Włochy

Sycylia 2009-05-04

Moje fascynacje podróżami zaczęła się od przeczytania książki Wojciecha Cejrowskiego pt. „Gringo wśród dzikich plemion”. W trakcie czytania pomyślałem, że może sam mógłbym też zacząć podróżować i między innymi poznawać inne kultury, ale na takie coś nie miałem pieniędzy, uważałem że podróżowanie po innych krajach, a o innych kontynentach nie wspominając dotyczy tylko bogatych ludzi, ale na ostatniej stronie książki Wojciech Cejrowski napisał taką rzecz: „Co trzeba zrobić, żeby pojechać na wyprawę do tropikalnej puszczy, spotkać ostatnich wolnych Indian, zamieszkać pośród nich, zamiast majtek nosić przepaskę biodrową, a jedzenie zdobywać strzelając z dmuchawki?
 Gdy ktoś mnie o to pyta, odpowiadam krótko:
 -Sprzedaj lodówkę i jedź!
Różnica między ludźmi, którzy realizują swoje marzenia, a całą resztą świata nie polega na zasobności portfela. Chodzi o to, że jedni przez całe życie czytają o dalekich lądach i śnią o przygodach, a inni pewnego dnia podnoszą wzrok nad książki, wstają z fotela i ruszają na spotkanie swoich marzeń.
 Bardzo wielu tak jak ja, z lodówką na plecach.
 Inni niosą komputery, zestawy stereo, stare meble, obrazy, maszyny do szycia, pierścionki po babci, lampy, zegary, dywany...To dlatego, że marzenia nie mają ceny, a bilety lotnicze owszem. Ale niech Cię to nie zatrzymuje!

!!! SPRZEDAJ LODÓWKĘ I JEDŹ!!!”

 Lodówki sprzedawać nie miałem zamiaru, postanowiłem więc sobie znaleźć pracę. W następny dzień pełen zapału przejechałem całe miasto i znalazłem sobie pracę. Od tego dnia z najbardziej leniwego człowieka na świecie stałem się tytanem pracy i zacząłem wielkie oszczędzanie. Czas było wybrać kierunek podróży, a w tym czasie byłem zafascynowany filmami „Ojciec chrzestny” i „Cinema Paradiso”, więc wybór mógł być tylko jeden – Sycylia

 

Podróż zaczęła się 15 września 2008r. Samochodem do Warszawy na Okęcie zawiózł mnie szwagier razem z moją siostrą. Pełen obaw – pierwszy lot samolotem, sam w obcym kraju, a do tego wszyscy znajomi straszyli mafią, ale tym się akurat mało przejmowałem.  

Wydawało się, że cały lot odbędzie się pomyślnie, przesiadka w Rzymie do następnego samolotu i lądowanie w Palermo. I tu przestało być różowo. Od razu po lądowaniu dowiedziałem się, że zagubiono mój bagaż – czyli praktycznie wszystko co posiadałem – śpiwór, namiot, kurtka, wszystkie ubrania, no ale co było poradzić – takie życie. Od razu po spisaniu raportu udałem się do centrum. I tu moje pierwsze zdziwienie. Wcześniej Palermo uważałem za centrum rozrywki pełnym barów, dyskotek i koncertów, a tu o godzinie 21...puste ulice, prawie nikogo na ulicach, tylko czasem przejeżdżał jakiś samochód. W ten dzień nie zwiedzałem, była już dosyć późna godzina, a trzeba było znaleźć jakieś ciche i spokojne miejsce do spania. Mój pierwszy wybór padł na dosyć ładny park przy morzu. Usiadłem, patrzałem na fale i gwiazdy, jednocześnie sprawdzając czy to miejsce nada się na nocleg. Po paru minutach podszedł do mnie jakiś facet i zaczął rozmowę. Zwykła rozmowa. W pewnym momencie powiedział mi, że TEN PARK (w którym miałem zamiar spokojnie spać) jest miejscem spotkań peda...homoseksualistów, ładnie mówiąc żeby nikogo nie obrazić. Zaproponował wiadomą rzecz, ale po moim ZDECYDOWANYM ODMÓWIENIU (słownym, bo do czynów na szczęście nie doszło) poszedł sobie szukać zapewne innego partnera). Ja przebierając szybko nóżkami w inną stronę zacząłem szukać innego miejsca na sen. Myślałem, że to będzie koniec emocji na dzień dzisiejszy, ale nie...paręnaście minut później podjechało do mnie dwóch wyrośniętych „moplikowców”, czego chcieli? No, a czego mieli chcieć? Pieniędzy! Na szczęście nie trafiłem na złodziei (chyba), ani morderców, bo pieniądze chcieli tylko wyłudzić (bogaty turysta...nawet plecak ma! To niech wesprze biednych Sycylijczyków) i odpuścili sobie po kilku minutach. Wreszcie znalazłem odpowiednie miejsce. Ciche, spokojne, na plaży...czyli parking dla samochodów, ale czynny tylko do godziny 20 więc pusty. W nocy było PRZERAŹLIWIE ZIMNO, ale rozpisywać się chyba nie będę, bo każdy zna uczucie przejmującego do kości zimna. Jakoś to przetrzymałem. Następny dzień to typowe zwiedzanie miasta, oglądanie zabytków i próba nauczenia się choć trochę języka włoskiego, bo po angielsku byłoby ciężko, mało kto tu słyszał o takim czymś. Wieczorem powrót na moje stare miejsce do spania. Kolejnego dnia na bagaż z lotniska nie chce mi się czekać, więc uznałem że z Palermo pójdę pieszo śladami Michael’a Corleone do miasteczka o takiej samej nazwie. Tego dnia również spałem w Palermo, ale na przedmieściach, niedaleko autostrady, którą zresztą można zobaczyć w galerii. Moim pierwszym przystankiem do Corleone miało być Altofonte. Nie za bardzo wiedziałem jak tam trafić, więc zapytałem się jednej osoby jak tam dojść pieszo i ile kilometrów mi brakuje(nie dość, że po włosku to rozumiałem o czym do mnie mówił! Sukces! Byłem z tego strasznie dumny, szkoda, że zdarzyła mi się taka rozmowa conajwyżej 2 razy), odpowiedział, że piechotą jest zdecydowanie za daleko i muszę pojechać autobusem, chciałem iść pieszo, ale nie dał za wygraną i namówił mnie na przejazd busem. Zaprowadził mnie na przystanek i opowiedział kobiecie na przystanku gdzie chce dojechać, za rękę wprowadziła mnie do autobusu i to samo powiedziała do kierowcy, dojechaliśmy do Monreale, a tam kierowca poszedł do innego kierowcy i opowiedział to samo, tym razem on powiedział mi gdzie wysiąść, wysiadłem i nie przeszedłem nawet pięćdziesięciu metrów, a tu ktoś mi zaproponował autostopa. Zdziwiłem się, że ludzie mogą być tak uprzejmi. W Polsce jeszcze się z takim czymś jeszcze nie spotkałem. Z Altofonte udałem się w dalszą drogę w stronę Corleone. Droga była przecudowna, góry które na zdjęciach były małe, te były olbrzymie i do tego z 5 razy ładniejsze, niż na zdjęciach. Za miasteczkiem Piana degli Albanesi, w którym zresztą w sklepie pracowała dosyć ładna angielka (nareszcie można było z kimś normalnie porozmawiać, bo mój włoski ograniczał się do „jak dojść do...”) zadzwonili do mnie z lotniska, że bagaż się odnalazł...grr...dzień za wcześnie, bo chciałem dojść do Corleone, no ale cóż...trzeba wracać. Odebrałem bagaż i zacząłem żałować, że w ogóle go zabierałem z domu. Parę dodatkowych kilogramów wcale nie pomaga w marszu. Jako, że Palermo miałem już dosyć uznałem, że do Corleone jeszcze tego dnia dojadę autokarem. Po zapytaniu się o godziny odjazdu (ha! Teraz i o to się potrafię zapytać po włosku) czekałem na odjazd, dla pewności kierowca zapisał mi na kartce godziny, ale albo on nie wiedział jak jeżdżą, albo ja nie umie liczyć do dwudziestu, autokar nie przyjechał, no cóż, wygląda na to, że czeka mnie kolejna noc w Palermo, ale tym razem w śpiworze. Znowu na zamknięty parking...tym razem nie był taki spokojny jak chciałem. A było to tak: ułożony na żwirowej plaży, już prawie zasypiałem, ale dostrzegłem, że jakieś piętnaście metrów ode mnie idzie pies, ale co tam, niech sobie idzie, parę sekund później widzę następnego, a zaraz za nim około piętnaście innych. Zastygłem w bezruchu, chciałem tylko, żeby mnie nie zobaczyły. Szukały jedzenia na stercie ziemi jakieś dziesięć metrów ode mnie, siedziały tam kilka minut i zaczęły wracać. Poczułem ulgę, myślałem, że mnie już nie zauważą, ale ten jeden najmniejszy pies (najmniejszy, ale najgłośniejszy i najczujniejszy – NORMA) musiał mnie zauważyć, po prostu musiał. Podbiegł do mnie, zaczął szczekać, jego koledzy usłyszeli alarm i od razu dołączyły do niego i okrążyły mnie ze wszystkich stron, bezpańskie psy, które raczej nie miały dobrych zamiarów. Nie bardzo wiedziałem co robić, ale bezczynność to chyba najgorsza rzecz jaką można zrobić, mogły się poczuć zbyt bezpiecznie i zaatakować...chociaż jeśli ja je zaatakuje może być jeszcze gorzej. Co robić? Wybrałem drugą opcję. Najpierw zacząłem na nie krzyczeć – zero skutku. Wyjąłem scyzoryk i zacząłem je straszyć – zero skutku. Zacząłem w nie rzucać kamieniami (żwirowo-kamienista plaża to jednak fajna rzecz) i po chwili sobie odpuściły, a to był dopiero wieczór, a przede mną cała noc...bardzo długa noc. Czemu nie zmieniłem miejsca po tym ataku? Ano wcześniej Palermo przeszedłem wzdłuż i wszerz i nie widziałem nigdzie lepszego miejsca, mimo wszystko tu się czułem najbezpieczniej.

Gdy tylko Słońce zaczęło wschodzić, wstałem i poszedłem na dworzec. Dziś rano autobus przyjechał na czas. Bez problemu ruszyłem w stronę Corleone. Pierwsza moja myśl kiedy tam dotarłem to: coooo? To jest Corleone? Co tu robi park? Co tu palmy robia? Przecież to jest Corleone, a nie jakaś Ibiza. Na szczęście tak wygląda tylko centrum, albo raczej plac główny. Cała reszta była dokładnie taka jaką sobie wyobrażałem. Uliczki BARDZO WĄSKIE i CHOLERNIE STROME. Niesamowite klify i góry otaczające miasteczko. Kościół na każdym rogu, co 20 metrów inny. I jedno zdarzenie, które najbardziej wbiło mi się w pamięć, po tej wycieczce na Sycylię. Siedziałem na wzgórzu, na obrzeżach miasteczka, jedząc śniadanie, gdy pewien stary Sycylijczyk tradycyjnie ubrany...nie wiem jak się nazywają te części garderoby, ale można to zobaczyć na filmach, życzy mi smacznego „buon appetito!”, a ja na to „grazie senor”, a za nim stado owieczek, do tego w tle grały kościelne dzwony. W tej scenerii czułem się dokładnie jak w filmie, z tym że to nie był film.

Tego samego dnia poszedłem na pobliskie klify podziwiać krajobraz, gdzie w licznych jaskiniach i zakamarkach mafia miała swoje kryjówki. Wieczorem kilka kilometrów od Corleone rozbiłem obozowisko. Rano ruszyłem na południe w stronę Caltabellotty. Czekał mnie bardzo ciężki dzień. Od świtu do zmierzchu maszerowałem z bagażem na plecach i do tego w ogromnym upale. Po kilku godzinach moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, no ale trzeba było iść dalej, a końca drogi nie widać. Na około 15 km od Caltabellotty postanowiłem, że w tym miejscu zostanę na noc. Naokoło mnie roztaczały się niekończące się gaje oliwne. I znowu powtórka z rozrywki...znowu psy, ale tym razem tylko 2 więc szybko uporałem się z tym problemem (coś się te psy uwzięły na mnie na tej Sycylii), a tu nie koniec niespodzianek. W środku nocy zaczęła nadciągać burza, a ja raczej byłem wyżej niż niżej, ale tego dnia byłem tak zmęczony, że nie miałem najmniejszej ochoty nigdzie wstawać. Leżałem dalej w nadziei, że burza przejdzie bokiem. Zaczął kropić deszcz, mokry nie chciałem być, a namiotu też mi się nie chciało rozstawiać, więc poszedłem po najmniejszej linii oporu i zamiast rozstawiać namiot po prostu się nim przykryłem. Cholerne lenistwo. A moje nadzieje się spełniły...burza przeszła bokiem:) Ostatni etap mojej pieszej wędrówki z Corleone do Caltabellotty, wejście na górę, na której się znajdowała. 15-20 kilometrów marszu, cały czas w górę i w górę po niekończących się serpentynach. Na 5km przed celem pierwsze spojrzenie na Morze Śródziemne. Wreszcie na miejscu. Przepiękne miasteczko, które ciężko opisać słowami. Gdy będąc już w Caltabellocie kierując się w stronę centrum zaczepił mnie pewien starszy Sycylijczyk. Po krótkiej rozmowie domyśliłem się że chce mnie podwieźć. Czemu nie? Za bardzo nie umieliśmy się ze sobą porozumieć, jedynie pojedynczymi słowami i na migi. Wyszło na to, że miałem przyspieszone zwiedzanie całego miasteczka. Jechał tu i tam i opowiadał kiedy, kto i dlaczego ktoś coś tam zbudował. Krótka lekcja historii regionu, szkoda że niewiele rozumiałem. Na samym końcu wjechaliśmy na szczyt góry, który jest niesamowitym punktem widokowym. Podobno z jego szczytu w dobrą pogodę widać nawet Etnę, a to przecież około 200 kilometrów. Ja w każdym razie nie widziałem. Tam też poznałem małżeństwo z Francji, którzy z przyczepą kempingową zwiedzali całą Europę. Po krótkiej rozmowie doszło do tego, że zmierzają w tą samą stronę, do miasta z częściowo arabską architekturą - Sciacca, więc zabrałem się razem z nimi. W trakcie jazdy dowiedziałem się, że mają rodzinę w Polsce! I to gdzie? Na Śląsku. Nawet kilka słów potrafili powiedzieć w naszym języku:) Jaki ten świat jest mały. Gdy dojechaliśmy na miejsce zacząłem zwiedzać miasto, ale sam nie wiem czemu – w ogóle mi się nie podobało. Bez zastanowienia kupiłem bilet do Agrigento i tam się udałem.

Przy wjeździe do miasta można podziwiać starożytne świątynie – La Valle dei Templi, które znajdują się przy głównej ulicy. Uznałem, że tutaj zatrzymam się na 2 dni, żeby wreszcie się porządnie wyspać i odpocząć. Udałem się do informacji turystycznej, aby polecili mi najtańsze miejsce gdzie można się wyspać. Podali mi kilka adresów i ruszyłem w poszukiwaniu tych miejsc. Niestety najtańsze okazało się dla mnie i tak drogie, bo doba kosztowała 40 euro, ale ja chciałem porządnie wypocząć, wytargowałem cenę do 30 euro, więc za mój dwudniowy pobyt zapłaciłem 60 euro. Na szczęście euro miało wtedy najniższy możliwy kurs – 3zł, więc nie kosztowało mnie to jakiejś strasznej fortuny. Tego dnia udałem się do parku archeologicznego (3 pod względem wielkości na świecie). Bardzo ciekawe miejsce do polecenia. Naprawdę warto się tam udać. Wieczorem poszedłem na piwo – moje pierwsze podczas tej wyprawy...co za radość :) Porozmawiałem trochę z właścicielką, trochę na pojedyncze słowa w języku włoskim i trochę po angielsku. Pijąc piwo na tarasie poznałem pewnego Kameruńczyka, mieszkającego w Agrigento i zaczęliśmy rozmawiać jak to u nich się żyje w Afryce, ja mówiłem jak się żyje u nas. Potem rozmowa zeszła na tematy o rasizmie. Mieliśmy takie samo zdanie. Nic dobrego. Rozmawialiśmy przez kilka godzin. W następny dzień zacząłem szwendać się po okolicy próbując przysmaków Sycylijskiej kuchni oraz rozmawiając z tutejszymi ludźmi.

Moim następnym celem podróży była Katania – miasto u podnóży Etny. Wulkan robi ogromne wrażenie, niestety mogłem go podziwiać tylko jadąc pociągiem, bo już na miejscu od strony morza była całkowicie zasnuta chmurami, czy też dymem wulkanicznym. W tym momencie moja podróż znacznie przyspieszyła, fundusze powoli się kończyły, a nawet nie wiedziałem ile kosztują bilety na pociąg do Polski, do tego uświadomiłem sobie, że nie zorganizowałem tej podróży tak jak chciałem(w sumie to w ogóle jej nie organizowałem, to był spontaniczny wyjazd), bagaż był zbyt duży i niewygodny jeśli chciałbym podróżować autostopem, a jednocześnie troszkę za ciężki by cały czas podróżować piechotą, więc w tym momencie głównie jeździłem autobusami i pociągami, a nie o własnych siłach. Z Katanii pojechałem do Syrakuz – do ojczyzny Archimedesa, gościł tu również Ajschylos i Platon. Poszedłem zobaczyć tam amfiteatr (myślałem, że będzie o wiele większy, ale warto go było zobaczyć) oraz tzw. Ucho Dionizosa – jaskini wykutej przez niewolników służącej jako więzienie. Panuje tam całkowita ciemność, a echo niesie się tam niesamowicie. Więźniowie nie mieli sposobu obmyślić np. planu ucieczki, bo nawet jeśli by do siebie szeptali bardzo cicho to strażnik i tak dokładnie słyszał o czym mówili.

Później była już tylko Taormina i powrót do domu. W Taorminie przenocowałem pod gołym niebem zaraz obok dość wysokiego klifu i dziko rosnącej mięty ( o mięcie w skrócie :) - położyłem się na ziemi i coś mi tu dziwnie pachnie...patrzę i jakieś dziwne roślinki...myślę, wącham, no kurde całkiem jak mięta, nie wiem jak to wygląda, no ale co tam. Dopiero po powrocie z ciekawości zobaczyłem czy to napewno mięta była i okazało się że tak. Brakowało tylko pięknej kobiety obok:) Romantyczny wieczór by był. Dzika mięta, klify pare metrów od ciebie :) ) . Następnego dnia typowe zwiedzanie miasta oraz chodzenie górskimi ścieżkami. Stąd Etna również nie była widoczna przez chmury. Popołudniu udałem się na dworzec i kupiłem bilet kolejowy do Rzymu. W oczekiwaniu na pociąg udałem się do pobliskiego baru coś sobie zjeść. Tam spotkałem grupę marynarzy-podróżników z Izraela. Jak mówili w planach mieli zamiar płynąć z Izraela do Indii przez Morze Czerwone, ale w obawie przed piratami zmienili kierunek i płynęli do Hiszpanii. W drodze byli miesiąc i znudziło im się marynarskie życie. Zawinęli na Sycylię do Taorminy. Tam opłacili postój (?) na jacht na rok i samolotem z Rzymu chcieli lecieć już do Izraela. Większa część jechała wynajętym samochodem, ale z braku miejsc ktoś musiał jechać pociągiem. I w ten sposób zyskałem towarzysza w podrózy do Rzymu – Edo. Podróż upłynęła na rozmowach. Opowiadał o wojnie, która toczy się tam nieustannie od lat. Okazało się, że odbył on również podróż po całej Ameryce Południowej. Był tam ponad pół roku. Z dużym zainteresowaniem słuchałem jego opowieści, bo jednym z moich marzeń jest taka właśnie wyprawa. Co do jazdy pociągiem byliśmy ciekawi w jaki sposób z wyspy trafimy do Kalabrii. Myśleliśmy, że dojedziemy do Messyny, stamtąd przesiadka na prom i potem znowu przesiadka do pociągu. Okazało się, że cały pociąg po prostu wjechał do środka promu!. Wyszliśmy na górny pokład i spojrzałem po raz ostatni na Sycylię. Żegnaj! Wydaje mi się, że jeszcze tu kiedyś wrócę, by zobaczyć to czego teraz mi się nie udało. Do Rzymu dojechaliśmy o godzinie 10 rano. Rozstaliśmy się na dworcu, on poszedł szukać swoich towarzyszy, a ja metrem udałem się na inny dworzec znajdujący się w centrum miasta. Na głównym dworcu kupiłem bilet na pociąg do Wiednia. Miałem cały dzień by zobaczyć Rzym. Niedaleko stał autobus wycieczkowy przejeżdżający obok najważniejszych zabytków Rzymu. Jechać nie miałem zamiaru, ale mieli mapy. I z mapą w ręku poszedłem szukać obiektów, o których uczą na lekcjach historii. Świetne miasto, ale jeden dzień na zwiedzanie tak pięknego miejsca do zdecydowanie za mało. Zabytek na zabytku, muzeum obok muzeum. Mówi się, że gdziekolwiek w Rzymie zacząłbyś kopać łopatą dziurę to odkryjesz jakieś znalezisko archeologiczne. I to chyba prawda. O godzinie 19 wyjazd i kolejna noc w pociągu. Wiedeń powitał mnie deszczem i chłodem. Cholera! Po co ja z tej Sycylii wyjeżdżałem! Pogoda nie zachęcała do zwiedzania, a że kiedyś już tu byłem uznałem, że pójdę jedynie zobaczyć najbliższe okolice. Rozśmieszyło mnie to, że o godzinie 9 rano pewien bar obsadzony był już prawie w 100% i wszyscy pili piwo. Wziąłem też jedno (bardzo dobre swoją drogą) i zacząłem sprawdzać ile pamiętam z języka niemieckiego ze szkoły. Niewiele, ale potrafiłem się dogadać w tym dziwnym języku  Widać, że atmosfera po Euro 2008 dalej się utzymywała.

Kolejna noc znowu spędzona w pociągu – tym razem już do Katowic. Najbardziej męcząca. Siedziałem obok jednego Czecha, który dosłownie co kilka minut chował i wyciągał laptopa, by pokazać coś osobie siedzącej naprzeciwko. Strasznie denerwujące. W Katowicach byłem o godzinie 5 rano. Teraz trzeba było poczekać na pierwszy autobus do domu.  

Żałowałem trochę, że już jestem w domu. Teraz już tylko zbieranie funduszy i podróżowanie palcem po mapie szukając następnego celu.

 

Zapraszam na: www.klubpodroznikow.com.pl   jakby się komuś chciało :)

 

 

  • Palermo, Sycylia
  • Palermo, Sycylia
  • Palermo, Sycylia
  • Palermo, Sycylia
  • Palermo, Sycylia
  • Corleone, Sycylia
  • Corleone, Sycylia
  • Corleone, Sycylia
  • Taormina, Sycylia
  • Taormina, Sycylia
  • Syrakuzy, Sycylia
  • Sycylia
  • Sycylia
  • Palermo, Sycylia
  • Bezdroża Sycylii
  • Corleone, Sycylia
  • Corleone, Sycylia
  • Amfiteatr w Syrakuzach

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. mimbla.londyn
    mimbla.londyn (24.07.2009 0:37) +1
    Do odwaznych Swiat nalezy ...
  2. k0lba
    k0lba (30.06.2009 22:09) +1
    Nie było zimno, ale poza Teatro Massimo, gdzie dosyć dużo osób sie spotyka, było bardzo pusto i cicho. Uwazalem Palermo (chyba błędnie) za pelne pubow i zycia nocnego i tego nie bylo(nie liczac kawiarenek otwartych do poznej nocy, ale nie o to mi chodzilo), poza Teatro Massimo, bo tam troche ludzi bylo, ale poza tym baardzo malo ludzi chodzilo, czasami czulem sie ze tylko ja jestem na ulicy w najblizszej okolicy
  3. slawannka
    slawannka (21.06.2009 19:53) +1
    Jeszcze raz tu zajrzałam, no i tak się dziwię... Wszystko możliwe, ale że w Palermo o 21 wieczorem jest cicho i pusto... Czy ty byłeś na pewno w Palermo...? Ja tam byłam dwa tygodnie później, nie było ani zimno nocą (ale pogoda mogła być inna), ani też pusto i cicho... więc o co chodzi?
  4. voyager747
    voyager747 (09.06.2009 20:30) +2
    Ja też byłem na Sycylii w 2005 roku i wspominam bardzo miło. Na 100% jeszcze kiedyś tam wrócimy, bo sporo zostało do zobaczenia. Sycylia jest piękna, trochę tam drogo, ale na pewno warto tam pojechać.
  5. slawannka
    slawannka (07.06.2009 15:23) +2
    Karolino, dziękuję za te słowa i za obronę tego cudnego kraju do którego dzień w dzień tęsknię... Dla mnie Sycylia była miłym zaskoczeniem - byłam nastawiona na gorzej, brudniej, głośniej, niebezpieczniej, bardziej orientalnie... to wszystko okazało się nieprawdą!
    Ale sama opowieść o podróży jest ciekawa, choć wydaje mi się nieco naiwna:) Poprzednio napisałam (jako chey, nick którego już nie ma) że nie wyobrażam sobie pójść w pieszo z Palermo do Corleone, gdzie autobus jedzie chyba 3 godziny... Pierwsza chyba podróż chłopaka, no i takie właśnie wrażenia, może troszkę go poniosła fantazja:)
  6. carrie.carrie
    carrie.carrie (25.05.2009 16:36) +2
    Witam.

    Doprawdy ubawila mnie ta relacja z 'nieokielznanej Sycylii'. Nie nazwalabym sie Wielkiem Podroznikiem (daleko mi do Cejrowkiego zarowno w ilosci podrozy, jak i w skrajnie prawicowych pogladach, ktore ty - epizod z gejem - najwyrazniej podzielasz). Zwiedzilam prawie kazdy zakatek w Europie, wschodnia czesc Australii i niewielka czesc Azji pld-wschodniej (do ktorej ponownie wybieram się za m-c), podrozujac najczescieciej samotnie, gdyz zawsze ciezko znalezc mi partnerow na 2-3 m-czne wyprawy (dodam, ze jestem kobietą, 26l.) Zdarzalo mi sie nocowac w bardzo podejrzanych miejscach, jesc rozne "cuda" z ulicznych straganow i nawiazywac kontakt z ludnoscia 'tubylcza' i naprawde nie jestem turysta ktory na wakacjach saczy drinki pod parasolka, nie wiedzac w jakim jest kraju.

    Przyznam, ze zaskoczyla mnie bardzo twoja opowiesc o dzikiej Sycylii. Bylam tam miesiac temu (Trapani, Erice, Palermo itp) z moja mlodsza siostra (studiowala w Wenecji, biegly wloski) i to byly najbardziej cywylizowane wczasy (!), jakie mozna sobie wyobrazic (oczywiscie same podrozowalysmy po wyspie transportem miejskim, zadnych zorganizowanych wycieczek itp.). Sycylia jest przeurocza, doprawdy wyglada jak z filmu "Cinema Paradiso", ludzie sa przemili, mlodzi znaja angielski (podobnie jak w Polsce, nie mozemy oczekiwac od osob 50+ by wladaly biegle jezykami obcymi) i podrozowanie/logistyka jest rozwiazana podobnie jak w calej Europie zachodniej. Poznalysmy mnostwo Sycylijczykow na naszej drodze i wszyscy mowili biegle po angielsku. Jezdzilysmy rowniez stopem, a i tu bez wiekszej adrenaliny. A moze ów brak adrenaliny zawdzieczamy temu, ze nie straszylysmy szwedajacych sie wszedzie psow (tu sie z toba musze zgodzic) scyzorykiem i nie przyszlo nam do glowy rzucac w nie zwirem (!). Ubawil mnie ten fragment, choc szkoda troche wynedznialych zwierzat.

    Dziwi mnie, ze Wyborcza promuje twoj artykul, jest tu naprawde duzo swietnych reportazy, a twoj wyraznie stal sie 'ulubiencem' GW (czyzby rozbijalo sie o lodowkę?!). Sycylia przypomina w nim dziką Kambodzę, a przeciez to zagubione urocze "paradiso" w ktorym czas sie zatrzymal, ludzie sa przemili i dumni z regionu, kuchnia wysmienita, a wszedzie prawdziwa atmosfera wloskiego poludnia (bez blokowych hoteli i rozwrzeszczanych turystow). Pozdrawiam i zycze udanych podrozy! Jesli pragniesz jeszcze raz odwiedzic Wlochy (lub wybierasz sie gdzies dalej), chetnie sluze radą.

    Karolina
  7. wojciechwojtek
    wojciechwojtek (18.05.2009 23:19) +1
    Ciekawa i fajna relacja :) .. Jeśli chodzi o nocleg polecam ci stronke www.couchsurfing.org .. napewno jest to lepsze od spania w namiocie :P Pozdrawiam
  8. k0lba
    k0lba (16.05.2009 15:14) +1
    No to może ja trafiałem na takich ludzi, którzy za bardzo nie umieli porozumiewać się po angielsku:) Oczywiście nie mówię, że NIKT tam w tym języku nie umie mówić, ale zdecydowana większość albo nie potrafiła albo nie chciała, a może to ja za bardzo chciałem mówić w języku włoskim:)

    Zachodnią Sycylię też chciałem zwiedzić, no ale niestety tym razem się nie udało.
    Może następnym razem :)

    Galerię na pewno przejrzę :)