Podróż Lody o smaku Malagi
Z mojego odległego dzieciństwa pamiętam chwile kiedy z kilkoma grosikami w kieszeni biegłem na lody do maleńkiej kawiarenki Alibaba (na Złotej) blisko mojego domu, aby kupić sobie kilka kulek lodów w waflowym kubeczku. Zwykłe śmietankowe, czekoladowe, truskawkowe. Kiedy już byłem starszy zdarzało się w innych lodziarniach (np. w Palermo na Mokotowskiej) odnaleźć inne oryginalne smaki. Od pierwszego razu przypadł mi do gustu smak - malaga.
Kiedy byłem już całkiem dużym chłopcem zdarzyło mi się napić wspaniałego, słodkiego wina Malaga. Dobrze podelektować się kilkoma kroplami wspaniałego trunku. Mała ilość potrafi przynieść radość podniebieniu i wywołać stan ogólnej pogodności.......... chociaż przez moment.
Przez kilka ostatnich lat na długo przed wakacjami wiedzieliśmy, dokąd cała rodzina pojedzie. Jakieś rezerwacje wczasów letnich robiliśmy zazwyczaj w grudniu. Jednak ostatnią decyzję podjęliśmy bardzo późno. Przeglądaliśmy oferty przewoźników i na moment pokazały się w systemie tańsze bilety Norwegiana do Málagi.
¿Porque no? Już nie jeden raz byliśmy blisko, w Rincón de La Victoria, piętnaście minut autostradą od centrum miasta. A może by tak polecieć i pomieszkać w wynajętym na własną rękę mieszkaniu? Klamka zapadła. Mieszkanie się znalazło. Nic tylko czekać wyjazdu.
Oczywiście można by się długo rozwodzić nad tym dlaczego akurat Malaga.
Bo Słońce jest w cenie.
Bo dobrze się tu wypoczywa pomimo upałów (my akurat znosimy je dobrze).
Bo zabytki - Alcazaba, zamek Gibralfaro, katedra, starówka.
Bo muzeum Pablo Picasso, który urodził się w tym mieście.
Bo łatwo się tu dostać....tylko 40 godzin jazdy samochodem z Warszawy....4 godziny lotu samolotem (też z Warszawy).
Bo mnóstwo ciekawych miejsc, miasteczek do odwiedzenia w pobliżu: Pueblos Blancos, Garganta del Chorro, Ronda, Granada z Alhambrą, Sewilla, Kordoba, Jaen.
Bo ludzie tu się weselą nie tylko w czasie słynnej Ferii de Malaga.
Po prostu ANDALUZJA i Costa del Sol, gdzie Słońce Cię wita przez ponad TRZYSTA PIĘTNAŚCIE dni w roku. Zupełnie inaczej niż u nas...
I to jest prawdziwy smak Malagi...
Dotarliśmy do Malagi w nocy. Akurat nasz lot wypadł tak coś po pierwszej. Czekamy na walizki...poszło sprawnie. Zadzwoniłem do Marii. Mój pierwszy telefon po hiszpańsku...¡Hola! ¿Que Tal? Esta bien, esperamos las maletas..../Cześć, jak tam? Wszystko w porządku czekamy na walizki/. Prosiła żeby zadzwonić jeszcze z taksówki to wytłumaczy drogę, żebyśmy nie odwiedzili po drodze wszystkich dzielnic...
Drugi telefon też się udał. Dojechaliśmy sprawnie. Z lotniska jakieś 16 kilometrów za 27 Euro. Wydaje mi się, że dobra cena...
Przywitaliśmy się po hiszpańsku......dwa buziaki, po jednym z lewej i prawej, a nie tak jak po polsku trzy....
Klucze, szczegóły....jest druga w nocy. Kładziemy się spać.
Poranek rozpoczęliśmy od wczesnego wstania. Trzeba napełnić chociaż trochę lodówkę. Wyruszamy z domu. Jakieś piętnaście minut marszu okazało się porażką. Nie ten kierunek. No cóż, błądzenie jest rzeczą ludzką. Na rogu stoi sobie starszy pan: - Buenas dias señor. ¿Sabe Usted donde hay un supermercado más cercano? /Dzień dobry Panu. Czy wie Pan może, gdzie jest najbliższy supermarket?/
No nie wiedział. Kobiety robią zakupy. Zatem wyruszyliśmy ulicą w przeciwnym kierunku. Uszliśmy jakieś czterysta metrów, a tu jedzie sobie samochodzik, ten sam uroczy pan zatrzymuje się obok nas: ¡Venga! /Wsiadajcie/. Zdumieni wsiadamy we trójkę: żona, córka i ja. W pięć minut byliśmy pod sklepem. Ludzie, czy ktoś u nas zabrałby bezinteresownie obcokrajowców do samochodu i gdzieś podrzucił? - Kocham Andaluzję!
A dalej to już po prostu urlop. Plaża - jak się wstanie. To znaczy tak w południe. Słońce pali jakby się czegoś wysokoenergetycznego nażarło. Pierwszy raz nasmarowani kremami wytrzymaliśmy ponad godzinę. Spadamy. Przyjemności też trzeba sobie stopniować. Jedzenie we własnym zakresie. Tanie warzywa, cukinie, bakłażany, fasolki, pomidory...itd. A co będę Wam smak robił? W końcu nie wiem o jakiej porze to przeczytacie.
Mieszkanie w mieście, ale nad morzem, przy plaży ma swoje zalety. Wtapiamy się w tłum. Jesteśmy przez ten czas Malageńczykami.
Autobusy klimatyzowane. Podróżowanie komunikacją miejską może sprawiać przyjemność. Mają fajne bilety. Takie karty miejskie jak u nas w Warszawie. Na początku ładujesz np. na dziesięć przejazdów. Kupuje się w zasadzie tylko w kioskach Tabacos. Po wejściu (zawsze przodem) zbliża się do czujnika i zalicza impuls za przejazd. Jeden to równowartość teraz 1,10 Euro. Za dziesięć przejazdów oczywiście taniej tylko karta też jakiś drobiazg kosztuje. Na lotnisko karty nie działają. Z Alameda Principal w centrum przy starówce (miejsce, gdzie krzyżują się bodaj wszystkie linie autobusowe - taka jedna wielka pętla) na lotnisko pojedziemy za gotówkę, też za 1,10 Euro linią numer 19. Jeśli ktoś zna w Warszawie linię 107 (nie na lotnisko)... to niech się spodziewa dłuuuugiej jazdy. Ale da się...
Zdjęcia poniżej z mojego łażenia po miejscami wąskich i ciemnych uliczkach starówki. Dużo detali, na których tym razem się skupiłem. Okna, balustrady, drzwi, itp.
I dodatkowo znalazło się kilka zdjęć z Noche Flamenca w jednej z najbardziej znanych knajp - Bodega El Pimpi. Warunki były nieszczególne zatem proszę na zdjęcia potrzeć bez przesadnej krytyki. Lubię te rozmazane sylwetki w tańcu na wysokiej czułości i przekolorowane. Mówiąc o flamenco myślimy: ekspresja, żywioł, kolor, uczucie, pasja...to wszystko na takich zdjęciach widać.
Z myślą o wycieczkach w pobliże Malagi oraz do Sewilli i parku Coto de Doñana wypożyczyliśmy samochód. Małe, ale żwawe polo z klimatyzacją.
Zaraz tego dnia po południu postanowiłem rozejrzeć się, czy podobnego miejsca z flamingami nie ma gdzieś bliżej Malagi niż rozlewiska wzdłuż Gwadalkiwiru. Znalazłem w przewodniku na stronie małą miejscowość Fuente de Piedra. Tylko około pięćdziesięciu kilometrów w jedną stronę. Czemu nie spróbować? Ptaszyska miały być.
Obok miejscowości znajduje się rezerwat ścisły wokół jeziora o wymiarach mniej więcej dwa i pół na pięć i pół kilometra . Jest nawet miejsce informacji turystycznej czynne do 20.00. Pojechałem.
Autostrady to dobra rzecz. Naprawdę. W pobliży Malagi na północy, krzyżuje się kilka takich dróg. W kierunku do Sewilli, Granady, Kordoby i Jaenu. Jechałem tą do Sewilli. Dotarłem sprawnie na miejsce.
Gorąc straszliwy do wyjściu z samochodu dał się odczuć. Nie tracą czasu wszedłem do punktu informacji. Miła pani w starszym wieku udzieliła mi odpowiedzi na pytanie gdzie są flamingi. Szkoda, że nie zapytałem także ILE??? No cóż, na przyszłość jakaś nauka z tego zostanie. Z mapką jeziora i znaczkami gdzie ONE mają być wyszedłem. Bez wody. Półtorej godziny chodzenia i ..... rezultat taki sobie. Widziałem naraz więcej zajączków skaczących wzdłuż ścieżki niż TYCH czerwonaków. Ale jakieś zdjęcia, pod słońce, z daleka zrobiłem. Sami Państwo zobaczcie. Gdyby pora roku była inna i panował sezon na ptaki wodne i jezioro nie byłoby tak wyschnięte... to kilka tysięcy machających skrzydłami, z dziobami w wodzie bym zobaczył jak na dłoni.
Tak planowanie ekowyprawy musi być powiązane z właściwymi dla danego regionu porami, kiedy coś ciekawego można naprawdę zobaczyć...
Po drodze z Malagi na wycieczkę do Coto de Doñana postanowiłem odwiedzić Sewillę. Miałem jedno miejsce upatrzone po przeczytaniu podróży kruffeczki Moja Hiszpania - Real Alcázar.
Ostatni raz odwiedzałem królewskie miasto, stolicę Andaluzji na przełomie lipca i sierpnia w 2006 roku. Wtedy zwiedzaliśmy Plaza España i Katedrę krocząc w upale przestronnymi ulicami miasta. Wtedy termometr pokazywał 38 stopni C. Sporo. Pamiętam przyjemny chłód w wnętrzu katedry, oglądanie symbolicznego grobu Krzysztofa Kolumba, złoty ołtarz, figurę Matki Bożej noszonej w procesji na 15 sierpnia. Nie wiedząc pominęliśmy wspaniały pałac królewski Real Alcázar z obrazkami jak ze wspaniałej Alhambry, czy malutkiej Alcazaby w Maladze.
Tym razem to był mój cel. Zostawiłem statyw, żeby nie drażnił ochrony. Kupiłem bilet i wszedłem z moim ogromnym plecakiem Tamrack 10 z półtoralitrową butelką wody w bocznej kieszonce. Udało się. A dalej, dalej było tylko ciekawiej.
Muszę przyznać, że zabytki są bardzo dobrze zachowane. Miejscami lepiej niż w Alhambrze. Warto zobaczyć architekturę w stylu mudejar - łuczki, sklepienia, sadzawki, zdobienia ścian, mozaiki. Miałem dużo czasu poświęcając mój pobyt w mieście wyłącznie na zwiedzanie Real Alcázar. Byłem tu ponad cztery godziny wracając kilkakrotnie w te same miejsca z powodu tłumu zwiedzających i zmieniającego się światła. Cierpliwość jest wskazana w takich miejscach. Trzeba odczekać wiele minut zanim znikną (prawie) wszyscy z pola widzenia. Ale warto. Z pewnością!
Na końcu też kilka zdjęć z otoczenia katedry i jej samej.
W swoich innych podróżach Polowanie na dzikiego zfiesza i Dzikie mokradła Everglades... opisywałem moje doświadczenia związane z odwiedzaniem kolejnych bagiennych terenów i tym co tam zastałem. Tym razem odwiedziłem największy obszarowo park narodowy Europy - Coto de Doñana. Problem z moją wizytą jest tylko jeden... nie trafiłem z terminem. Bagno wyschło, zresztą jak miałoby nie wyschnąć kiedy temperatury w ciągu dnia osiągają po 40 stopni C w cieniu.
Park Narodowy Doñana w Hiszpanii rozciąga się na powierzchni 50 tys. 720 ha, na południowym zachodzie Półwyspu Iberyjskiego. Większość jego obszaru należy do prowincji Huelvy, część (o niewielkim znaczeniu ekologicznym) do prowincji Sewilli. Nazwa bierze się od imienia Doñi Any - jak tej dziewczyny z Don Juana de Marco :)) - żony siódmego diuka Mediny Sidonii czterysta lat temu.
I tyle za wikipedią... suche dane niewiele dają. Postaram się opisać moją przygodę z parkiem. Żadną tam wielką wyprawę. Wycieczkę zorganizowaną. Jedyną możliwą do zrealizowania przez biura obsługujące park w tak krótkim czasie.
Jako punkt pomiędzy kontynentem europejskim i afrykańskim miejsce to stanowi ważny szlak komunikacyjny dla ptaków w czasie migracji wiosennych i jesiennych. Ponad 250 000 ptaków przelatuje tędy w ciągu roku znajdując na krótki moment miejsce postoju i wytchniena. Te ptaki dawały mi do myślenia. Od dawna chciałem zobaczyć całe stada flamingów brodzących po płytkiej wodzie w poszukiwaniu pożywienia. Takie widoczki jak z Afryki nad Jeziorem Wiktorii, czy w Boliwii na płaskowyżu Altiplano, czy podobno na Florydzie w Everglades (choć nie spotkałem, bo znów nie ten termin, a ptaszyska po jednym z churaganów zmieniły miejsce postoju) pociągają mnie. Fuente de Piedra też zawiodło. To może tu...
Wyczytałem w jednym z przewodników, że władze parku w porozumieniu z kilkoma firmami organizują wycieczki po parku w specjalnych terenowych ciężarówkach. Tylko trzeba zrobić rezerwację.... telefonicznie. Ok. Poczułem się na tyle pewnie z moim hiszpańskim, że odważyłem się nie używać angielskiego. Udało się! Poszło banalnie prosto. Mam miejsce. Samochód też, nic tylko w drogę. Do miejsca zbiorki bagatelka... 270 kilomentrów. I tak wiedziałem, że pojadę.
Wybrałem porę popołudniową. Liczyłem na lepsze światlo przy ewentualnych zdjęciach niż poranny blask pionowo padających promieni słonecznych.Wycieczki po południu zaczynają się od 17.00. Miałem sporo czasu do wykorzystania. Po drodze z Malagi postanowiłem odwiedzić Sewillę. Miałem jedno miejsce upatrzone po przeczytaniu podróży kruffeczki Moja Hiszpania Real Alcázar.
W Sewilli poszło mi gładko i postanowiłem wyjechać w kierunku miasteczka El Rocío. Po korkach wzdłuż ulicy biegnącej brzegiem Gwadalkiwiru wyjechalem na autostradę. Dotarłem dwie godziny wcześniej przed umówioną zbiórką. Szkoda czasu. Rozejrzałem się po El Rocío - są flamingi na jeziorze....to będą i potem.
Pojechałem w kierunku Matalascañas zobaczyć wybrzeże Antlantyku. Droga umknęła szybko. Nabrałem jeszcze paliwa. Nie znalazłem parkingu i do plaży nie dotarłem. Zawróciłem do El Rocío.
Umawialiśmy się przy głównej ulicy w kierunku do Matalascañas właśnie, jakoś w w centrum miasteczka. Znalazłem nawet stojącą taką charakterystyczną zieloną ciężarówkę. Czekam i nic. Obok otwarte drzwi do biura Cotovisitas. Wszedłem, pytam, podaję nazwisko. Nie mamy takiego na liście. Podaję telefon, na który dzwoniłem....Aaaa, to konkurencja. Oni mają biuro dalej. Ale gdzie. Kolejny telefon. Tłumaczą, ale coś bardzo pokrętnie. Co ciekawe w stronach Ministerstwa odpowiedzialnego za ochronę środowiska i parki narodowe też były tylko telefony, żadnych mapek, gdzie i co? Zwróciłem się do dziewczyny, żeby mi pomogła, bo ja specjalnie z Malagi przyjechałem na wycieczkę. Zadzwoniła pod tamten numer telefonu i poprosiła, żeby na mnie poczekali. Wytłumaczyła mi dokąd podjechać. Miałem 18 minut na przejechanie 12 kilometrów na drodze z ograniczeniami. Ale udało się dzięki uporowi i woli walki. Zapłaciłem w kasie 26 Euro za wycieczkę, wsiadłem do ciężarówki zajmując miejsce przy otwartej szybie (klimatyzacji nie było) i po kilku minutach ruszyliśmy.
Droga wiodła do Matalascañas. A jakże, tam jest wjazd na teren parku. Potem jedzie się szeroką plażą atlantycką, piękny piasek, jakieś ptaszyska siedzą sobie na brzegu. Nie zatrzymujemy się. A chciałem ustrzelić piękne faktury pofalowanego piachu. Kicha :(
Po ujechaniu kilku kilometrów skręcamy prostopadle do wydm i wjeżdżamy w nie. Ciężarówka kołysze się dając wrażenie jazdy w siodle. Buja się to w tył, to w przód. Ale jedzie po grząskim piachu dalej. Robię zdjęcia w czasie jazdy bez zatrzymania, z ręki. Trudno, czułość ISO 400, czasy rzędu 1/1500 do 1/4000 s. To, że coś widać na klatkach po późniejszej obróbce to cud.
Stanęliśmy w mało ciekawym miejscu. Próbuję jakiś ciekawych kadrów. Nie chciało mi się wyciągać statywu. Mało czasu. Odpuszczam sobie.
Po wyjechaniu z piaszczystych wydm pojazdy (spotkaliśmy drugą ciężarówkę) docierają do pasma podobnego do naszych kosówek w Tatrach. Nazywają się corrals. Te drzewka rosną po około dwadzieścia lat i obumierają ustępując pola nowym. Cykl życia jest krótki. Po drodze spotykamy dziko żyjące krowy co wywołuje duże ożywienie wśród hiszpańskich pasażerów.
Dalej wjeżdżamy w jeszcze inny krajobraz - pogranicze lasu i torfowisk (wyschniętych). Możemy obserwować stadka jeleni i danieli. Czasem dziki i krowy. Innym razem wszystkie te gatunki naraz.
Jedziemy równolegle do wybrzeża docierając do brzegu rzeki Gwadalkiwir. Tutaj krótki postój w odosobionej osadzie na pustkowiu. Oglądamy chaty pokryte darnią. Niedaleko przy przystani cumuje parowiec jak z Missisipi.
Ruszamy dalej jadąc tym razem wzdłuż brzegu rzeki docierając do jej ujścia do Atlantyku. Dalej skręcamy w prawo na morską plażę i wracamy jadąc w kierunku Matalascañas.
Pomimo tego, że to park narodowy kierowcy urządzają sobie rajd po plaży co jakiś czas podrywając do góry stada wypoczywających ptaków. Mewy jak szalone startują. Pstrykam zdjęcia, znów na bardzo krótkich czasach. Nikt się nie zatrzymuje.
Mijają cztery godziny wycieczki po parku. Czuję niedosyt. Nie tego się spodziewałem. Nie ta pora roku. Mało czasu na zdjęcia. Ale zobaczyłem na własne oczy to miejsce. Pomimo ceny, raczej było warto.
Poniżej trochę zdjęć robionych w biegu, z ręki, czasem pod światło...
Po drodze na bagna zatrzymałem się na postój w pięknym miasteczku El Rocío. W pobliżu było olbrzymie rozlewisko, w którym brodziły flamingi.
Najciekawsze w nim (w miasteczku ma się rozumieć) )było to, że pośród nieźle wyglądających domów, pięknej świątyni, solidnie wykonanego pasażu wzdłuż brzegu rozlewiska z lunetami do poglądania flamingów......w mieście nia ma twardych dróg, ulic, chodników. Po prostu jest wielki piach. Stoją na nim drogie samochody, ale obok jeżdżą konno. Zostały nawet poręcze przed domami do ich przywiązywania. I po tym piachu chodzą ludzie, nawet w trakcie uroczystości, np. ślubu. Całe towarzystwo, rodzina, udają się po ceremonii na wesele do jednej z knajp i wszyscy brodzą w piachu. Panie w szpilkach i strojach wieczorowych, panowie w garniturach...
Zupełnie jakby ktoś i wykradł ten asfalt i nie mogli sobie położyć już nowego...
A do miasteczka z całej Andaluzji zmierzają pielgrzymki od XVI wieku do Matki Bożej, jak w Polsce do Częstochowy na Jasną Górę. Odpust parafialny jest ogromną uroczystością.
Przedostatniego dnia postawiliśmy zrobić wypad na parę godzin. Tym razem padło na ciekawe miasteczko turystyczne Nerja. Niecałe pięćdziesiąt kilometrów autostradą od Malagi. Spędziliśmy tam pięć godzin chodząc po uliczkach z malowniczymi balkonikami i oknami...po skalistym wybrzeżu, gdzie była rodzinna sesja fotograficzna aż do Balcon de Europa.
To ciekawe miejsce widokowe z rozległą panoramą klifowego wybrzeża na wschód i zachód od miasta. Ze skałami, z których śmiałkowie (albo lekkomyślni turyści) skaczą "na główkę" do wody. Z wąską plaża wśród skał gdzie zalega tłum opalających się ciał. Miła atmosfera, spokój. Nie wiem jak to wygląda wieczorem - życie nocne, dyskoteki, bary. Z mojego krótkiego wypadu wnoszę, że chyba jednak warto tam pomieszkać.
Od ponad pięciuset lat, co roku od nocy 15 sierpnia (wcześniej w ciągu dnia następują uroczystości religijne - procesja z figurą Matki Bożej z katedry) odbywa się dziewięciodniowy karnawał Feria de Malaga (Feria de Agosto).
Jego historia jest związana z przejęciem przez katolickich królów Hiszpanii miasta Malaga. Nastąpiło to w dniu 19 sierpienia 1487 roku. Ferdynand i Izabela Katolicka dołączyli odbite Arabom miasto do Korony Kastylii. W latach późniejszych połączenie uroczystości religijnych i świeckich spowodowało przeniesienie początku obchodów rocznicy tamtego wydarzenia na 15 sierpnia.
Świętowanie przez setki lat odbywało się w różnych miejscach. Ostatnia lokalizacja to teren targów w Maladze, gdzie jest budowane na czas obchodów specjalne miasto z Palacio de la Feria w Cortijo de Torres (blisko lotniska), gdzie toczy się głównie życie nocne. Odwiedza się casetas - okolicznościowo postawione wielkie namioty restauracyjne, które są własnością miasta, liczących się firm, stowarzyszeń i organizacji, a czasem bogatych rodzin, gdzie przy muzyce można dobrze zjeść i się bawić przez całą noc. Na terenie odbywają się koncerty i jest olbrzymie wesołe miasteczko).
W centrum historycznym Malagi, m.in. na ulicy Calle Marqués de Larios świętuje się w dzień. Komunikacja miejska pracuje przez całą dobę i trasy wielu autobusów są zmienione. Sklepy często są pozamykane, nie mówiąc o np. serwisach samochodowych (w zeszłym roku akurat miałem problem).
Wiele osób jest ubranych w tradycyjne andaluzyjskie stroje (kobiety w długich kolorowych sukniach z nieskończoną ilością falban. Zwłaszcza małe dziewczynki pięknie wyglądają - jak damy. Mężczyźni w strojach campero - białe koszule z żabotami, spodnie z wysokim stanem obwiązane w pasie kolorową chustą, kolorowe szelki i wysokie buty. Całe miasto jest przystrojone kwiatami, plakatami, światłami, dekoracjami specjalnie budowanymi na ten świąteczny okres. W oknach często wiszą chusty, na straganach można kupić kieliszki na rzemyku - strumieniami leje się słodkie wino Cartojal. Całe ulice lepią się od tego płynu.
I jest to wielki, otwarty, kosmopolityczny festiwal. Dla Malageńczyków to powód do krótkiego powrótu do korzeni, odwiedzenie rodziny, wspólne świętowanie. Do miasta w tym czasie przyjeżdża setki tysięcy ludzi z całego świata.
W 2008 roku w trakcie pokazu fajerwerków wystrzelono ponad sześć ton materiałów wybuchowych w rytm muzyki i piosenek artystów związanych z Andaluzją: m.in. Chambao, Diany Navarro i Antonio Banderasa. Po pokazie nastąpił koncert, na który zaproszono Davida Bisbala i zespoły Pussycat Dolls i Kardinal Offishall. Władze Malagi dbają o to, aby każdego roku początek ferii był oszałamiający. Jeszcze nie jest podana informacja kto wystąpi w tym roku.
W trakcie trwania okresu ferii w ubiegłym roku nastąpiła tragedia w Madrycie na lotnisku Barajas. Madryt trwał w żałobie, jednak w Maladze dalej świętowano karnawał. Ofiary katastrofy zostały uczczone dopiero po zakończeniu okresu zabaw. Taka specyfika obchodzenia tej tradycji - kiedy jest czas zabaw trzeba go wykorzystać. Jednocześnie odwołanie całego szeregu imprez spowodowałoby kolosalne straty.
Dla miłośników walk byków w czasie Ferii de Malaga mają miejsce każdego popołudnia corridy na miejscowej znanej arenie - La Malagueta, ale o tym już w następnej części...
Korrida (hiszp. corrida de toros od hiszpańskiego correr - "biegać") - rytualna walka z bykiem, widowisko popularne w Hiszpanii, według niektórych zwyczaj sprowadzony na Półwysep Iberyjski przez Arabów (ale w żadnym z państw muzułmańskich nie istnieje; inne wersje mówią o Kartagińczykach lub Rzymianach). Kiedyś zwyczaj popularny wśród arystokracji, w walkach brali udział nawet królowie (np. Filip IV). Wg źródeł pierwsza korrida odbyła się na cześć Alfonsa VIII w 1133 roku[1] - tyle za Wikipedią.
Walkę byków można traktować w różny sposób. Większość osób uznaje ją za maltretowanie zwierząt, orgię sadyzmu, spektakl równy rangą tym, które odbywały się w starożytnym Rzymie. Jest też w corridzie coś z gorącego charakteru ludzi tu mieszkających. Pomimo wielu protestów w Hiszpanii, spektakle te są bardzo popularne w Andaluzji. Widziałem całe rodziny przychodzące wraz z dziećmi na walkę. Widziałem ludzi, którzy mają wykupione abonamenty roczne i przychodzą na każdą corridę i siedzą na swoim stałym miejscu. Oglądałem transmisje telewizyjne na dwóch kanałach, słuchałem transmisji w radio. Czytałem nazajutrz recenzje z dnia poprzedniego w lokalnej gazecie El Sur, ale też w El Pais. Żywe komentarze: ...torreador był do kitu, ...skąd oni wzięli te byki płochliwe jak zające?...
Poszedłem na walkę z ciekawości i .....żeby robić zdjęcia. Najpierw wymyśliłem temat - moda. Stroje torreadorów przyciągają oko krojem, haftem, złotem, kolorem. Faceci wciśnięci w ten strój wyglądają trochę jak faceci w rajtuzach. Te ich buciki jak balerinki, czapki. Aktorzy przybierający różne dziwne pozy. Wydawało mi się, że unikając krwi i całej niepozytywnej otoczki zdołam zainteresować odbiorców właśnie strojem. Ale obok tego zaczęło się dziać tak wiele na arenie, że zacząłem robić zdjęcia akcji. Serie zdjęć. Można analizować fazy ruchu człowieka i zwierzęcia. Grę pomiędzy przegranym i wygranym. Można analizować refleks człowieka, odległość od półtonowej (i więcej) masy mięśni, z pozoru nieruchawej, zdolnej jednak przy najmniejszym błędzie człowieka wykorzystać go i próbować przeważyć szalę na swoją stronę.
Pierwsza walka, doświadczony gość. Moment kiedy miał nastąpić ostateczny cios. Chwilowe zawachanie, krok w lewo, a nie w prawo i sytuacja odmienia się. Widzę przez wizjer aparatu śledząc obiektywem sylwetkę tego samego zwycięzcę jak byk podrzuca go rogami, on wywija salto, spada na plecy, a rozjuszone zwierzę dźga jego ciało z impetem rogami. Pstrykam jeszcze serię zdjęć, zdejmuję palec z migawki. Przestałem...Nie mógłbym być fotoreporterem wojennym...
Myślę, że jeśli ktoś obejrzy będzie wiedział co miałem na myśli...
Tekst i zdjęcia: Sylwester Zacheja
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Andaluzja juz za tydzien :)
-
wracam do Malagi i podgladam ferie bo bardzo lubie te klimaty-- jednak pochwaly wpisalam Pt. Janickiemu-- przepraszam -- Viva Espania i zyjemy dalej- licze na wyrozumialosc
-
A moze by tak do Andaluzji...? Hm...
Nie chce sie powtarzac, ale: swietna relacja, super zdjecia!
Pozdrowienia! -
Ciekawa relacja...jak zwykle zreszta,co duzo bede godac...zdjecia z korridy przednie,moje ulubione,to to z dwoma na koniach,czad.
Co do "venga"...to nie konicznie musi to znaczyc "wsiadaj/cie" jak tu smok rzecze...to bardzo uzywane slowko,wrzucane w wielu sytuacjach ,czesto cos w sensie naszego "no,dawaj". -
Z tymi flamingami, to chyba faktycznie jakas sciema:) Ja tez o nich czesciej slysze, niz widze:)
Ale........wlasnie w prowincji Huelva, blisko El Rocío, mozna spotkac BARDZO DUZO bocianów, i to niezaleznie od pory roku...I zawsze musze wysluchiwac komentarzy moich kochanych Hiszpanów, ze ´´cos nie trafila Polska z bocianem jako symbolem niemalze narodowym, bo w Andaluzji mamy ich wiecej´´...Cóz, trudno sie nie zgodzic!!!
Ah, rozmarzylam sie po tej relacji, zeby nie przedluzac, bo bym tak pisala do rana, sliczna faktycznie jest Nerja, mimo ze w sezonie krajobraz z Balcón de Europa ´´zakrywaja´´ swoja obecnoscia Angliko-Niemcy-Holendrzy-Inni...Polecam wczesna jesien, az chce sie zostac na stale i malowac obrazy...Heheh:-) -
Rewelacja:)
Do wizyty po Alcazarze dodalabym jeszcze dwie atrakcje:
1- Sjesta na laweczce kolo jednej z fontan:) Latem jest to jedna z moich ulubionych atrakcji w Sewilli:) Wszedzie skwar nie do wytrzymania a w ogrodach Alcazaru jakos tak chlodniej i przyjemniej.....Oczka same sie zamykaja...az poczujesz ze jakos w plecy twardo od laweczki...;-)
2- Kolejna atrakcja zwiazana jest z tym, ze od kilku lat sa w Alcazarze organizowane koncerty, w bardzo kameralnym gronie, zwane Noches en los jardines del Real Alcazar (Noce w ogrodach Królewskieho Alcazaru)
Zwykle jest to muzyka klasyczna, troche jazzu, muzyka etniczna...Ksiezyc swieci, ziemia po upalnym dniu zaczyna oddychac, jasmin upaja swoim zapachem.....Zdecydowanie polecam! Tylko trzeba wykazac sie refleksem z zdobyciu, najlepiej przez Internet wejsciówek...
Ahh, ta Sewilla :) -
Dziękuję. Dużo wrażeń było na tych wakacjach...
-
Duuuuuży plus. Dzięki za relację.
-
Masz to ucho :-)) Ja bym pewnie nie wiele z tego andaluzyjskeigo wychwycil tak czy owak :-)
-
Smoku....dzięki....
co do hiszpana....wszystko się zgadza....ale ta odmiana andaluzyjska jest szczególna....
bezkońcówkowa.....więc może i starszy Pan miał to na myśli, ale usłyszeliśmy tylko Venga :)))
. -
Do zdjec jeszcze wroce :-)
-
Ufff! Sevilla goraca :-)
-
Widze, ze znasz hiszpanski, gratuluje!!!
Mala uwaga: venga - doslownie "wsiadaj", vengan - wsiadajcie :-)) -
Jesli chcesz zobaczyc DUZO flamingow, to polecam Peru, Chile, Boliwie, Tanzanie i Kenie, z miejsc, ktore znam...
-
Na razie przeczytalem tylko pierwszy rozdzial, ktory rozpoczal sie interesujaco, no i ogladnalem film! Ale Ty chyba nie jestes jego autorem...?
-
Jestem pod duzym wrazeniem umieszczonych zdjec, ktore usuwaja z pamieci niesmak pozostawiony po Maladze i tylko Maladze, ktora trudno jest porownac do przypisywanych deserow,moze poza malymi wyjatkami:)
Przepraszam wszystkich czytajacych za moja ortografie...postaram sie pisac bez zastrzezen:) -
plażą w Maladze to ja się nie zachwycam...po prostu jest..., a autobusy trafialiśmy akurat w porządku, dobrze działająca klimatyzacja i świeżo wyglądające fotele...
Dzięki porque za Twoje uwagi :) -
Piekne zdjecia w calosci oddajace urok Andaluzji. Jedyne z czym nie moge sie zgodzic to opis Malagi, komunikacji w niej i plaz. Plaze w Maladze sa brudne i czuc odchody czworonogow, ktorych wlasciciele wyprowadzaja wlasnie na plaze nie sprzatajac po nich. Pisze o calym pasie az do Rincon de la Victoria. Komunikacja tez ma wiele zaszczezen, stare i brudne autobusy ale mozna tych miejsc latwo uniknac :)
-
I widziałem Iwonko, że wracałaś :)
-
34 i jeszcze tu wrócę...
-
Dlugi tekst, duzo zdjec i jeszcze film, ktory bede musial ogladnac spokojnie po powrocie do domu... Sporo tego, wiec odloze te przyjemnosc na pozniej, nie zapomne, obiecuje!! Dziekuje za zaproszenie :-))
-
Powsinóżko - dzięki za okrągłego 30 plusa :)
-
Dzięki carrie - bardzo :)
-
28 i czolowka wyborczej! brawo dino!
-
Całkiem dobrze Sławku :)
-
27, nieźle :)
-
Leonko - dzięki :)
-
Przeczytałam jednym tchem! Nie ma co, jutro idę na lody o smaku malaga :) może choć przez moment wczuję się w atmosferę ...
-
sinducha - dzięki :)
-
Dzięki Renato za odwiedziny i plusiki :)
-
lody bardzo smaczne :) wrócę po kolejną porcję :)
-
Bravissimo!
-
kruffeczko i stefbra - dziękuję za Wasze głosy :)
-
Edyta i zfiesz - dziękuję :)
-
Dziękuję bardzo....:)
Życzę udanego zwiedzania i dobrze spędzonego czasu! -
Sławku lody to ja lubię w każdej ilości ale najlepsze jest to , że następną podróż zaplanowałam właśnie w te rejony a Ty mnie jeszcze bardziej utwierdziłes w tej decyzji :D
Zdjęcia mnie zachwyciły-jak zawsze zresztą :-) -
@aisaplu - dzięki za plusik na podróż
-
@bas-to - dzięki za komentarz i plusa na podróż :)
-
Agnieszko - dzięki za plusy (tak dużo) i komentarze....z pewnością warto poświęcić wiele czasu na zwiedzanie całej Andaluzji, a Malaga ma swój smak.....
-
bardzo ciekawe miejsca - sam myślę o tym regionie - w senie wyjazdu na wakacje za rok - ładne fotografie :)
-
Świetna podróż :) tekst i zdjęcia - rewelacyjne :) No i rozbudziłeś wspomnienia :)
Ale w kwietniu przyszłego roku zamierzam znów Andaluzję odwiedzić i tym razem Malagi nie ominę :)
Tym bardziej, że zapisałam się na wakacyjny kurs hiszańskiego i właśnie wkuwam moje pierwsze słówka ;) -
nawet nie zauważyłem... :)
-
Dino ja przepraszam za tego minusa co to plusem miał być:)
-
Ach Ambrozja z Hortexu.
Jak coś uzbierałem w kieszeni to po drodze ze szkoły (też na Świętokrzyskiej) zaglądaliśmy na lody..... -
Sylwek,
dziękuję za zaproszenie na lody..
zauważyłam już rano Twoja podróż i tak trochę ukradkiem delektowałam się nimi przez szybę służbowego komputera...
Na pełną degustację rezerwuje sobie sobotę....
Chyba polubię upały i kiedyś tam się wybiorę....
-
albo Grycanach wszelakich:D
-
Dzięki Krzyśku za taki komentarz.
Pisząc tekst chciałem powiązać właśnie smaki lodów. Jak kiedyś z rozmarzeniem trzymało się kubeczek wypełniony np. sześcioma kulkami....podróż w krainę chwilowej szczęśliwości...
Wtedy "Zielona Budka" to była marka. Niepowtarzalna. Nie masowa.
:) -
a teraz się po jakichś La Fragolach łazi :)
-
sławetne lody z Zielonej budki i lody Hortexu na skrzyżowaniu Swiętokrzyskiej i Marszałkowskiej..boszz smak mojego dzieciństwa:)))
-
Rodzinny dom zastepowały wtedy mury akademika na Kazimierzowskiej.Gdy tylko pierwsze promyczki słonka zieleniły trawę,grupą przyjaciół szliśmy zgłebiać wiedzę w plener.Po kilku kroczkach byliśmy juz przy Rakowieckiej,w prawo i już widzimy Puławską.Przejście dla pieszych,to v/v kiedyś kina a dzis banku,umożliwiało to zrobić bezpiecznie i wtedy przed naszymi oczami roztaczał sie widok "lejący"miód na serca i cm w "boczki".Ale kto wtedy na to patrzył....Lodziarnia "Zielonej Budki"...śmietankowe,pomarańczowe,jagodowe no i oczywiście malaga...wafelki rożki i ta bita śmietana....i choć pieniążków było mało,jak to u studentów, to i tak niemałe porcje rozjaśniały nam umysły w łazienkowskich ogrodach...
Dzieki Dino !!!!