2008-10-22

Podróż Biel i błękit

Opisywane miejsca: Spitsbergen
Typ: Inna

Brzmi monotonnie? Tylko z pozoru. Wyprawa przez dziewicze przestrzenie Spitsbergenu pozwala odnaleźć w sobie dziecięcą radość życia i cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy.

Ostatnia chwila, by wrócić do Longyearbyen - głos Wojtka z trudem przebijał się przez warkot skuterowych silników. - Później już tylko na nogach do przodu.

Zdjąłem gogle. Świat stracił pomarańczową barwę. Jak okiem sięgnąć, rozciągała się lodowa pustka. Dom trapera, który miał nam pomóc oswoić się z pierwszą nocą na Spitsbergenie, okazał się drewnianą chatką zasypaną po dach śniegiem. Siedem skuterów, które wywiozły nas kilkadziesiąt kilometrów za stolicę wyspy, zmieniało się w czarne punkciki. Zaczynało mocno wiać, nie pozostało nic innego, jak rozstawić namioty.

 

 

 

Pomysł wyprawy na Spitsbergen narodził się cztery lata wcześniej. Ciepła mazurska noc, ognisko i skrzynka piwa uwolniły marzenia. Przez trzy następne lata wyprawa na lodową wyspę była tylko refrenem rozmów i pomału z realnego świata przechodziła do zbioru chłopięcych marzeń, w realizację których mężczyźni ostatecznie tracą wiarę, gdy brzuch przelewa się przez pasek. Dlatego nawet e-mail z informacją, że sławny polarnik Wojtek Moskal (z Markiem Kamińskim pierwszy polski zdobywca bieguna północnego; dotarli tam 23 maja 1995 r. po 72 dniach marszu z wyspy Ward Hunt) znalazł czas, by wesprzeć nas w przygotowaniach oraz poprowadzić wycieczkę, nie obudził we mnie nadziei. Z dystansem patrzyłem więc na pierwsze dni gorączkowych przygotowań. Ominęły mnie nerwowe dyskusje na temat składu wyprawy, terminów, logistyki dostarczenia kilkudziesięciu kilogramów bagażu. Ze spokojem przyjąłem zlecony mi obowiązek przygotowania sprzętu (skompletowanie karabinków, lin, śrub lodowych, czekanów) oraz rozdziału jedzenia. Tylko po to, by nie osłabiać zapału kolegów zapłaciłem kilka tysięcy złotych za uszycie polarnego stroju - zawsze to fajnie mieć puchową kurtkę, nieprzemakalny anorak z kapturem, spodnie, śmieszne puchowe buciki i czapkę uszatkę z daszkiem.

Tak naprawdę dopiero, gdy na moim biurku wylądowały lotnicze bilety do Longyearbyen, norweskiej osady na Spitsbergenie, pojąłem, że do wyjazdu został miesiąc. Zdecydowanie za mało czasu, by radykalnie poprawić kondycję.

W jednej chwili świat mi się wywrócił do góry nogami. Tygodni przed odlotem nie pamiętam, pracowałem w tempie TGV, do tego rano basen, wieczorem jogging, zakupy bielizny, lekarstw, nocne szykowanie sprzętu i pakowanie.

Pożegnanie na Okęciu, samolot, sen, Kopenhaga, przesiadka, samolot, sen, Oslo, sen, samolot albo odwrotnie. Szeroko otworzyłem oczy dopiero na kilka minut przed Longyearbyen. W towarzystwie budzącego się na widnokręgu świtu schodziliśmy do lądowania środkiem ogromnej doliny.

 

Więcej na temat wyprawy na Spitsbergen znajdziesz w serwisie Logo24 >>

 

Zobacz też:

Sztokholm - nocleg w jeziorze >>

W Sztokholmie mają hotel... na skrzydłach

  • W drodze na Spitsbergen
  • Buty
  • Scootertrafikk
  • Panorama

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż