Podróż Afganistan mimo wojny
Do Afganistanu ciągnęło mnie jak ćmę do ognia. Bałam się, bo przecież wojna, ale bardzo chciałam zobaczyć starożytną krainę Persów i na własne oczy przekonac się, że mimo wojny, ludzie tak żyją w miarę normalnie. Krótki pobyt w Prowincji Herat utkwił mi w pamięci w postaci czerwonych maków na łąkach, wspaniałego światła do zdjęć, artystycznych uniesień i przyjaźnie nastawionych ludzi.
Wprawdzie na każdym kroku było wojsko, żołnierze w kamizelkach kuloodpornych i groźnie straszące zasieki, ale życie zwykłych ludzi toczy się mimo wojny. To właśnie chciałam zobaczyć na własne oczy- życie w ogarniętym wojną Afganistanie.
Na pozór panuje tam chaos, ale po kilku godzinach obserwacji miejskiego życia widać, że wszystko ma tu swoje miejsce. Są sklepy, warsztaty, piekarnie i zakłady krawieckie. Kobiety w niebieskich burkach robią codzienne zakupy na straganach z warzywami i owocami. Mężczyźni prowadzą swoje męskie pogawędki w cieniu pachnących krzewów różanych.Dzieciaki chcą się mi sprzedać jakieś kubki, pudełka i szczotki do butów. Ludzie starają się normalnie żyć. Nie mam problemów ze zrobieniem zdjęć, uśmiech i skinienie głowy są uniwersalnym językiem.
Nie czuję żadnej wrogości, nawet od żołnierzy stojących obok na skrzyżowaniu.
Dach przykryty był gałęziami a uciekający dym tworzył w środku niebieskie słupy światła. Piec co chwilę dostawał nową porcję bawełnianych gałązek i wybuchał syczącymi płomieniami. Jeden z jego płonących otworów miał kształt ludzkiego oka, z którego co chwilę sypały się na boki świetliste iskry.
Cisza.
Dźwięki ciężkiej pracy w potwornym gorącu, jaki panował wewnątrz lepianki. Przerywnikiem był syk wody, do której trafiały rozgrzane kawałki szkła i trzaski dobiegające z wnętrza piekielnego pieca.
Na czole starszego mężczyzny, który sprawnymi ruchami z ogniowej kuli tworzył wyszukane kształty butelek, waz i szklanek, ciągle spływał pot. Ręce przywykłe do ukropu metalowego pręta, sprawnie omijając płynne szkło i ogień pracowały bez przerwy.
Oczy przyzwyczajone do błysków i płomieni jedynie na chwilę zatrzymywały się w zadumie. Utkwione w żar wnętrza pieca. Może wtedy w głowie mężczyzny powstawały kształty nowych naczyń, może oceniał postęp swojej pracy.
Cienie na glinianej porowatej ścianie lepianki tworzyły makabryczne kształty, chyba tak może wyglądać piekło.
Będąc ubrana w czador od stóp do czubka głowy ledwo wytrzymałam w środku kilkanaście minut. Pracujący tam starszy pan po wyjściu na zewnątrz stwierdził, że jest mu zimno. Wrócił po chwili do swojej piekielnej lepianki, wydmuchiwać kolejne szklane cudeńka.
Chłopcy pilnowali stada owiec i kóz, które z zaciekawieniem przyglądało się obcinaniu wełny u jednej z nich. Ta związana i spokojna leżała między nogami najstarszego z chłopaków. Drugi, wielkimi nożycami wprawnie obcinał jej futro przy samej skórze.
Młodzi pasterze byli zaskoczeni widokiem kobiety w czarnym czadorze, która z każdej strony robi im zdjęcia. Nie wiedzieli jak mają się zachować. Cukierki i butelka coli pozwoliły nam nawiązać lepszy kontakt.
Kilka razy, jadąc przez górskie miejscowości, mając wspaniałe kadry do zdjęć musiałam się zupełnie zasłonić, schować aparat. Kierowca tłumaczył, że talibowie nie lubią obcych, tym bardziej robienia im zdjęć przy domach.
- Tu zrobisz zdjęcie a w następnej wiosce wylecimy w powietrze, żartował, ale wiedziałam, że w tym żartobliwym tonie jest przestroga.
Nie spotkałam żadnej białej twarzy poza amerykańskimi żołnierzami. Nie było pocztówek, magnesików, pamiątek ;)) dziewicze tereny, "dzicz", jakiej szukałam po całym świecie. Większa niż na Borneo czy małych wyspach indonezyjskich.
Komunikowałam się swoją łamaną angielszczyzną, chociaż ciągle twierdzę, że do złapania kontaktu, znajomość języków nie jest aż tak mocno potrzebna. Uśmiech, życzliwa twarz i mowa ciała są uniwersalnym komunikatorem na całym świecie (wyjątek Chiny!).
Będąc w jednej z talibskich wiosek w górach, uczestniczyłam w wiejskiej imprezie. Kobiety były w innych pomieszczeniach, mnie chyba z racji tego, że turystka, pozwolono zaglądać do facetów. Nie robiłam zdjęć, uprzedzona przez kierowcę o niechęci do utrwalania ich życia na fotografiach.
Gdybym miała w oczach aparat.... Te wiejskie obrazki, dzieciaczki ganiające za metalowym kółkiem od roweru. Umorusane, w połatanych koszulinach, często bose. Kobiety przygotowujące posiłek. Ich niebieskie postacie na tle kremowych glinianek. Czerwone maki rosnące na piasku.
Wszechobecny piaskowy kurz, tak malowniczy na końcu drogi, skrywający horyzont i unoszący się wśród glinianych murków, skraju pola. Dostojni starsi panowie przesiadujący na wieczornych pogawędkach przed wiejskim sklepikiem. Ich białe misternie zawiązane turbany i wypielęgnowane brody.
Niebezpiecznie zrobiło się tylko raz, w małej wiosce, kiedy w pewnym momencie, podczas rozmowy z długobrodym starszym talibem, poczułam dotknięcie pupy.
Pierwszy odruch: odwróciłam się i dałam po łapie intruzowi. Druga myśl, OMG, przecież to facet, kobiecie nie wolno dotykać mężczyzn! Mój strach był adekwatny do wyrazu jego twarzy- zaskoczenie ze złością. Miałam jednak szczęście, bo sytuację zauważył jeden z członków starszyzny. Ostro coś powiedział do młodziaka i ten wymuszonym uśmiechem do mnie dwa słowa (chyba przepraszał), wycofał się do innej chaty, więcej go nie widziałam tego dnia, jednak strach został.
Starszyzna wioski na pożegnanie zapraszała mnie do ponownego odwiedzenia, zaznaczając, że mogą być w innym miejscu.
Widziałam tam, szczególnie w wioskach, sporo śladów wojny, wraki samochodów, czołgi, posterunki uzbrojone po zęby, żołnierzy w kamizelkach kuloodpornych z groźnie wycelowaną bronią. Zatrzymywali do kontroli podejrzane samochody.
A czerwone maki kwitły, było ich wszędzie pełno. Taka kontra... wojna, spalone resztki samochodów, piaskowe domostwa, kurz na wyschniętych drogach i te krwiste maki... do tego cudne światło.
Dlatego wracam tam już niedługo... muszę dokończyć :)
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
...fakt, po zdjęciach z Heratu trudno byłoby powiedzieć, że tam trwa wojna...
-
Aga ,ciesze sie,ze podzielilas sie ta podroza.
Super-) -
Niesamowita wyprawa.Jestem pełna podziwu :)
-
...na razie rzuciłem okiem na miniatury. W tamte rejony podróż faktycznie jest co najmniej nietuzinkowa! Mógłby Kolumber chociaż dla takich robić wyjątek i zdjęcia w nich zawarte otwierać jak za dawnych czasów...
...a w ogóle, Agnieszko, tylko cieszyć się trzeba z Twojej wizyty w starym serwisie! ... :-) ... -
Kaj Ci tam kobiyto poniesło jak by pedziała moja starka.Super zdjęcia z"hutyszkła"
Nominuję tę podróż do NAJLEPSZEJ RELACJI ROKU 2016.