Mężczyzna musi zdobywać dzikie szczyty, nurkować w nieznanych morzach i łazić po zarośniętych gąszczem dżunglach. Takie jest odwieczne prawo natury.Co zatem robić w czasach, gdy wszystko jest już zadeptane i sfotografowane przez japońskich turystów? Jechać do Czarnogóry, najmłodszego kraju świata.
Pani z biura podróży miała problem. - Gdzie to jest? - zawstydzona dopytywała koleżankę. - Czarnogóra... Nie no, nie ma takiego kraju! A właśnie, że jest! Od maja 2006r. Wtedy dumni Czarnogórcy postanowili, że odłączą swój, mniejszy niż Mazowsze, kraj od Serbii. A ja postanowiłem, że muszę się tam wybrać. Moja sąsiadka, która przeżyła dwie wojny, w tym jedną światową, ostrzegała: - Zabiją cię! Ale zaprzyjaźniony znawca Bałkanów uspokajał: - Nie ma się czego bać. Unikaj tylko przemytników, drażliwych tematów, policji, bocznych dróg, noclegów z dala od ludzi. Nie bierz samochodu, nie pij wody z kranu... Wyliczanka trwała kilkanaście minut. Po jej wysłuchaniu wziąłem czerwony pisak i spisałem wielką listę zakazów. Kilkanaście minut zajęło też pani z biura podróży ustalenie, że z Polski do Czarnogóry nie można się dostać w żaden sensowny sposób. - Może pociąg do Belgradu (24 godziny, przesiadka w Budapeszcie) - ratowała sytuację. - To już tylko 500 km od celu... Zamiast tego wybrałem samolot do Dubrownika, ledwie 30 km od granicy. Musi być jakiś autobus! Na ziemię sprowadziła mnie pracownica chorwackiego biura informacji turystycznej. - No buses to Montenegro - rozłożyła bezradnie ręce. Dlaczego? - Nie lubimy się - tłumaczyła. Potem pokazała ręką na góry, gdzie podobno wciąż leżą tysiące nierozbrojonych min. Nie było wyjścia. Złamałem pierwszy zapisany czerwonym flamastrem zakaz i postanowiłem jechać autem.
Następnego dnia wynająłem czerwonego Fiata Punto, przeżegnałem się i ruszyłem na górskie serpentyny. Zaraz za Dubrownikiem dwójka plażowiczów łapała stopa. Zatrzymałem się uprzejmie, a oni niespodziewanie wyciągnęli z rowu wielkie jak beczki z adriatyckim śledziem plecaki. Na ucieczkę było za późno. - Nie znam chorwackiego! - ostrzegłem. - Nie szkodzi, my też nie. - To skąd jesteście? - Z Polski!
Gośćmi na pokładzie "punciaka" okazali się Joasia i Michał Dzikowie, archeolodzy z Warszawy odbywający swoją podróż poślubną. Punto zamieniło się więc niespodziewanie w ślubną limuzynę, silnik zaczął grać Mendelssohna, a my głośno myśleliśmy, co nas czeka w najmłodszym kraju Europy.
Na granicy oczekiwaliśmy flag, fanfar, strażackich orkiestr i ciągłego podkreślania świeżo upieczonej niepodległości. Zamiast tego celnik służbista bez słowa wbił nam do paszportów pieczątki i pokazał ręką, żeby jechać dalej. - Z czego tu się cieszyć? - załamywała ręce pani Walentyna, właścicielka budki z pieczonymi kurczakami w Hercegnovi, pierwszym mieście za granicą. - Serbowie to u nas jedyni turyści. Jeśli się obrażą i nie przyjadą, to z czego będziemy żyć? - pokazywała ręką na pustą plażę.
- A ja się cieszę - włączył się jej mąż Danczo. - A wiesz czemu? Bo jak na mundialu dostaliśmy w dupę z Argentyną 6:0, to pomyślałem: ostatni raz Serbowie grają jak ślimaki, a wynik idzie i na ich, i na nasze konto. - Toż to czarnogórski bramkarz puścił! - zdziwiła się pani Walentyna. Mąż spojrzał na nią tak, że prędko zaszyła się w kuchni.
- Od teraz każdy gra na siebie - ciągnął Danczo. - Sześciu Czarnogórców gra w NBA. Więc w koszykówce możemy być potęgą. Z piłką może być gorzej, ale jeśli znajdziemy trenera...
Chciałem polecić bezrobotnego Pawła Janasa, ale Danczo zmienił temat. - A naszego Nika już próbowaliście? - wykrzyknął nagle. - Miał nagrodę w Paryżu dla najlepszego piwa!
Tak oto na stole pojawiły się dwie oszronione butelki z napisem "Nik Gold". Piwo nagrodę dostało prawie 100 lat temu, ale w Czarnogórze chwalą się, jakby to było wczoraj. Najważniejsze: smak ma przedni i cudownie zaspokaja pragnienie w czterdziestostopniowym upale.
Ciąg dalszy relacji z podróży po Czarnogórze znajdziesz na serwisie Logo24.
Ale dodam:
".....Takie jest odwieczne prawo natury....."
Widać nadajemy na Pogodnej Fali... :)
.