest ich ponad 60, ale nam niestety nie udaje sie nam żadnego spotkać. W ogóle w Tsawo West, z powodu tego, że park jest podośnięty gęstą, niską roślinnością, bardzo ciężko jest cokolwiek wypatrzyć. Dixon przez radio dostaje informacje od innego kierowcy, że w okolicy pojawił sie lampart. Ruszamy w szaleńczym tempie do wskazanego miejsca, ale nie udaje sie nam dotrzeć na czas.

Później czatujemy przy wodopoju. Żyrafy i zebry wyraźnie zamierzają się napić, ale są bardzo ostrożne. Moment, kiedy piją, jest dla nich największym zagrożeniem i w naszym towarzystwie nie podejmują ryzyka. Czekamy kilkanaście minut, a później odjeżdżamy. 

Wieczorem długo siedzimy przy piwie, później ktoś z obsługi odprowadza nas do pokoju. Nie mogę spać, całą noc slyszę słonie, hieny i odgłosy innych zwierząt w pobliżu. Rano okazuje się, że faktycznie niektóre musiały być bardzo blisko. Ktoś z naszej wycieczki opowiada, że nie mógł wejść do chatki wieczorem, dopóki pracownicy lodge na jego oczach nie odgonili słonia, ktoś inny nie mógł wyjśc rano, bo pod drzwiami było pełno gałęzi naznoszonych przez zwierzęta. Jestem niewyspana, ale wrażenia naprawdę niesamowite!

Rano ostatni dzień na safari  - jedziemy przez Tsawo West w kierunku Mombasy. Po drodze mijamy miejsce, gdzie 400 lat temu wybuchł wulkan – oglądamy rozlewisko lawy – Shetani oraz najmłodsze góry świata  - Chyulu.

To już koniec safari.

  • Shetani lawa
  • góry Chyulu
  • góry Chyulu
  • po śniadaniu
  • zabawa na piasku
  • spacer z mamą
  • źródła Mzima
  • źródła Mzima
  • źródła Mzima
  • krokodyl
  • hipopotamy
  • auaaa
  • afrykańskie drogi
  • afrykańskie drogi2
  • widok z lodge
  • widok na wodopój
  • żyrafy nie chcą pić
  • kto wie, co to?
  • kaczki
  • czapla?
  • w którą stronę?
  • wzrok bawoła

Póżniej spędzamy jeszcze tydzień w Mombasie.

Głównie odpoczywamy na plaży i zajadamy się przepysznym hotelowym jedzeniem. Zwiedzamy też miasto – targowisko, stary port oraz Fort Jesus- pozostałoś po portugalskich kolonizatorach.

Tak mniej więcej wyglądał mój pobyt w Afryce.

Łagodny klimat Tanzanii i to, że to w tym kraju przeżyłam nasze pierwsze spotkanie z afrykańską przyrodą, sprawiły, że to stamtąd mam cieplejsze wspomnienia. Coś mi jednak mówi, że dam kiedyś Kenii jeszcze jedną szanse w tej rywalizacji i pewnej jesieni pojedziemy obejrzeć wielką migrację w Masaj Mara. Nie udało mi się „zaliczyć” całej afrykańskiej wielkiej piątki, nie mam więc wyboru – muszę tam wórcić ;)

PS. Mój mąż uważa, że używam za dużo wykrzykników i trzech kropek – pewnie ma rację, ale mam nadzieję, że to wybaczycie - bez tych znaczków dużo trudniej wyrazić emocje ;)   

  • Fort Jesus
  • armaty w forcie
  • w forcie
  • malowidła portugalskich żeglarzy
  • stary port
  • pomnik konewki?
  • widok na Mombasę
  • sztuka ludowa
  • rzemieślinik przy pracy
  • afrykański środek transportu
  • przy pracy
  • uśmiech rzemieślnika
  • dzień targowy
  • przygotowania do obiadu
  • wielkie obieranie
  • Ocean Indyjski
  • handelek na plaży
  • na rowerze
  • z wielbłądem
  • plażowiczki
  • i plażowicze

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. marinik
    marinik (07.02.2011 9:59) +2
    :))))))))))))))))))))))))))))))))))) >>>>> Aniu - TAK wlasnie geba mi sie smieje po przeczytaniu relacji. Teraz lece upajac sie fotkami.
    JA TEEEZ TAK CHCEEEEE
  2. zosfik
    zosfik (06.02.2011 17:36) +2
    Przeczytałam z wielkim zainteresowaniem. Zdjęcia przepiękne. Całość jak najbardziej odpowiednia na dzisiejsze szare popołudnie. Pozdrawiam.
  3. lmichorowski
    lmichorowski (16.01.2011 21:54) +2
    Wspaniała wyprawa i dorównująca jej relacja. W dodatku przepiękne fotki. Muszę zachęcić moją żonę do zapoznania się z Twoją relacją, bo ona ma też podobne obawy, co do Afryki. Pozdrawiam.
  4. asta_77
    asta_77 (13.01.2011 18:26) +2
    Tak, zwróciłam uwagę, że u Ciebie sporo było znajomych miejsc ;) A byliśmy w styczniu.
  5. s.wawelski
    s.wawelski (13.01.2011 18:03) +2
    Dobrze się czyta Twoje pełne entuzjazmu reportaże, a wykrzykników i wielokropków nie ma za dużo :-)) Z Twojego opisu pogody i częściowo ze zdjęć wnioskuję, że musiałaś trafić na początek pory deszczowej. Twoja trasa w paru miejscach przecięła się z moją - mamy wspólne ulubione miejsce: Ngorongoro :-)
  6. asta_77
    asta_77 (12.01.2011 16:32) +2
    A inna sprawa, że wikipedii nie ma co wierzyć, bo piszą:
    "Ngorongoro – kaldera wygasłego wulkanu położona w północnej Tanzanii, we wschodniej odnodze Wielkiego Rowu Wschodniego (Wielkie Rowy Afrykańskie). Krater otoczony jest od południa jeziorami Eyasi i Manyara, od północy jeziorem Natron. Teren krateru zasilany jest w wody rzek Munge i Lonyokie , które zasilają mokradła i alkaliczne jezioro Magadi. Na dno krateru prowadzi droga wybudowana w roku 1959 długości 3 200 metrów, po której mogą poruszać się jedynie pojazdy z napędem na cztery koła, posiadającym specjalne pozwolenie[1].
    Wysokość: ok. 1800 m n.p.m.
    Powierzchnia: ok. 8 300 km2
    Średnica: ok. 18 km
    Głębokość: ok. 600 m"
    Brzmi tak, jakby to było o kalderze, a z tego, co piszesz, wynika, że tak nie jest
    Ngorongoro wchodzi w skład krajobrazowo-zwierzęcego Rezerwatu Ngorongoro, który w 1979 roku został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

  7. asta_77
    asta_77 (12.01.2011 16:30) +1
    A to dzięki za wyjaśnienie - sprawdzałam w kliku miejscach i raz piszą tak, raz tak - ciężko zweryfikować ;)
  8. przedpole
    przedpole (12.01.2011 15:47) +2
    Podana powierzchnia [ok. 8300 km 2] się zgadza odnośnie całego Ngorongoro Conservation Area,ale krater -będący tylko małą częścią obszaru- ma nieco ponad 312 km 2.Pozdrawiam
  9. asta_77
    asta_77 (11.01.2011 18:28) +1
    Powierzchnię krateru spisałam z wkipedii, sprawdzę ;)
  10. dzundzula
    dzundzula (11.01.2011 17:47) +2
    Witam. Ja też uwielbiam Afrykę. Chciałabym ją zwiedzić wzdłuż i wszerz. Super zdjęcia, opis przeczytam na spokojnie jeszcze raz...
  11. przedpole
    przedpole (11.01.2011 9:09) +2
    Odbyłem identyczną niemal podróż w listopadzie i mam w zasadzie podobne wrażenia.Z tym ,że granica kenijsko - tanzańska wydała mi się nad wyraz przyjazna [w porównaniu np. do polsko - ukraińskiej].Mam fatalne wrażenia z tej ostatniej nocy w Tsavo West ,gdzie nastąpiła awaria generatora prądu i poruszalismy się po ośrodku niemal w ciemności ,a potem siedzielismy w tych lichych domkach przy lampie naftowej.Cały czas ze świadomością,że krążą w pobliżu lamparty...To był najgorszy funkt programu.P.S Jest błąd w podanej wielkości krateru Ngorongoro - faktycznie ma 300 km 2 .,a nie ponad 8 tysięcy.Pozdrawiam
  12. avill
    avill (10.01.2011 21:34) +2
    Aniu, bardzo fajnie opisałaś podróż, świetnie się czyta. Zdjęcia też fajne. Jeszcze tu wrócę. Pozdrawiam :)
  13. asta_77
    asta_77 (10.01.2011 18:28) +3
    Michał - jakoś Twoją Afryke przegapiłam, zaraz idę oglądać!
    My byliśmy potem na Nyali Beach, ale dla mnie też plaże w Kenii to żadna rewelacja - głównie siedzieliśmy przy basenie.
    To ciekawe, co piszesz o ludziach, bo ja w sumie nie miałam żadnych nieprzyjemnych doświdczeń - wszędzie było super miło. Co do Masajów, to tak, jak pisałam - komercyjna wycieczka i komercyjna wioska, ale gdzie indziej można zobaczyć tych skaczących Masajów? Myślę, że raz warto.
    Ja na pewno tam wrócę, bo mój mąż jest zakochany w Afryce i najczęściej by jeździł tylko tam, ja tylko negociuję, żeby nie jeździć po własnych śladach ;)
  14. asta_77
    asta_77 (09.01.2011 23:37) +2
    Dzięki smoku - zawsze zapraszam ;)
  15. s.wawelski
    s.wawelski (09.01.2011 23:09) +2
    Eeee, no proszę jaka piękna podróż!!!! Wrócę tu jeszcze, obiecuję!!!
  16. voyager747
    voyager747 (09.01.2011 22:31) +2
    słusznie :)
  17. asta_77
    asta_77 (09.01.2011 22:09) +3
    Jakbym chciała tylko opisywać swoje, to bym sobie stronę www założyła ;)
    Biorąc pod uwagę to, że ilość dni urlopowych w roku jest mocno ograniczona, to jednak sporą część miejsc tylko dzięki Waszym zdjęciom mogę zobaczyć ;)
  18. voyager747
    voyager747 (09.01.2011 22:09) +2
    i tytuły są, no no fajowsko :)
  19. voyager747
    voyager747 (09.01.2011 22:01) +2
    w sumie, to nie musisz :) sporo jest tu takich ludzi co tylko wrzucają i już :)
  20. asta_77
    asta_77 (09.01.2011 21:35) +2
    Ja niestety też muszę jutro do pracy, więc na razie koniec ;) Jeszcze trochę mam do opisania, ale jeśli chcę też trochę Waszych podróży pooglądać, to muszę na razie opisywanie odpuścić - a jest co oglądać, oj jest ;)))