2008-07-31

Podróż Fantomas, zamki i święci – po dolinie Loary na rowerach

Typ: Album z opisami

Zamki doliny Loary były moim marzeniem od bardzo dawna, a dokładniej od zamierzchłych czasów, gdy jako podrostek połknęłam kolejny tom przygód Pana Samochodzika, którego akcja toczyła się w tym „wielkim ogrodzie Francji” – hasło to niczym mantrę powtarzają notabene wszystkie przewodniki turystyczne bez wyjątku. Dolina Loary, rozciągająca się na południowy-zachód od Paryża, to rzeczywiście bogaty i różnorodny region, który słynie tak z dobrych winnic, bogatych sadów, jak i, a może przede wszystkim, dziesiątków zamków i zameczków rozsianych na brzegach tej najdłuższej francuskiej rzeki oraz przy jej dopływach. Swojego czasu każdy, kto liczył się we Francji, od królewskiej rodziny począwszy, musiał koniecznie zbudować tu sobie zamek, musiał brać tu udział w życiu dworskim, musiał urządzać polowania, turnieje i zabawy, czyli po prostu bywać w towarzystwie. A tam, gdzie bywają elity, co rusz przetacza się i historia przez wielkie H – od wojny stuletniej, w której tak ważną rolę odegrała urodzona tutaj Joanna d’Arc, poprzez panowanie ekscentrycznego Franciszka I, który sprowadził tu Leonarda da Vinci po krwawe walki religijne za czasów Katarzyny Medycejskiej. Gdy potem, czyli pod koniec XVI wieku, dwór królewski przenosi się bliżej Paryża, kraina ta może wreszcie odpocząć, powoli zamienia się w typową prowincję francuską, gdzie życie toczy się wolno i leniwie, a ludziom żyje się dobrze, gdzie kultywuje się regionalną kuchnię i pija regionalne wina. Tak właśnie wyobrażałam sobie dolinę Loary po przeczytaniu „Pana Samochodzika i Fantomasa”, bo właśnie taki tytuł nosiła ta część serii. 

Całkiem zrozumiałe więc jest, że gdy po latach miałam wreszcie pojechać do doliny francuskich królów, przygotowania do wyprawy (w zamierzeniu rowerowej – dwóch dorosłych plus półtoraroczny synek o imieniu Tymek) zaczęłam od kupna powieści Zbigniewa Nienackiego przez internet. Potem poszło już łatwo – wszystkie informacje o dojeździe, noclegach, wypożyczalniach rowerów oraz mapach nowo oddanych szlaków rowerowych ściągnęłam także z owego internetu.

  • Nasz objuczony rower
  • W pociągu
  • Nad Loarą
  • Pan samochodzik

Naszą pierwszą „bazą” było niewielkie historyczne miasteczko Beaugency, które polecił nam znajomy Francuz, rekomendując je jako leżące nieco na uboczu, a zatem mniej turystyczne. Wszystko to okazało się prawdą. Wspomniał o nim także i Nienacki na kartach swojej powieści. Na miejscowym, nieco zaniedbanym kempingu, mieszkali głównie Francuzi. Z kempingu położonego na lewym brzegu Loary rozciągał się piękny widok na kamienny most z XVI wieku, aleję rosłych platanów i średniowieczne miasteczko z górującym nad nim dożonem z XI wieku i wieżą miejscowego, równie zabytkowego kościoła. Oprócz rzeczonych zabytków główną atrakcją miasteczka był odbywający się tu dwa razy w tygodniu targ, na którym spotykali się wszyscy mieszkańcy, wymieniali najnowsze plotki i informacje, kupowali morele i brzoskwinie z okolicznych sadów – my to wszystko obserwowaliśmy z tarasu jednej z kafejek, czekając aż otworzy się miejscowy punkt informacji (częsty to przypadek we Francji, bo posiłek w środku dnia to dla Francuza rzecz święta). Szybko też okazało się, że choć faktycznie zgodnie z informacjami z internetu jest tu wypożyczalnia rowerów, ale, co z tego, jeśli rowerów tu nie wypożyczymy, bo ich po prostu nie ma – wszystkie zostały wypożyczone i możemy zapytać się w przyszłym tygodniu. Snując się po wąskich uliczkach Beaugency, myślimy co dalej. Chyba okolicę zwiedzimy, jeżdżąc francuską koleją, na którą bądź co bądź można liczyć i która jest zdumiewająco niezawodna i punktualna (na przykład w porównaniu z niemiecką).

  • Img 5472
  • Img 5413
  • Img 5437
  • Img 5464
  • Img 5458
  • Img 5411
  • Img 5439
  • Img 5469
  • Img 5432
  • Img 5434
  • Joanna d'Arc

I w ten właśnie sposób udaliśmy się do Orleanu, średniowiecznej stolicy Francji, które jest bramą otwierającą dostęp do doliny Loary od strony północnej. Tu szybko zrozumieliśmy, że podróż po dolinie będziemy odbywać nie tylko śladami Pana Samochodzika, który oczywiście Orlean zwiedził, i Fantomasa, który tu akurat żadnego obrazu nie ukradł, ale przede wszystkim śladami głównej patronki okolicy Joanny d’Arc, która do prawie każdej z ważniejszych miejscowości tu leżących zawitała i została w nich upamiętniona. Jej kult rozrósł się od czasu, gdy w 500 lat po śmierci na stosie, została kanonizowana w 1920 roku. W silnie zniszczonym w ostatniej wojnie Orleanie kult ten jest szczególnie widoczny i nie bez powodu – w 1429 roku dzięki niej rozgromiono angielską armię oblegającą miasto. Tak więc obejrzeliśmy tu wielki pomnik konny Joanny na głównym placu Martroi, muzeum jej poświęcone w zrekonstruowanym domu stojącym w miejscu, gdzie mieszkała przez 10 dni po zdobyciu miasta, kaplicę jej imienia w miejscowej strzelistej katedrze, kolejny pomnik przy innym placu. Miejscowego muzeum sztuki i archeologicznego nie zwiedziliśmy, ale i tam zapewne pamiątek po świętej dziewicy nie zabrakło. Teraz dopiero przypomnieliśmy sobie, że przecież i w Beaugency widzieliśmy pomnik świętej, ale nie zwróciliśmy na niego specjalnej uwagi – nie przewidywaliśmy skali i rozmiarów joannomiannii na tych terenach. Od tej pory będziemy wypatrywać jej pilnie i uwieczniać na zdjęciach i nawet nasz synek Tymek nauczy się bezbłędnie ją rozpoznawać.

  • Orlean. Katedra
  • Orlean. W katedrze
  • Orlean. Katedra
  • Orlean. Katedra
  • Orlean
  • Orlean. Katedra
  • Orlean. Socjaliści :)
  • Orlean
  • Orlean
  • Orlean. Dziewica Orleańska

Teraz przyszła wreszcie kolej na sztandarowe zamki nanizane na niebieską nitkę Loary i jej dopływów. Kolejne wycieczki, co tu ukrywać, nadal odbywaliśmy głównie koleją (i autobusem), a nie rowerem. Trzeba było przenieść się też w inne miejsce, opuścić czarujące Beaugency, gdzie obchodziliśmy wraz z mieszkańcami najważniejsze francuskie święto 14 lipca, uczestnicząc w ludowej zabawie zorganizowanej przez miejscowy oddział partii komunistycznej. Było i wspólne śpiewanie, powszechne bratanie się przy kolejnych plastikowych szklankach (w końcu plebejskość była tu jak najbardziej pożądana) wina i jedzenie nieco podejrzanie smakującego tutejszego odpowiednika kaszanki.

Spakowaliśmy nasze ogromne plecaki (podróż z małym dzieckiem to pewne wyzwanie dla wszystkich tych, którzy, podobnie jak bohaterka Pana Samochodzika Yvette, są przeciwnikami motoryzacji), Tymka wepchnęliśmy do wózeczka i powędrowaliśmy na stację kolejową.

  • Beaugency. Impreza lewicowa
  • Beaugency
  • Beaugency
  • Beaugency

Naszym celem było leżące nieopodal Blois, które największą świetność osiągnęło pod koniec XV wieku, gdy za panowania Ludwika XII przeniósł się tu królewski dwór. Jeśli chodzi o inną bohaterkę Joannę d’Arc, to właśnie tu poświęciła swój sztandar przed wyruszeniem do Orleanu. Zatrzymaliśmy się w skromnym hoteliku nieopodal dworca i zaraz wyruszyliśmy na zwiedzanie tego historycznego miasteczka z zachowanymi szesnastowiecznymi domami szachulcowymi, kamiennym kościołem St-Nicolas o charakterystycznych trzech iglicach, który, podobnie jak otaczające go domy, ma dach pokryty połyskującymi w słońcu szarymi łupkami. Głównym punktem programu był oczywiście miejscowy zamek, który oprócz swojej eklektycznej niezbyt harmonijnej architektury (różne skrzydła w stylach od gotyku przez renesans po barok) był też miejscem makabrycznego mordu – zabójstwa księcia Gwizjusza, lidera Świętej Ligi Katolickiej, na rozkaz króla Henryka III. Największe wrażenie zrobiła na nas renesansowa kamienna klatka schodowa wzniesiona za czasów Franciszka I.

  • Blois. Most nad Loarą
  • Tymek i Francuz
  • Blois
  • Blois. Franciszek I
  • Blois
  • Blois

Podobną klatkę schodową odnaleźliśmy następnego dnia w Chambord największym i najbardziej okazałym zamku w dolinie. O ile zamek w Blois nie był zbytnio porywający i, prawdę mówiąc, nieco nas rozczarował, o tyle rozciągająca się przed nami rezydencja rzeczywiście zapierała dech w piersiach. Gdy wyjechaliśmy z lasu, w którym z upodobaniem polował inicjator budowy tego pałacu – Franciszek I, naszym oczom ukazała się ogromna kamienna budowla o zwartej bryle i setkach fantazyjnych wieżyczek, kominach i łamanych dachach z typowego dla regionu łupku, budowla, której na pewno nie powstydziliby się bohaterowie i twórcy filmów Disneya. Wrażenie jest o tyle spektakularne, co wręcz absurdalne, bo co ta ogromna budowla robi tu pośrodku gigantycznego trawnika i rozległych lasów? No cóż, król Franciszek musiał być ekscentrykiem, żeby wpaść na ten pomysł, a przy tym nie był człowiekiem najskromniejszym – jego godło – salamandra pojawia się w zamku ponad 700 razy. Ponoć zamek, którego budowa została zakończona dopiero za czasów Ludwika XIV, zaprojektował sam Leonardo da Vinci, a przynajmniej uważa się, że jego pomysłem jest niezwykła klatka schodowa w środku – stanowią ją dwa biegi schodów, które spiralnie oplatają się wokół siebie. Po tych jak i kilkudziesięciu innych schodach w te i wew te biegają dziś turyści z aparatami, polując na ciekawe ujęcia równie zaangażowani, jak dawniejsi właściciele w czasie polowań z sokołami. Zamek, który przez pewien czas należał do Stanisława Leszczyńskiego, został splądrowany w czasie rewolucji francuskiej i pewnie dlatego same wnętrza są raczej pustawe. No i oczywiście nie znaleźliśmy tam obrazu Watteau, ale ten został przecież ukradziony jeszcze w latach 70. przez Fantomasa.....

  • Chambord
  • Chambord
  • Chambord
  • Chambord
  • Chambord
  • Chambord
  • Chambord
  • Chambord
  • Chambord. Spiralna klatka schodowa
  • Chambord
  • Chambord

Z Chambord pojechaliśmy autobusem (w ramach jednego biletu) do Cheverny, gdzie nadal w ramach jednego biletu, tyle że nie transportowego, ale muzealnego, zwiedziliśmy elegancki siedemnastowieczny pałac pozostający od czasów budowy w rękach tej samej rodziny. Tu z kolei największe wrażenie robiły zachowane i mało przekształcone wnętrza, dzięki którym naprawdę można było zrozumieć, jak mieszkali i żyli dawni właściciele. Najbardziej groteskowe wrażenie zrobiła na nas wszystkich sala trofeów myśliwskich, gdzie z sufitu zwisają setki jelenich rogów. Ponoć do dziś odbywają się tu w zimie słynne w całym regionie polowania... i kolekcja powiększa się.

Następnego dnia błąkaliśmy się po uliczkach Blois, zastanawiając się co mamy robić dalej – rowerów i tu nie udało nam się wypożyczyć, tym razem z całkiem zrozumiałego powodu – braku wypożyczalni. Tymek mógł więc wreszcie pobawić się na miejscowym, niezwykle nowoczesnym placu zabaw i odetchnąć od zabytków, którymi, co zrozumiałe, nie był zbytnio zainteresowany. Nic mądrego nie wymyśliliśmy, więc pociągiem w kierunku Chaumont

  • Cheverny
  • Cheverny
  • Cheverny
  • Cheverny
  • Cheverny. Zbrojownia
  • Cheverny
  • Cheverny
  • Cheverny. Pokój dziecięcy

Wysiedliśmy na stacyjce w Ozain, skąd już na piechotę, pchając wózek z usypiającym Tymkiem, ruszyliśmy do następnego zamku na naszym szlaku. Gdy minęliśmy miasteczko i przeszliśmy przez szosę, znaleźliśmy się nad zdumiewająco dziką Loarą, o nieuregulowanych brzegach porośniętych trawą i zaroślami. Na drugim brzegu, na wzgórzu przycupnęło niewielkie miasteczko, a nad nim na samym szczycie wśród drzew pięknego parku w stylu angielskim na tle niebieskiego bezchmurnego nieba bielała sylwetka tutejszego zamku – na pewno skromniejszego niż Chambord, ale równie ujmującego i fantazyjnego. Zanim jednak do zamku dotarliśmy, odbyliśmy nieco przymusowy postój nad brzegiem Loary – Tymek usnął i musieliśmy czekać – jego wózek kupiony specjalnie na tę wyprawę był rzeczywiście leciutki i po złożeniu naprawdę niewielki, ale za to się nie rozkładał, więc można było tylko w nim siedzieć. Patrzyliśmy na rzekę, białe zawieszone nad nią obłoki i powoli popadaliśmy w pewne rozleniwienie. Gdy więc w końcu Tymek obudził się, nie podzieliśmy wcale do zamku, tylko zajrzeliśmy do pierwszej napotkanej cave, czyli piwnicy miejscowego winiarza. Okazał się nim sympatyczny rolnik, z którym przy kolejnych kieliszkach (produkował czerwone i różowe wino) omówiliśmy wszystkie ważne kwestie związane z polityką światową, unijną i francuską oraz polską, oczywiście. I wyszliśmy z lekkim szumem w głowie (od tej dyskusji, oczywiście) i butelką nie najlepszego rosé – ale nie to było przecież takie ważne. Wnętrza zamku nie udało nam się obejrzeć, bo zwiedzanie tego dnia skończyło się, i zwodzony most prowadzący do masywnej bramy został już podniesiony. Obejrzeliśmy za to stojące nieopodal imponujące stajnie, wzniesione przez rozrzutnych właścicieli w XIX, którzy ekstrawagancją chcieli najwyraźniej co najmniej dorównać Franciszkowi – jedno pomieszczenie przeznaczone było bowiem dla słonia, którego otrzymali w prezencie od hinduskiego maharadży.

Wieczorem, po powrocie do hotelu, wypiliśmy z Bartkiem nasze rosé –umieszczona na etykietce apelacja świadczyła o tym, że dotarliśmy już do Turenii.

  • Chaumont. Kupujemy rosé
  • Chaumont
  • Chaumont. Oczywiście nad Loarą
  • Chaumont
  • Chaumont
  • Chaumont
  • Chaumont

Postanowiliśmy poszukać szczęścia i rowerów gdzie indziej i pojechaliśmy do leżącego właśnie w Turenii Amboise, zdecydowanie turystycznego miasteczka, którego zaletą jak i wadą są właśnie turyści. Wady łatwo sobie wyobrazić – tłumy przelewające się po wąskich uliczkach, wypełniające po brzegi placyki i kawiarnie, sklepiki z mniej lub bardziej tandetnymi pamiątkami, dorożki i elektryczne pociągi, spod których trzeba wciąż umykać. Jednym słowem otoczenie, które z dziećmi lepiej unikać. Z drugiej strony są i zdecydowane zalety: duży i dobrze utrzymany kemping, na którym codziennie można kupić ciepłe bagietki, położony w dogodnym miejscu, prawie w centrum. No i wreszcie wypożyczalnia rowerów z rowerami. Wszystko poszło w końcu jak po maśle albo prawie, bo w niezbyt przejmującej się przepisami, nakazami i zakazami Francji właściciel wypożyczalni nie przewidział tego, że ktoś zechce wypożyczyć kask dla dziecka. Na razie więc Tymek zasiadł w przyczepce, a my postanowiliśmy kask kupić. 

Najpierw jednak chcieliśmy zwiedzić samo miasto, czego ze względu na ilości turystów, nie dało się robić na rowerach. Już sprzed naszego namiotu rozciągał się imponujący widok na ponury w sumie zamek należący do potomka ostatniej linii Burbonów. Szara potężna sylwetka zamku góruje nad miastem, przypominając o ponurej historii, której był on świadkiem – egzekucji 1200 spiskowców protestanckich z czasów walk religijnych i intryg Katarzyny Medycejskiej. Ciałami spiskowców obwieszono ponoć zamkowe mury, okoliczne drzewa, niektóre wrzucono do Loary. Na szczęście Amboise wiąże się także z innymi mniej okrutnymi wspomnieniami. Tu, a dokładnie na obrzeżach miasta w Le Clos-Lucé, spędził ostatnie lata Leonardo da Vinci sprowadzony z Italii przez króla Franciszka I. Dziś w renesansowym pałacyku można odwiedzić muzeum poświęcone artyście i obejrzeć modele najróżniejszych machin wykonanych na podstawie jego rysunków. Sam Leonardo został ponoć pochowany na terenie zamku w czarującej późnogotyckiej kaplicy St-Hubert. Może Francuzi tego na pewno nie wiedzą, ale znany historyk sztuki, Pan Samochodzik, wie z pewnością, że spoczywają „w lewym krużganku”.

  • Amboise
  • Amboise
  • Amboise
  • Amboise
  • Amboise
  • Amboise

Pokrzepieni wyższością naszych historyków sztuki następnego dnia ruszyliśmy śladami Pana Samochodzika do Tours, miasta, gdzie mieszkańcy mówią ponoć najlepszym, najczystszym francuskim, cokolwiek by to miało znaczyć. Udaliśmy się tam poszukiwaniu nie tyle Fantomasa, co rowerowego kasku. Koniecznie chcieliśmy też zjeść obiad w typowej tamtejszej restauracji, gdyż regionalną kuchnię tureńską zachwalał nie tylko Pan Samochodzik, ale i znajomy Francuz. Tours na pewno jest miastem, które warto odwiedzić – eleganckim o harmonijnej zabytkowej zabudowie, tętniącym życiem i gwarem do późnych godzin wieczornych. Jednym słowem miasto wciągało – pod pretekstem poszukiwania kasku włóczyliśmy po wąskich uliczkach, gapiliśmy się, zaglądaliśmy do sklepików. Oczywiście i tu napotkaliśmy pamiątkę po Joannie d’Arc – znak żelazny na domu, w którym Joanna kupiła zbroję od miejscowego płatnerza. W bocznej uliczce znaleźliśmy w końcu punkt naprawy rowerów i jeden jedyny kask, który ku zdumieniu nas wszystkich pasował na Tymka. Teraz z czystym sumieniem mogliśmy zrealizować nasz drugi punkt naszego planu – jedzenie potraw regionalnych, na przykład rillons de Trous, duszoną wieprzowinę czy coq au vin, kurczaka w czerwonym winie. Zwłaszcza, że trwał właśnie święty czas lunchu zwanego w tym kraju déjeuner. Szybko ruszyliśmy w kierunku centrum w poszukiwaniu odpowiedniej kuchni. Szliśmy i szliśmy, ale żadna z mijanych restauracji tradycyjnych potraw nie serwowała. Wszystkie inne, a i owszem – marokańskie, wegetariańskie, włoskie i greckie....Gdy po godzinie znaleźliśmy w końcu jedno jedyne miejsce serwujące tradycyjne dania, okazało się, że z braku miejsc (oraz i potraw) nie zostaniemy obsłużeni. Poszliśmy więc sąsiedniej do restauracji libańskiej, gdzie na pociechę, ale i z zemsty do posiłku zamówiliśmy wino marokańskie. Na koniec zaś zwiedziliśmy najważniejszy zabytek miasta imponującą gotycką katedrę St-Gatien (tak nomen omen nazywał się przecież baron z naszej książki!) o subtelnej koronkowej przebogatej fasadzie. W pięknym jasnym wnętrzu rozświetlonym dzięki kolorowym witrażom zapaliliśmy woskową świeczkę – zapaliliśmy ją św. Marcinowi, biskupowi Tours, innemu patronowi doliny – to on właśnie w IV wieku przywiózł tu z rodzinnych Węgier pędy winorośli i to jemu Francja zawdzięcza swój najcenniejszy napój – wino.

  • Tours
  • Tours. Katedra
  • Tours. Katedra
  • Tours
  • Tours
  • Tours. Katedra
  • Tours. Katedra
  • Tours. Katedra
  • Tours. Katedra
  • Tymek w kasku
  • Tours. Katedra
  • Tours. Katedra
  • Tours. Katedra

Na rowerach z Tymkiem w kasku i w foteliku pojechaliśmy na zwiedzanie kolejnego turystycznego hitu – zameczku Chenonceaux odbijającego się nieco melancholijnie w spokojnych wodach rzeki Cher. Jak na prawdziwą atrakcję przystało, pomimo wczesnej pory przed kasami wiła się długa kolejka spragnionych kontaktu z kulturą turystów. Ustawiliśmy się na końcu i uzbroiliśmy w cierpliwość, która, trzeba przyznać, została w pełni nagrodzona. Chenonceaux to faktycznie miejsce niezwykłe i zapadające w pamięć. Renesansowy pałacyk zbudowany na wodzie z mostem-galerią łączącą go z drugim brzegiem. Szlachetna fasada z jasnego kamienia, smukłe wieżyczki, dach z łupka – znane już nam motywy zostały tu pięknie wkomponowane w otaczający krajobraz wzmocniony dwoma ogrodami w stylu renesansowym. Ogrody te są dziełami dwóch silnych i wpływowych kobiet, które tu mieszkały – pierwszy z nich kochanki króla Henryka II, pięknej Diany de Poitiers, drugi prawowitej żony tegoż króla, mniej urodziwej, ale za to przebiegłej Katarzyny Medycejskiej. Przy czym Diana mieszkała tu do śmierci króla, a Katarzyna po jego śmieci i po dość kategorycznym wyproszeniu stąd pięknej metresy. Na pocieszenie dostała ona zamek w Chaumont, w którym do śmierci króla mieszkała z kolei Katarzyna. Im bardziej przyglądałam się zameczkowi, im dłużej czytałam jego historię, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że i ja, podobnie jak nasz rodak-detektyw rozwiązałam jakąś zagadkę detektywistyczną – czy to aby nie ten zamek posłużył autorowi przygód o Panu Samochodziku do stworzenia jego Zamku Sześciu Dam, gdzie rozegrał się główny pojedynek z Fantomasem? Wszystko zgadzało się: architektura, ogrody, historia....

  • Chenonceaux
  • Chenonceaux
  • Chenonceaux
  • Chenonceaux
  • Chenonceaux
  • Chenonceaux. Winnica
  • Chenonceaux
  • Chenonceaux
  • Chenonceaux
  • Chenonceaux
  • Chenonceaux
  • Chenonceaux
  • Chenonceaux

Kwiatowe geometryczne ogrody Chenonceaux były tak piękne, że postanowiliśmy pojechać do Vilandry, które reklamuje się jako miejsce o najpiękniejszych ogrodach w całej dolinie. Jednak najpierw musieliśmy przenieść się na kolejny kemping. Tym razem ja wiozłam Tymka na foteliku, a Bartek bagaże na przyczepce. Załadowana przyczepka wyglądała imponująco – wieźliśmy bowiem i wózeczek, i pokaźną piłkę, którą pod drodze kupiliśmy, a do tego plecak, karimaty, namiot.

Po namyśle wybraliśmy nieduży, ale, jak się okazało, świetny kemping w Azay-le-Rideau, miasteczku z uroczym renesansowym pałacykiem położonym nad rzeką Indre. Pałacyk o zwartej sylwetce zbudowany został na planie kwadratu ze smukłymi wieżyczkami w rogach. Choć wnętrza nie są szczególnie spektakularne, to jego sylwetka oraz obywające się tu nocą widowiska światła i dźwięku na pewno warte są grzechu. Gdy tylko rozbiliśmy namioty, wrzuciliśmy wszystkie bagaże i zjedliśmy coś naprędce, popędziliśmy po zmierzchu do zamku. Po chwili rozległy się dźwięki muzyki, a fasady zameczka rozświetliły się w różnych kolorach – złotym, czerwonym, niebieskim i zielonym. Kolory i kształty zmieniały się, a wraz z nimi muzyka. Krążyliśmy po ciemnym parku rozświetlanym tu i ówdzie dziwnymi światłami o niezwykłych kształtach, przechodziliśmy przez mostki spowite gęstą mgłą, która to opadała, to znów podnosiła się. Potem znów słuchaliśmy muzykę, podziwialiśmy obrazy zmieniające się na fasadach pałacu, w pełni poddawszy się nastrojowi wieczoru, zamku i parku. Do rzeczywistości przywróciła nas późna godzina oraz fakt, że nie wzięliśmy karty, dzięki której można w nocy dostać się na teren kempingu – już po chwili biegliśmy co tchu w kierunku naszego kempingu.

  • Azay-le-Rideau
  • Azay-le-Rideau
  • Azay-le-Rideau
  • Azay-le-Rideau
  • Azay-le-Rideau
  • Azay-le-Rideau

Kolejnego dnia pojechaliśmy rowerami do Villandry. Pogoda była piękna, można nawet rzecz, że zbyt piękna – z dnia na dzień było coraz upalniej, słońce świeciło coraz mocniej, my nakładaliśmy kolejne warstwy kremu ochronnego, a miejscowe pola wysychały – we Francji, tak jak i w innych krajach Morza Śródziemnego, zaczyna brakować wody i podczas szczególnie suchych miesięcy trzeba ją oszczędzać. Nie można podlewać trawników, a nawet niektórych upraw. Wyschłe pola słoneczników, jakie widzieliśmy, robiły smutne, wrażenie. Ogrody w Villandry na brak wody nie mogły jednak narzekać i sprawiały rzeczywiście imponujące wrażenie. Chodząc po odtworzonych na początku XX wieku na podstawie szesnastowiecznych projektów ogrodach, można było nie zauważyć samego zamku. A było na co patrzeć: regularne rabatki obsadzone były a to różnymi kwiatami, które układały się w tajemnicze symbole opowiadające o różnych rodzajach miłości, mijaliśmy ogrody pachnące różnymi rodzajami ziół i wonnych roślin czy oglądaliśmy wreszcie ogrody warzywne, w których zestawione ze sobą warzywa o różnych kształtach i kolorach układają się w geometryczne wzory.

  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry
  • Villandry

Powoli zmierzaliśmy do zachodniej granicy Turenii, zatrzymaliśmy się na niewielkim i zaniedbanym kempingu w niewielkim Candes-St-Martin leżącym w miejscu, gdzie do Loary wpada malownicza i dzika rzeka Vienne. Miasteczko z niewielkimi kamiennymi domami, w których kiedyś żyli biedni rybacy, zostało najechane przez Anglików – spędzają oni tu wakacje i najwyraźniej kupują okoliczne domy, choć nie udało nam się odkryć, dlaczego właśnie to a nie inne miasteczko, tak bardzo ich pociąga. Na pewno jest malownicze, na pewno ma bogatą historię – to tu w 397 roku zmarł św. Marcin, a miejscowy romański kościół, choć skromny i wiejski, robi niezwykłe wrażenie (Tu także zapaliliśmy naszemu ulubionemu świętemu woskową świeczkę.). Być może podpowiedzią mogą być dobre czerwone wina tutejszych apelacji Chinon i Bourgeuil, ale rozmiar tego fenomenu pozostał dla nas zagadką.

  • Candes-Saint-Martin
  • Candes-Saint-Martin. W barze
  • Vins de Bourgueil
  • :)
  • Winnice
  • Wśród winorośli
  • Img 5912
  • Loara
  • Nad Loarą
  • Elektrownia jądrowa w rezerwacie przyrody

Okoliczne winnice zwiedzaliśmy oczywiście na rowerach, wina zaś skrupulatnie degustowaliśmy, kupowaliśmy i wypijaliśmy wieczorami, gdy Tymek spał już w namiocie, a my siedzieliśmy, patrząc na płynącą wodę. Winnice apelacji Bourgeuil rozciągały się na północnym brzegu Loary, gdzie odkryliśmy także, że w tym rezerwacie przyrody, jakim jest obszar Loary, stoją elektrownie jądrowe. Potem pojechaliśmy na południe, gdzie z kolei znajdują się winnice mojej ulubionej apelacji Chinon. Celem naszej wycieczki było miasto, od której apelacja ta wzięła swoją nazwę. I po raz pierwszy w czasie naszej wyprawy zaskoczył nas deszcz, zdecydowanie ulewny. Na szczęście zdążyliśmy dojechać do miasta i schronić się pod jakimś daszkiem tuż przy Grand Carroi, skrzyżowania ulic, gdzie, jak chce legenda, Joanna d’Arc zsiadła z konia (dokładnie zrobiła to przy studni), tu zaczęła się jej przemiana z wiejskiej dziewczyny w wojowniczkę, stąd wreszcie ruszyła w kierunku Orleanu. Nic więc dziwnego, że i tu nie brak jest pamiątek po świętej, w tym nieco groźnego pomnika konnego. Ponieważ nadal padało i aby rozerwać znudzonego Tymka, postanowiliśmy zwiedzić miejscowe muzeum pokazujące proces produkcji wina za pomocą ruchomych figur. Zdecydowanie najlepszą rzeczą było dodawane gratisowo do biletu wino miejscowej apelacji. Na szczęście przestało padać i mogliśmy ruszyć pod górę w stronę tutejszego zamku położonego na wysokim wzgórzu. Zamek, który został w dużym stopniu zburzony, nie jest specjalnie ciekawy (chyba że ktoś nadal chce oglądać pamiątki po świętej Joannie, która właśnie tu rozpoznała delfina wśród grupy dworzan). Jednak z góry rozciąga się zapierający dech w piersiach widok na szare kamienne miasteczko, przepływającą tędy rzekę Vienne i całą okolicę. Zaraz obok znajduje się także jedna z bardziej znanych winnic, gdzie oczywiście można spróbować i kupić miejscowe wino.

  • Chinon
  • Chinon
  • Chinon. Muzeum winiarstwa
  • Joanna d'Arc
  • Znów Pan Samochodzik
  • Joanna d'Arc
  • Winnica
  • Muzemu winiarstwa
  • Winnica
  • Chinon
  • Chinon
  • Chinon
  • Chinon

Chinon leży na granicy kolejnego historycznego regionu Francji, Andegawenii, która oprócz charakterystycznej, nieco topornej architektury, słynie także z hodowli grzybów w ciemnych wapiennych grotach wzdłuż Loary. Powoli też nasza wyprawa rowerowa dobiegała końca. Z Candes-St-Martin pojechaliśmy z wszystkimi naszymi bagażami do Saumur. Tu najpierw rozbiliśmy namioty na miejscowym kempingu z widokiem na zamek, który jednak był w tym czasie poddany pracom budowlanym i niedostępny był dla zwiedzających. I znów byliśmy nad Loarą, i znów oglądaliśmy miasto na drugim brzegu. Tu też urządziliśmy Bartkowi imieniny przypadające na początek sierpnia, zwykle więc bywamy wtedy na wakacyjnych wypadach. Pewną tradycją jest to, że urządzamy je z użyciem typowych miejscowych produktów – tym razem były więc to: nieśmiertelna bagietka, francuskie sery (w upale, który znów zapanował, było to pewnym wyzwaniem dla powonienia), wina z apelacji Saumur oraz danie na ciepło, niezbyt trafione w tym upale confit de canard – kaczka zatopiona w tłuszczu (kupiona w supermarkecie i podgrzana na kuchence gazowej). 

  • Saumur. Wycieczka statkiem po Loarze :)
  • Saumur
  • Imieninowa bagietka
  • Saumur
  • Saumur
  • Saumur

Następnego dnia rowery zostawiliśmy w wypożyczalni – w naszej wyprawie przyjemne było to, że można było rower zostawić w dowolnym miejscu, gdzie była filia naszej wypożyczalni. I znów z bagażami na plecach pojechaliśmy pociągiem do Angers, średniowiecznej stolicy państwa Plantagenetów. Bagaże zostawiliśmy na stacji, kupiliśmy bilety do Paryża, a potem poszliśmy na spacer po mieście, które słynie między innymi z likieru z gorzkich pomarańczy, Cointreau, szachulcowych domów, katedry St-Maurice, która jest najlepszym przykładem architektury tego regionu (różnice w porównaniu z sąsiednią Turynią same rzucają się w oczy) no i, jakże by inaczej, potężnego, choć częściowo zniszczonego zamku o 17 wieżach w charakterystyczne biało-czarne pasy. Nie mieliśmy czasu na zwiedzenie wnętrz, w których znajdują się między innymi słynne czternastowieczne arrasy ze scenami z Apokalipsy św. Jana. Czas nas dopadł i nieubłaganie gonił, trzeba było spieszyć na pociąg. Zostawiliśmy za sobą średniowieczne zamczysko, które Pan Samochodzik w przeciwieństwie do nas zwiedził dokładnie, ale przecież był on znawcą sztuki i takiej gratki nie mógł przepuścić. No cóż, może uda nam się to następnym razem. W końcu nie rozwiązałam jeszcze wszystkich zagadek Pana Samochodzika – następnym razem postaram się odnaleźć Orle Gniazdo, dożon, w którym, jak się w końcu okazało, mieszkał wraz ze skradzionymi dziełami sztuki sam Fantomas.

  • Angers
  • Angers
  • Angers
  • Angers. Tymek
  • Angers
  • Angers
  • Angers
  • Angers
  • Angers
  • Angers

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. lmichorowski
    lmichorowski (17.11.2009 13:43) +1
    Bardzo interesujący dla mnie opis ciekawej podróży, tym bardziej że na przyszłe wakacje planujemy właśnie Francję. Gratuluję podróży. W pierwszym ustępie zauważyłem mały błąd, który wypadałoby może sprostować. Piszesz mianowicie, że Joanna d' Arc urodziła się w Dolinie Loary. Wprawdzie nie ma co do tego 100% pewności, ale historycy uważają, że najprawdopodobniej przyszła ona na świat w miejscowości Domrémy-la-Pucelle w Lotaryngii, a więc regionie położonym znacznie dalej na wschód. Pozdrawiam.
  2. zipiz
    zipiz (03.08.2009 14:48)
    Ciekawy opis, ładne zdjęcia i fajny pomysł z rowerami. Pozazdrościć, a później samemu spróbować :)
  3. mimbla.londyn
    mimbla.londyn (30.06.2009 2:34) +1
    Wspaniala podroz !