Podróż Wakacyjna wędrówka po Podlasiu
Czemu akurat Podlasie? Bo ten mało uczęszczany kierunek pociąga takich jak my amatorów ciszy, nieskażonej niczym przyrody, urokliwej, typowej dla tego regionu architektury oraz wschodnich, niepowtarzalnych smaków.
Decyzja o wakacyjnej wyprawie w te strony, zapada szybko i już po trzech godzinach zbliżamy się do Białegostoku, mijając po drodze piękne, malownicze wioski. Drewniane chaty, z charakterystycznymi zdobieniami i okiennicami, stanowią miłą odmianę po typowych dla mazowieckich zabudowań, betonowych pudeł. Zamiast konkretnie zaplanowanej trasy, mamy jeden żelazny punkt: Tykocin oraz mocne postanowienie, by działać spontanicznie i zatrzymywać się tylko tam, gdzie naprawdę nam się spodoba.
O Tykocinie z informacji znalezionych w necie wiemy tyle, że to niewielkie, położone nad Narwią miasteczko słynie z ciekawej zabudowy oraz bogatej, wielokulturowej historii. Tykocin zdobył prawa miejskie już w 1425 roku, a w jego historię na stałe wpisali się zamieszkujący go Żydzi (przed wojną stanowili połowę mieszkańców). Będąc w Tykocinie należy koniecznie obejrzeć zabytkowy, barokowy kościół, zwiedzić Wielką Synagogę, słynną ze zdobionych ścian i widniejących na nich tablic z napisami w języku hebrajskim i aramejskim. Warto też zajrzeć na jeden z najstarszych, zachowanych w Polsce cmentarzy żydowskich. Na północnym brzegu Narwi miłośnicy ruin zamkowych, odnajdą pozostałości renesansowego zamku króla Zygmunta II Augusta. My, zmęczone podróżą, szukamy przede wszystkim czegoś do zjedzenia. Tykocin w tygodniu, sprawia wrażenie sennego, opuszczonego miasteczka: kamieniste drogi, wylegujące się na schodach prowadzących do pożydowskich kamieniczek koty. Tu i ówdzie mieszkańcy, których czas zdaje się płynąć innym rytmem niż nasz. No i ten wspaniały barokowy rynek o trapezowatym kształcie, świadczący o bogatej historii miasta. Mijamy wielką synagogę, w której teraz mieści się oddział Białostockiego Muzeum, obiecując sobie zaraz do niej powrócić i podążając za wskazówkami intrygującego szyldu, Restauracja "Tejsza”, zagłębiamy się w urokliwą uliczkę. W podziemiach dawnej małej Synagogi, odrestaurowanej po zniszczeniach wojennych, odnajdujemy przedwojenną atmosferę tego miejsca: muzyka, wystrój i autentyczna, żydowska kuchnia pomagają nam skutecznie przenieść się w czasie. Tykocin robi na nas wielkie wrażenie. To miasto w którym nadal czuć przedwojenną atmosferę, dziś nieco zapomniane i znajdujące się na uboczu głównych szlaków turystycznych. Po wizycie w Synagodze bez trudu wyobrażamy sobie nie tak dawny wszechobecny gwar na wąskich, wybrukowanych uliczkach, nawoływania kupców, śmiech bawiących się dzieci. Dziś te ulice zioną pustką, ale pamięć wciąż jest żywa. Ruszamy dalej, chcąc dotrzeć na cmentarz żydowski kierujemy się w stronę Pentowa, Europejskiej Wsi Bocianiej. Ślady zdewastowanego w czasie wojny cmentarza, dopełniają Tykocińskie wrażenia.
Jest już 17, chcemy jeszcze zajrzeć do Pentowa, a potem szukać gdzieś noclegu, ale już po wjeździe w obręb bocianiego królestwa, decydujemy jednogłośnie: musimy zostać tu na dłużej. Wiekowe drzewa, otaczające zabytkowy dworek i wszechobecne długonogie ptaki, to dość mocne wrażenia dla takich mieszczuchów jak my. Naszą uwagę przykuwa też położony tuż nad starorzeczem Narwi, oryginalny domek na kółkach. Okazuje się, że ten ciekawy pojazd to dawny wóz cyrkowy, który służył do niedawna niemieckim artystom, a dziś można w nim pomieszkać, ciesząc się pełną niezależnością, wszystkimi wygodami i bliskością przyrody. Niczym rasowi wędrowcy, zjadamy kolacje, na tarasie naszego ruchomego domku, mając przed sobą widok na unoszące się na rzece nenufary i ciągnące się po horyzont morze łąk. Nie tylko dla nas to pora posiłku, nad rzeką pasie się stado koników polskich, kilka angloarabów i arabów. Na gniazdach okolicznych drzew, bocianie mamy karmią swe młode, przy wtórze charakterystycznego klekotu. Jutro, uzbrojone w lornetki i aparaty, postaramy się poznać bliżej ich zwyczaje, a nie jest to trudne, jeśli mieszka się wśród 200 bocianów, a wieże obserwacyjne, zapraszają wręcz by zajrzeć do bocianiego gniazda. Zostajemy w Pentowie na weekend, pogoda nam sprzyja, wiec byczymy się nad rzeczką, obserwując codzienne życie boćków. Po dwóch dniach, już nas nie dziwi przelatujący nad nami z rozpostartymi skrzydłami bocian, ani wypatrująca w pobliskich trawach przysmaków bocianowa. Pentowo to totalna wolność, otaczające nas zwierzęta korzystają z niej do woli. No i kolejna atrakcja Pentowa, dla której zdecydowałyśmy się dłużej tu zostać: to konie, codzienna godzina w siodle, gwarantuje nam moc wrażeń na kolejne dni, zwłaszcza, jeśli jest się początkującym jeźdźcem!

ŚWINOROJE, A MOŻE PASIEKI? 2009-11-26
Ale duch nomada wzywa, żegnamy się z uroczą bocianią wioską, i jej przemiłymi gospodarzami, i mkniemy dalej przed siebie. Skoro zaznajomiłyśmy się już z bocianami, i końmi, warto poznać inne zwierzęta związane z tym regionem, poddaje myśl moja towarzyszka podróży.
Mijamy szybko hałaśliwe, pełne turystów Kiermusy i podążamy na południowy wschód. Wpatrując się w mapę, natrafiam na intrygującą nazwę: Świnoroje. Brzmi na tyle ciekawie, że postanawiamy sprawdzić czy i tym razem odnajdziemy się wśród tych inteligentnych skądinąd stworzeń. Dodatkowym atutem tej miejscowości jest bezpośrednia bliskość Puszczy Białowieskiej. Jeśli chodzi o świnie, to na pierwszy rzut oka, nie znajdujemy potwierdzenia tej nazwy i lekko zawiedzione, zatrzymujemy się na szybki posiłek w pobliskiej Narewce. Dochodzi już 16, a my nadal nie mamy noclegu. Na szczęście życzliwi ludzie, kierują nas do położonej w Świnorojach leśniczówki o jakże malowniczej nazwie "Dworek Rousseau". Po chwili odnajdujemy to cudeńko. Już widok prawdziwej alei grabowej napawa optymizmem. Wkrótce naszym oczom ukazuje się bryła zabytkowej leśniczówki z przełomu wieków, która dziś, stylowo wyremontowana, jest doskonałą bazą noclegową. Świnoroje nas nie zawiodły: za płotem Puszcza Białowieska, a 5 minut od naszego domu ciągnie się jedna z wielu ścieżek edukacyjnych; jak się później okaże, jedynie 15 minut drogi samochodem stąd znajduje się zalew Siemianówka, idealne miejsce do plażowania i kąpieli. Wciąż zaintrygowane nazwą dopytujemy o nią mieszkańców. Okazuje się, że rzeczywiście miejscowość tę upodobały sobie świnie, tyle że te dzikie. Zwierzyny nigdy tu nie brakowało, o czym świadczy bogata historia mających tu miejsce polowań z udziałem wielkich i możnych tego świata. Gdybyśmy miały na tyle samozaparcia, by wstać o 3 w nocy, mogłybyśmy pod opieką przewodnika wybrać się na tereny zamieszkałe przez żubry, my jednak wybieramy bardziej lightową formę poznania tych zwierząt: Rezerwat w Białowieży. Puszcza rządzi się swoimi prawami, wkraczając na wytyczoną i oznakowaną ścieżkę, mijamy zmurszałe, zwalone pnie ogromnych dębów, zewsząd otacza nas soczysta zieleń paproci i mur potężnych ,budzących respekt i zachwyt drzew. Puszczę można odbierać wszystkimi zmysłami, to cudowne, pełne magnetyzmu miejsce. Codzienne spacery wkrótce już nam nie wystarczą, pożyczamy od właścicieli leśniczówki rowery i mkniemy puszczańskim duktem, odkrywając jej kolejne tajemnice. W Tykocinie czuć było klimat przedwojnia - tu można przenieść się w czasie znacznie dalej, do pradziejów naszej historii. Przejeżdżamy bowiem obok pozostałości dawnych słowiańskich miejsc kultu - kurhanów. Po rowerowej wycieczce nie mamy już siły na samodzielne pichcenie, wyruszamy do Hajnówki, na sławne bliny.
Kolejne dni, to odkrywanie tajemnic Białowieży, zwiedzanie pozostałości po carskim pałacu i dostępnej dla turystów leśniczówki z czasów cara. To kwas chlebowy, najlepszy na upalne dni, wypity w imponującej scenerii restauracji carskiej. To wreszcie wyprawa w dziką knieję, w wersji złagodzonej, czyli szlakiem turystycznym : Żebra Żubra. Uzbrojone w aparaty fotograficzne mamy nadzieje spotkać ślady króla puszczy, wilka, lub jelenia w ich naturalnym otoczeniu. Popołudniami, wylegujemy się na drewnianym molo, nad zalewem Siemianówka, który z powodzeniem, mógłby konkurować z niejednym mazurskim jeziorem. Otoczenie lasów, wspaniała woda, tylko ludzi mniej niż na Mazurach, co nam akurat bardzo odpowiada. Wszystko tu brzmi bardziej egzotycznie, nazwy miejscowości: Trześcianka, Narewka, Hajnówka, Topiło…, nazwy potraw: bliny, kiszka ziemniaczana, pielmieni. Niespotykana nigdzie indziej bujna, roślinność, no i te przestrzenie! Czas płynie tu leniwie, a my jak na odkrywców przystało, szukamy nowych, pięknych miejsc.
Po drodze nad zalew Siemianówka, zbaczamy z dobrze znanej trasy, by przekonać się jak wygląda wieś o przyjemnie brzmiącej nazwie: Pasieki. I tym razem, instynkt nie zawodzi. To malownicza wioska, z charakterystycznym dla wsi wschodniej układem zabudowań, z urokliwymi drewnianymi domkami, ciągnącymi się wzdłuż drogi. Gdyby nie mieszkańcy, mogłybyśmy się tu poczuć jak w skansenie wsi białostockiej, te malowane ornamenty na ścianach domów, zdobienia, drewniane płoty i kwitnące przed domem jabłonie. To wszystko wraz z zielenią drzew zasadzonych przy drodze tworzy niezwykły obraz wsi sielskiej, anielskiej. Napotkana staruszka, pytana o miód, zaprasza do swego domu. W Pasiekach pasiek pod dostatkiem, chciałoby się rzec. Oglądając mijane domki odkrywamy dwa wozy cygańskie i jakże wielkie jest nasze zdziwienie, kiedy okazuje się że należą one do tych samych ludzi, co ten w Pentowie. Co za zbieg okoliczności! A może przeznaczenie? ;-) W każdym razie wozy w Pasiekach robią na nas ogromne wrażenie. Stoją sobie na samym skraju Puszczy Białowieskiej obok prześlicznego niebieskiego domu, który jak się okazuje również jest do wynajęcia i to przez cały rok! Są po prostu piękne; jeden z nich ma nawet elementy witrażu. Są wyposażone we wszystko co trzeba; jest nawet łazienka i WC. Mało tego, urządzone są podobnie jak i dom, z rzadko spotykanym wyczuciem i gustem. Sąsiadów praktycznie nie widać. Kiedy zwiedzamy posesję, jedynym mieszkańcem Pasiek, z którym mamy kontakt, jest koń, który jak się później okazuje znany jest ze swoich wędrówek – tutaj zwabiły go zapewne jabłonie uginające się pod ciężarem soczystych owoców. Pora wracać, choć leśniczówka w Świnorojach, przez ten czas stała się naszym drugim domem, wspaniałym azylem od zgiełku, tłumów i nerwowego stylu życia. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na „nasz” dom w puszczy, na pamiętające ubiegłe stulecia drzewa, na przestrzeń łąk, i możemy ruszać w drogę z mocnym postanowieniem by jeszcze tu powrócić.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
... a ja, jakożem nieco młodszy od Piotra, choć sam Piotrem również zwany, uruchomiłem wszelakie mozliwe zmysły i odpłynąłem w bezkres fantazji i wspomnień wakacji... bardzo przyjemna podróż :)
-
...a ja, skorom starszy od Zfiesza to i do uruchamiania oczu duszy bardziej sposobny,
...w tym jednak przypadku znakomite zdjęcia duszną (od duszy) wyobraźnię zbędną czynią... -
a ja tylko o akapity... oczęta juz nie te... wiek swoje zrobił:-)
-
A ja poproszę o więcej zdjęć!!! I wpisuję Pentowo na listę miejsc do odwiedzenia.
-
fajny wakacyjny relaks... ech, rozmarzyłam się ;)
na końcu zaplątały się miniaturki zamiast normalnych zdjęć - może da się poprawić ;) -
Leszczynko, fajne zdjęcia i ciekawie opisana podróż:)
Zmień jednak umiejscowienie podróży. Bo z tego co zrozumiałam to opisujesz region podlaski, a na mapce zaznaczyło się to jako miejscowość Podlasie w woj. śląskim:)
Pozdrawiam i życzę odkrywania wielu ciekawych miejsc razem z Kolumberem:)