W ubiegłym roku przeczytałam „Gdzieś dalej, gdzie indziej”, książkę, dzięki której zapragnęłam znaleźć się w nieznanym mi Lecce. Rzadko mi się zdarza, żeby książki wywoływały we mnie pragnienie przeżycia doświadczeń autora i żeby to pragnienie uległo konkretyzacji.
Tymczasem z „Gdzieś dalej...” nie mogłam się rozstać, czytałam ją smakując
poszczególne frazy, uwagi, wrażenia i w końcu, w kwietniu, wyruszyłam do Apulii. Wprawdzie żywiłam pewne obawy, że zapośredniczone spojrzenie uniemożliwi mi spontaniczny odbiór, więc książkę profilaktycznie zostawiłam w domu, ale to niczego nie zmieniało - bo cała była we mnie.
W Lecce spędziłam 10 dni, podczas których obiektywnie nie zdarzyło mi się
nic wyjątkowego. W Lecce spędziłam 10 dni; wszystkie były niesamowite.
W sumie chyba nie oczekiwałam zbyt wiele, chciałam po prostu spojrzeć na barok wyciągnięty z morza i móc powiedzieć: byłam szczęśliwa w Lecce.
Tymczasem z „Gdzieś dalej...” nie mogłam się rozstać, czytałam ją smakując
poszczególne frazy, uwagi, wrażenia i w końcu, w kwietniu, wyruszyłam do Apulii. Wprawdzie żywiłam pewne obawy, że zapośredniczone spojrzenie uniemożliwi mi spontaniczny odbiór, więc książkę profilaktycznie zostawiłam w domu, ale to niczego nie zmieniało - bo cała była we mnie.
W Lecce spędziłam 10 dni, podczas których obiektywnie nie zdarzyło mi się
nic wyjątkowego. W Lecce spędziłam 10 dni; wszystkie były niesamowite.
W sumie chyba nie oczekiwałam zbyt wiele, chciałam po prostu spojrzeć na barok wyciągnięty z morza i móc powiedzieć: byłam szczęśliwa w Lecce.