Brzmi monotonnie? Tylko z pozoru. Wyprawa przez dziewicze przestrzenie Spitsbergenu pozwala odnaleźć w sobie dziecięcą radość życia i cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy.
Ostatnia chwila, by wrócić do Longyearbyen - głos Wojtka z trudem przebijał się przez warkot skuterowych silników. - Później już tylko na nogach do przodu.
Zdjąłem gogle. Świat stracił pomarańczową barwę. Jak okiem sięgnąć, rozciągała się lodowa pustka. Dom trapera, który miał nam pomóc oswoić się z pierwszą nocą na Spitsbergenie, okazał się drewnianą chatką zasypaną po dach śniegiem. Siedem skuterów, które wywiozły nas kilkadziesiąt kilometrów za stolicę wyspy, zmieniało się w czarne punkciki. Zaczynało mocno wiać, nie pozostało nic innego, jak rozstawić namioty.