2012-10-20 - 2012-10-27

Podróż Chiny

Opisywane miejsca: Pekin, Mutianyu, Xian, Suzhou, Szanghaj (9034 km)
Typ: Blog z podróży
Chiny

Pekin 2012-10-20

Widziałem piramidy Majów, widziałem tajemniczą nabatejską Petrę, byłem w Ziemi Świętej, widziałem pomnik wiecznej miłości w Tadź Mahal, byłem w zamku samurajów w Himeji, widziałem polujące gepardy w Tsavo, ale jeszcze nigdy nie byłem tak podniecony przed wyjazdem jak tym razem, tuż przed chińską przygodą. Może to dlatego, że poza Japonią i Peru to właśnie Chiny chyba były na szczycie mojej listy marzeń podróżniczych? Nie wiem. Fakt jest bezsprzeczny, że jeszcze nigdy czas do wyjazdu nie dłużył mi się tak bardzo. Państwo Środka. Kolebka cywilizacji.

Coś magicznego i bajkowego. Kolorowe pawilony, Zakazane Miasto, Wielki Mur, wydawały się zupełnie poza zasięgiem. A jednak jestem tu! Siedzę w sercu Pekinu, dosłownie kilkaset metrów od Placu Tiananmen i Zakazanego Miasta. Dookoła naszego hotelu przycupnęły sędziwe hutony, kolorowe jadłodajnie obwieszone czerwonymi latarniami i lampionami.

Pierwszy dzień minął (no prawie, czeka nas jeszcze wieczorne wyjście na miasto). Z samego rana po chińskim śniadaniu (zupa ryżowa - blee i pierożki mięsne - mniam) udaliśmy się na Plac Tiananmen. Ponoć jednocześnie może znajdować się na nim ponad milion osób. Przewodnik przyciszonym głosem opisał to tak: „wyobraźcie sobie co tu się działo w ’89...„. Faktycznie, gdy wyobrazić sobie te tłumy studentów zgromadzone na placu i czołgi taranujące tłum... Generalnie Chińczycy to strasznie dziwny naród. Z jednej strony rozruchy studenckie w ’89, a z drugiej tłumy stojące w gigantycznym ogonku by zobaczyć mauzoleum Moa. Widocznie komunizm ostro się tu trzyma.

Jako, że tylko ja byłem z postkomunistycznego kraju wszyscy patrzeli na mnie chcąc wiedzieć jak to jest. Starałem im się wyjaśnić, że w Polsce wyglądało to zupełnie inaczej. A tutaj po prostu jeden ustrój z silną władzą centralną (cesarz i jego dwór) zastąpiono zwyczajnie inną (partia komunistyczna), choć częstokroć tak samo odciętą od rzeczywistości reszty kraju jak i byli rezydenci Zakazanego Miasta.

Raczkująca „demokracja” pierwszego prezydenta po obaleniu ostatniego cesarza była kulawa. Yuan Shikai odprawiając rytuały ofiarne w Świątyni Nieba został szeroko zrozumiany, że zamierza rozpocząć starania by objąć tron i założyć nową dynastię. Niestety dosyć szybko został usunięty. Co spowodowało dekady chaosu, z którego wyłoniły się silne i scentralizowane Chiny pod wodzą Mao.

Podczas zwiedzania siedziby cesarzy dostrzegłem jeszcze inna cechę Chińczyków. tu nie używa się ani „dziękuję” ani „przepraszam”. Tu w ruch idą łokcie, kolana i siła przebicia. Byle do przodu. Co tam, że babulinka też się pcha, łokciem pod żebro i nim chwyci oddech już jesteśmy przed nią. W Zakazanym Mieście jest... cóż tak jak na fotkach, tyle, że wszędzie są tłumy. Setki osób wchodzące ci w kadr. Ale zobaczenie na własne nieskalane oczęta Smoczego tronu czy pawilonu cesarzowej - wdowy Cixi robi wrażenie, nawet jeśli się jest podduszonym przez tłum tratujący mnie, mojego bąbla (czyt. aparat) i samych siebie.

W Zakazanym Mieście byliśmy ponad 4 godziny a i tak nie wiedzieliśmy nawet połowy udostępnionych pawilonów i skarbów. By dobrze zwiedzić te hektary cudów musielibyśmy spędzić tu pełne dwa dni. Ale cóż robić. Biegusiem po najważniejszych pawilonach, potem pół mrożonej kawy w cesarskich ogrodach i biegusiem na lunch w hutonie u zwyczajnej rodziny.

Nim jednak do tego przejdę, chciałbym zatrzymać się przy wspomnianym ogrodzie. Chodząc po nim można zobaczyć kilkanaście mniejszych pawilonów o wymyślnych nazwach (np. Pawilon Dziesięciu Tysięcy Wiosen etc.), ale co zaskakujące można też zobaczyć kilkanaście wystaw kamieni, a nawet sztuczną skałę z pawilonem na szczycie. Kamienie powystawiane były zarówno w grupach jak i pojedynczo. Ale wszystkie miały jedną cechę - miały najdziwniejsze kształty, czasami wyglądały jak stopiony wosk czasami jak zastygła lawa. Spytałem się o to przewodnika. Dowiedziałem się, że kamienie mają symbolizować długowieczność i podobnie jak drzewa to są główne osie, wedle których projektowano ogrody. A im wymyślniejszy kształt skały czy kamienia, tym bardziej cenny. Ot co kraj to obyczaj, bym wiedział to skoczyłbym do jakiego kamieniołomu i cosik im tam wyłupał.

No dobrze, jesteśmy przy lunchu w hutonie pekińskiej rodziny. W zasadzie nie byłoby o czym opowiadać gdyby nie dwa szczegóły. Pierwszy to gigantyczny portret Mao wiszący centralnie na ścianie w pokoju (się przypomniały mi portrety naszych I sekretarzy). A drugi to sam obiad. Uprzedzono nas, że będzie to zwykły codzienny obiad tej rodziny wiec nie mamy się spodziewać ani niczego wystawnego ani skomplikowanego. Na stół wjechało kolejno 10 dań. Kopara mi opadła. Skromny obiad. Rozumiem. To ja nie chce nawet pytać jak wygląda wystawny obiad. I bez tego siedzieliśmy tam ponad godzinę. No dużo w tym było naszej winy. Nabieranie marynowanych pasemek marchewki pałeczkami jest zarówno czasochłonne jak i przekomiczne.

Późnym popołudniem wróciliśmy do hotelu by się odświeżyć, przebrać i chwilę odpocząć. Część towarzystwa wybrała się na pokazy akrobatów. Się nazywa, ze to charakterystyczne. Niby w radzieckich cyrkach przyjeżdżających do Poznania faktycznie głównie skośnoocy akrobaci, ale żeby od razu z tego regularne pokazy urządzać? Więc nikt się nie zdziwi, że jak to Angole mówią, to zupełnie nie mój kubek herbaty, wyruszyłem samopas na zwiedzanie. A że za oknem naszego pokoju kusił widok przepięknie oświetlonego Zakazanego Miasta postanowiłem sam pójść na pierwsze pamiątkowe zakupy, kolację oraz nocne plenery.

Zakupy zakupami, ale kolacja to był cyrk na kółkach. Swoim zwyczajem jak ta nie przymierzając sierota polazłem nie tam gdzie powinienem. Idę ja sobie ciemną jak grzech śmiertelny uliczką pomiędzy hutonami, widzę ci jak fajnie obwieszoną czerwonymi lampionami knajpkę. Wchodzę. Oni, tzn. miejscowi gapią się na mnie jak na jednorożca. A ja walę do jedynego wolnego stolika. Kelner czy stujkowy czy odganiacz much czy kto to tam był przytaśtał wielgachne menu. Krzaczków od cholery, ale by po ludzkiemu to nie, tylko krzaczki i fotki. Jako, że pokochałem te ichne pierożki czy co to tam jest więc paluchem pukam w fotkę pierożków i rozanielony się uśmiecham do „kelnera”. On na mnie jak na Yeti i nic. Coś tam zaczyna gaworzyć. I wyczekująco patrzy na mnie. Ja z jeszcze większym uśmiechem jeszcze raz ale wolno pukam paluchem w pierożki. On dalej gaworzy. Ja pitole o co ci Franek chodzi bo nie kminie! Gada i gada. W końcu stuka długopisem w krzaczek pod fotką i czeka na moją reakcję. Ja nic. Mówię po angielsku, że ogólnie fajnie ale ja nie kaman o co ci biega. On na to bierze długopis i zaczyna coś skrzętnie bazgrać w swoim kajeciku. Myślę sobie dobra nasza, pisze zamówienie. Ślina zaczyny mi gwałtowniej napływać. Oj za szybko. On mi pokazuje co nabazgrał a mnie szczena w dół. Ja pitole... czy tobie Franek się wydaje, że ja tylko drukowanych krzaczków nie kumam ale już odręczne to jak najbardziej? Łapy opadają.

W końcu zawołał szefową. Widać uznał, że obsługa zachodniego półgłówka i analfabety jest ponad jego siły. Szefowa jakby żywcem wzięta z baru mlecznego „Kruszowianka” z głębokich lat 70-tych albo z „Misia”. Ona też po angielsku ni w ząb. Ja nadal głupi nie zdążyłem się ogarnąć i naumieć po chińsku, więc konwersacja mniej więcej dalej na podobnym poziome jak poprzednio. W końcu myślę sobie, nic to Kondziu zjesz gdzie indziej albo i nie. Ale sąsiad ze stolika obok zlitował się nade mną.... albo nad szefową i coś tam po angielsku zaczyna mi tłumaczyć. Koniec końców porozumieliśmy się, że chcę tylko pierożki i lokalne piwo. Szefowa zawiedziona by chyba myślała, że zamówię cały obiad czyli jakieś 15 dań i na mnie jednym zrobi 3-dniowy limit. Oszalała chyba. Pierożki i piwo. Ale dostałem swoje sakrameckie czosnkowo-wieprzowo-warzywne 20 pierożków. po prostu paluchy lizać. No tak to można pożyć. Po tej przygodzie sesja zdjęciowa Placu Tiananmen i wypruty jak okradziony mieszek poczłapałem się do hotelowego baru na piwo by powypisywać widokówki i ponotować w moim podróżniczym kajeciku najpierwsze wrażenia. Na jutro w planach był Wielki Mur oraz Świątynia Nieba.

No to zaczynamy ostrą jazdę bez trzymanki. Wcześnie raniutko a w zasadzie jeszcze w nocy (dzięki temu zobaczyłem jutrzenkę nad Zakazanym miastem) zostaliśmy zbudzeni by dotrzeć do oddalonego o około 100 km Wielkiego Muru. Zamysł był taki by zajechać wcześnie rano tak aby uniknąć tłumów turystów i wrócić do Pekinu na tyle wcześnie by coś jeszcze zobaczyć nim zaokrętujemy się na nocny pociąg do Xi’an.

No w planach to faktycznie wyglądało całkiem sensownie. W rzeczywistości nie wszystko poszło tak po sznurku jak planowaliśmy. Sam mur cudny. Dosłownie. Jedyna budowla widoczna z kosmosu i ja stojący gdzieś tam na dole. Nawet Wam pomachałem. Wrażenia.... Można ekstremalnie albo na leniucha. Albo kolejką na sam szczyt albo na jedną z niższych partii muru i dalej już samodzielnie się powspinać. Ja jak ta owca za resztą grupy na leniwca na samiuśki szczyt wagonikiem pojechałem. Mutianyu to chyba najciekawsza partia Muru osiągalna z Pekinu. Uroczo wije się ponad wzgórzami, szczytami gór, schodzi w doliny i niknie by po chwili ponownie się pojawić na stoku kolejnego wzniesienia. A wszystko to w otoczeniu wczesno-jesiennego kolorowego lasu. Po prostu bajka. Z miejsca, z którego rozpoczęliśmy naszą wspinaczkę można dotrzeć do wieży czy też fortu 23, dalej trzeba mieć paszport i wizę.

Nie wiedzieć czemu głupi ja nawet oglądając dziesiątki fotek Muru ubzdurałem sobie w garnku, że Mur jest prościutki, równiutki i płaski jak ziemia na antycznych mapach. A tu co? Schody, schodki, wzniesienia i stoki i wspinaczka, wspinaczka i jeszcze troszkę wspinaczki. Ale nawet starsze osoby dadzą radę. Naturalnie tych najbardziej stromych wzniesień nie pokonają (a czasami potrafią być ekstremalnie strome) ale dość długie odcinki są wygodne i łatwo dostępne. Tak więc kolejny punkt na mojej prywatnej liście „must-seen” mogę odhaczyć. Wielki Mur Chińskizostał zdobyty z, że się tak wyrażę, narażeniem życia. Schodząc z jednej z wież trzeba było pokonać bardzo strome schody. A że schody nierówne, powykrzywiane i śliskie, więc gdyby nie kumpel, który schodził obok to zjechałbym paszczą z taką szybkością, że pewnie dopiero tarcie płytek wyhamowałoby mnie gdzieś przed kolejną wieżą.

W drodze powrotnej wjechaliśmy na obiad. było smacznie ale nieprzyjemnie. Ponoć zwyczajem (??!!) jest tu, że jedzenie zamawia się wspólnie zaś napoje płaci osobno. Tu niby zmówiliśmy osobno. Każdy wziął to na co ma ochotę, choć i tak skończyło się na tym, że każdy brał to co chciał, niezależnie czy to zamówił czy nie. Gdy przyszło do płacenia zebraliśmy kwotę od każdego wedle tego co zamówił i wyszło nam 890 yuanów. Lecz gdy przyniesiono rachunek, ten opiewał na kwotę 1200. Myśląc, że się kropnęliśmy, jeszcze raz wszystko przeliczyliśmy i posprawdzaliśmy ceny w menu ale nic to nie dało. Rachunek był oszukany a nie nasze obliczenia. Znalazły się tam jakieś niestworzone kwoty. Wysłaliśmy naszego przewodnika by to wyjaśnił. Wrócił z rachunkiem na 1000 yuanów. Ale co z tą brakującą setką? Niby się okazało, że napoje były droższe o 5 yuanów oraz ...!!!!!!!!! że obciążono nas kwotą 5 yuanów za pałeczki! Osłupieliśmy. I zgodnie stwierdziliśmy, że jak długo żyjemy i podróżujemy jeszcze nigdy nigdzie nikt nie kazał nam płacić za używanie sztućców. Potem doszliśmy do wniosku, że coś jest nie tak. Albo przewodnik albo oni nas opędzlowali. Sama sytuacja była głęboko dziwna a do tego głupawe tłumaczenia przewodnika. Gdy zamawia się wspólnie, na stole ląduje około 15 dań i w sumie trudno stwierdzić i spamiętać co faktycznie zamówiło się i ile faktycznie to kosztowało. Tym razem każdy pamiętał co i ile zamówił. I już się nie dało namieszać za bardzo. Wnioski chyba nasuwają się same.

Popołudnie spędziliśmy w Tiantan Gongyuan, gdzie znajduje się słynna Świątynia Nieba. Budowla w charakterystycznym chińskim, kolorowym i bardzo ozdobnym stylu. Idealnie okrągła. Zbudowana wedle najczystszych konfucjańskich zasad, bez użycia nawet jednego gwoździa. To tu cesarz dwukrotnie w ciągu roku błagał niebiosa w rytualnych modłach o dobrobyt o dobry urodzaj dla Państwa Środka. Dziś świątynia udostępniona jest dla zwiedzających. W parku co rano mieszkańcy zbierają się by wspólnie ćwiczyć tai chi. Popołudniami okupują gloriettę namiętnie oddając się grom hazardowym. Od kart poprzez jakieś tajemnicze gry planszowe aż po walki pasikoników. Największą jednak frajda dopiero nas czekała wieczorem... pociąg. Ale o tym w części następnej o Xi’an.

  • Śniadanko :)
  • Gdzieś w Pekinie...
  • Zhengyangmen
  • Mauzoleum Mao
  • Wielka Hala Ludowa
  • Tiananmen
  • Tiananmen
  • Tiananmen
  • Wumen
  • Rzeka Złotej Wody
  • Zakazane Miasto
  • Wumen
  • Taihe Dian
  • Smoczy Tron
  • Zakazane Miasto
  • Pawilon Kultury Umysłu
  • Zakazane Miasto
  • Zakazane Miasto
  • Zakazane Miasto
  • Ogrody Cesarskie
  • Ogrody Cesarskie
  • Zakazane Miasto
  • Zakazane Miasto
  • Brama Boskiego Zwycięstwa
  • Zhong Lou
  • Gu Lou
  • Qianmen
  • Dzielnica hutongów
  • Qianmen
  • Qianmen
  • Jian Lou
  • Jian Lou
  • Jian Lou
  • Jian Lou
  • Plac Tiananmen nocą
  • Tiananmen
  • Tiananmen
  • Świątynia Nieba
  • 2266263 - Pekin
  • Świątynia Nieba
  • Świątynia Nieba
  • Świątynia Nieba
Chiny

Wielki Mur 2012-10-22

 opracowaniu
Chiny

Wielki Mur 2012-10-22

W opracowaniu
  • 2266275 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266276 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266277 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266278 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266279 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266280 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266281 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266282 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266283 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266284 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266285 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266286 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266287 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266288 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266289 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266290 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266291 - Mutianyu Wielki Mur
  • 2266292 - Mutianyu Wielki Mur
Przepraszam, że tak długo to trwało, ale strasznie zabiegany byłem. Gdzie to ja skończyłem? No tak podróż pociągiem do Xi'an. By dostać się na dworzec kolejowy w Pekinie musieliśmy przejść regularną kontrolę paszportową, jak nas zapewniał nasz ”tour leader”, tylko tu taki wymysł istnieje. Choć w sumie to się nie dziwię, w dziwnym świecie przyszło nam żyć. Poczekalnie czyściutkie, przypisane do konkretnych peronów. Sam pociąg niewyobrażalnie długi, wagony większe niż nasze i co jeszcze dziwniejsze czyste!!!! Ale…. przedziały bez jakichkolwiek drzwi czy zasłonek. Może po to by naród im się nie seksił w czasie podróży? W każdym przedziale śpi 6 osób. Po trzy ”łóżka” po każdej ze stron. Miejsca tyle by się położyć i ćwiczyć leżenie w trumnie w przyszłości umiejętność jak znalazł). Wszystko ładnie ale najwyższe łóżko było gdzieś mniej więcej wysoko albo i wyżej. Stanowczo odmówiłem lewitacji na wysokość trzeciego piętra. W końcu zgodziłem się na środkową trumnę, która była na wysokości około 1,7. By tam wleźć trzeba albo wspinać się po czyimś wyrku albo skorzystać ze specjalnych stopni. Pierwszy (tzn. najniższy) znajduje się gdzieś na wysokości metra. Machnąłem kopytami jak rasowy arab. Przecież nie będę komuś po poduszce stąpać. O 22.00 odgórnie gaszą światła. Poczułem się jak przedszkolak w czasie obowiązkowego leżakowania. No nic. Leżę tedy w trumnie w ciemnościach. lekkie mdłe światło dobywa się gdzieś z korytarza. Jeśli miałeś szczęście zasnąć pierwszy dobra twoja. Jeśli nie, to masz najzwyczajniej przechlapane. powoli zaczyna się symfonia sapań, chrapań, pojękiwań i wszelkiej maści innych odgłosów. Ja nadal leżę starając się nie wpaść w panikę (jakoś leżenie w tak wąskiej przestrzeni miało nie wiedzieć czego destruktywny wpływ na moje poczucie bezpieczeństwa i komfortu psychicznego). Z tego wszystkiego chce mi się do toalety. Ale jak pomyślę o schodzeniu na dół i ponownej wspinaczce na wysokości w egipskich ciemnościach to staram się zapomnieć, że mi się chce. Pić mi się chce. Tak sobie myślę, że w gruncie rzeczy ja chyba szukałem byle pretekstu po to tylko by się wyczołgać z tej przeklętej trumny. Koniec końców przesiedziałem kilka godzin na korytarzu na składanym krzesełku. Około 3 w nocy poddałem się i wróciłem w zaświaty na wysokościach….Oj ciężka to była noc.


Około 8 rano dojechaliśmy do Xi'an. Hotel mamy tuż przy dworcu kolejowym. Chwila na szybki prysznic, śniadanie w lobby hotelowym i odpychamy się zwiedzać. Wedle przedstawionych przez naszego przewodnika planów dziś mieliśmy zrobić spokojny obchód miasta a jutro mieliśmy udać się do terakotowego cuda. Niestety albo stety musieliśmy wszystko poprzestawiać, bo jutro armia jest zamknięta bo przyjeżdżają z wizytacją jakieś szychy, więc publika nie ma wstępu. Bądź co bądź to jednak komunistyczne państwo. Partia robi co chce. Nie ma co mi się dziwić, bo patrząc na budynki, sklepy, samochody z łatwością można pomyśleć, że znajdujemy się w jakimś zachodnim mieście. Tak więc chcąc nie chcąc jedziemy do terakotowej armii, która (już widzę ten krzyk) strasznie mnie rozczarowała. Sam grobowiec cesarza jest zamknięty bo nadal prowadzone są tam szeroko zakrojone prace archeologiczne, a samej armii odsłonięte jest z kilka procent. Zwiedza się trzy hale. W pierwszej kilkadziesiąt wojowników stoi w równych rzędach w takich niby korytarzach. Nawet jest kilka posągów koni. W drugiej hali można zobaczyć kilkunastu wojowników stojących w ceremonialnym szyku, na równej, ceramicznej posadzce. Aż się prosiło o jakiś tron, ołtarz czy cokolwiek. A tu nic. Nada. Trzecia hala, to już zupełna strata czasu i przestrzeni. Niby można tam zobaczyć resztki muru, kilka gablot z pojedynczymi posągami czy to klęczących łuczników czy też generała, a reszta to zupełny gruz i nic poza tym. Dalej kolejne rozczarowanie. Nie dane mi było zobaczyć ani wozu ani rydwanu…nie licząc zdjęć i pseudo atrapy. Niby ”atrakcja” zaliczona ale niedosyt jakby pozostał. Wieczór mamy spędzić w Variette czy czymś takim na pokazach. Nie dałem rady. Po nocy w trumnie padłem o 19-tej jak kawka. Za to obudziłem się o 2 w nocy i polazłem na miasto robić fotki nocą:) Szurnięty jestem. Najadłem się w KFC, fotki porobiłem i o 4 byłem już znów w łóżeczku. A rano świeży jak skowronek.


Dzień rozpocząłem od zimnego prysznica bo uruchomienie ciepłej wody daleko wybiegało poza granice mojego pojmowania i umiejętności. W każdym normalnym kraju z jednej strony leci ciepła z drugiej zimna woda. Tu jednak z obu stron leci zimnica. Się potem okazało, że trzeba było przekręcić dodatkową wajchę by poleciała ciepła woda. Tak jakbym nie dość zdecydowany był używając jej w tradycyjny sposób. Ale przynajmniej dobudziłem się. 
Po krótkiej podróży miejskim autobusem, który był nieco maławy (stałem z głową przechyloną na jedną stronę bo inaczej się nie dało), wysiadamy tuż przy głównej bramie w słynnych murach miejskich Xi'an. Mury miejskie Xi'an to jedyne w całych Chinach w całości zachowane. W Pekinie pozostawiono tylko kilka rozsypujących się fragmentów oraz kilka ozdobnych bram i wieżyczek. W Xi'an mury są w doskonałym stanie. Zmyślnie włączono w je w życie współczesnego miasta. Co więcej zachowały się wszystkie wieżyczki, bramy i świątynie. Mury są dosyć wysokie, ciągną się dookoła starożytnego miasta. Upstrzone są ozdobnymi wieżyczkami, masztami, lampionami i flagami. Co rusz poustawiane są tajemnicze machiny oblężnicze i obronne. W nocy każda wieżyczka jest bajecznie podświetlona. Można tam spędzić kilka godzin jak i kilkanaście minut. Można spacerować albo zrobić sobie wycieczkę rowerową. Co kto lubi. 


Tak przy okazji chciałbym chciałbym podzielić się kilkoma uwagami na temat kultury osobistej Chińczyków. Nie wiem jak inni przygodożercy, którzy odwiedzili Chiny, ale ja znajduję ich bardzo opryskliwych, nieuprzejmych oraz źle wychowanych. Zdaję sobie doskonale sprawę ze znacznych różnic kulturowych ale ciągłe odchrząkiwanie flegmy i spluwanie jej pod czyjeś nogi jest zwyczajnie obrzydliwe i sprawia, że wczorajszy obiad gwałtownie się odbija. Chińczycy w życiu ci nie ustąpią miejsca, nie przepuszczą cię w drzwiach. Zwyczajnie trzeba się wepchnąć, a jeśli potrzeba to pomóc sobie łokciem i kolanem. Przewodnik wyjaśnił nam dlaczego w autobusach są dwukolorowe siedzenia. Fotele żółte przeznaczone są wyłącznie dla osób starszych. A reszta fotelików dla ”normalnych”. Tyle tylko, że nie dotyczy się to turystów. Mieliśmy w grupie kilka starszych osób. I ani razu nikt nie ustąpił im miejsca. Inną sprawą jest pewna nonszalancja Chińczyków wobec wszelkich praw i nakazów. Nie wolno palić? A gdzie tam. Jasne, że można. Chińczycy ćmią dosłownie wszędzie. Widziałem kilkunastu palących w Zakazanym Mieście. Więc jeśli macie w planach zwiedzanie Pekinu to bardzo usilnie doradzam zrobić to raczej wcześniej niż później. Bo to, że Zakazane Miasto w końcu pójdzie z dymem jest więcej niż pewne. 


Kolejnym przystankiem na naszej dzisiejszej liście były wieże bębnów i dzwonów oraz dzielnica muzułmańska. Nie zaskoczę nikogo jeśli stwierdzę, że wyglądała jak reszta starego miasta. Jedynie przez dziesiątki sklepików, straganów i kramów przypominało to w pewien sposób każdą inną medinę. Popołudnie spędziliśmy w parku z czasów dynastii Tang, czyli starszym niż najstarsze zabytki w Polsce. W parku znajduje się kilkanaście oryginalnych pawilonów oraz słynna Pagoda Dzikiej Gęsi. Z pagodą wiąże się dość ciekawa legenda. Kilkaset lat temu nastąpiło silne trzęsienie ziemii., które sprawiło, że wieża rozstąpiła się. Kilkanaście lat później ponownie było trzęsienie, lecz te miast zrujnować do reszty pagodę scaliło ją na powrót. W parku poza tym znajduje się muzeum nad dużym stawek z uroczymi mostkami. Można tam spędzić przemile czas, siedząc na ławeczkach w cieniu podziwiając odbijającą się w tafli wody pagodę. Inną atrakcją parku jest szkoła kaligrafii. Fajna sprawa. Przez ponad godzinie siedzimy w ławkach. Uczymy się jak trzymać pędzelek, jak malować skomplikowane chińskie znaki. Dowiadujemy się, że jedno słowo można przeczytać z czterema różnymi intonacjami i zależnie od tego słowo będzie znaczyć zupełnie coś innego. Poza tym wytłumaczono nam jak są zbudowane chińskie znaki, w jakiej kolejności się je czyta. Pół godziny ćwiczyliśmy malowanie a na koniec dostaliśmy na pamiątkę nasze wypociny. Moje zostały skrzętnie wklejone do podróżniczego kajecika. 


Dzisiejszą noc ponownie spędzamy w pociągu w trumnach. Muszę przyznać, że albo się już przyzwyczaiłem albo byłem bardziej zmęczony bo spałem jak niemowlę. Tylko o 2 w nocy musiałem się zrechlać z wysokości by pójść do toalety….albo mi się to śniło?? Do zobaczenia w Suzhou
  • Pagoda Dzikiej Gęsi
  • Pagoda Dzikiej Gęsi
  • 2266295 - Xian Xian i Terakotowa Armia
  • Pawilony z czasów dynastii Ming
  • Pagoda Dzikiej Gęsi
  • Pagoda Dzikiej Gęsi
  • Pawilony z czasów dynastii Ming
  • Pagoda Dzikiej Gęsi
  • 2266301 - Xian Xian i Terakotowa Armia
  • Pagoda Dzikiej Gęsi
  • W herbaciarni
  • Sztuka kaligrafii
  • Terakotowa Armia
  • Terakotowa Armia
  • Terakotowa Armia
  • Terakotowa Armia
  • Terakotowa Armia
  • Terakotowa Armia
  • Terakotowa Armia
  • Terakotowa Armia
  • Terakotowa Armia
  • 2266314 - Xian Xian i Terakotowa Armia
  • Wieżyczka na szczycie murów obronnych
  • Wieżyczka na szczycie murów obronnych
  • Mury Obronne z czasów Ming
  • Mury Obronne z czasów Ming
  • Mury Obronne z czasów Ming
  • Mury Obronne z czasów Ming
  • Dzielnica muzułmańska w Xian
  • Dzielnica muzułmańska w Xian
  • Dzielnica muzułmańska w Xian
  • Dzielnica muzułmańska w Xian
  • Dzielnica muzułmańska w Xian
  • Wieża Bębnów

Przypomniało mi się dlaczego nie lubię za bardzo zorganizowanych objazdówek. większość ma zawsze rację. Wspólne wyjścia i przewodnik. No niestety przy całej sympatii jaką go darzyłem jako wesołego człowieczka, tak jako przewodnik koleś ewidentnie minął się z powołaniem. Nie wiem czy to jego brak umiejętności organizacyjnych czy też odgórna wina Explore. Choć myślę, że jednak on jest do kitu. Plan działania na dzisiejszy dzień miał być taki: szybkie odświeżenie w pokoju, potem wspólny szybki lunch, potem "przejażdżka" autobusem wodnym po słynnych kanałach Wenecji Wschodu a na sam koniec Ogród Czcigodnego (czy tez skromnego) Administratora, czyli w zasadzie główna przyczyna dla której chciałem przyjechać do tego miasta. Plan planem a przewodnik się wykazał. Nasze prysznice poszły składnie i o umówionej godzinie wszyscy równym rządkiem czekaliśmy przy recepcji. I tak w zasadzie na tym zgodność z planem się kończy. Najpierw przewodnik nie potrafił się zdecydować do której restauracji mamy iść. Potem miał problemy ze złożeniem zamówienia…może dlatego, że koniec końców wylądowaliśmy w koreańskiej restauracji? Fakt jest bezsprzeczny, że z szybkiej przekąski zrobiła się dwugodzinna nasiadówa. Dalej…ponad godzinny rejs tą niby łódką wart był około 10 minut gdy przepływaliśmy przez najstarszą część miasta z uroczymi mostkami, domkami i knajpkami położonymi tuż nad kanałem. Potem okazało się, że wynajęty przez nas na cały dzień autobus musi być wolny o 17-tej bo ma inny kurs. Tak więc nie mieliśmy już czasu by pojechać do wyczekiwanego przeze mnie Ogrodu Administratora. Na osłodę zwiedziliśmy maciupki Ogród Mistrza Sieci………choć w sumie też mi się podobał. 

 

 

Nazwa ogrody wzięła się stąd, że pewien emerytowany, bogaty urzędnik na starość postanowił zostać rybakiem. Ten ogród to w gruncie rzeczy nie ogród (tak jak to my Europejczycy rozumiemy), a raczej harmonijne połączenie pawilonów, mniejszych i większych dziedzińców oraz centralnie położony staw ze słynnym pawilonem do podziwiania księżyca. Pawilony reprezentacyjne zachowały swoją dawną świetność. W wielu znajdują się autentyczne umeblowanie, od łóżek aż po honorowe siedziska pana domu. Każdy takie chyba widział w starych filmach kung-fu gdzie mistrza siedział z gościem na połączonych stołem fotelach ustawionych na wprost wejścia. Ogród ten zachwycił mnie z jeszcze jednego powodu. Po raz pierwszy zobaczyłem słynne księżycowe drzwi. Miejmy nadzieję, że jutro zobaczę ich więcej u Administratora. W jednym z mniejszych dziedzińców wystawiona była piękna kolekcja drzewek bonzai, czy też ich chińskich pierwowzorów. Tak więc po przemyśleniu uznałem, że ogród mogę zaliczyć do tych bardziej udanych atrakcji, ale pod warunkiem, że jutro uda się nam zwiedzić tego sakramenckiego Administratora. Bądź co bądź to głównie ze względu na ten ogród UNESCO ujęła ogrody Suzhou na swojej liście. 

 

Od samiuśkiego rana cała grupa skrzeczała o kawę. I ciągle słyszeliśmy później, później. W końcu chyba zdał sobie sprawę, że jak już jesteś uzależniony czy nauczony rozpoczynać dzień od kawy to bez niej cały dzień chodzi się jak zombie, ale (co raczej bardziej prawdopodobne) wystraszył się, że mu się grupa zbiesi i sama pójdzie. Po wielu godzinach wyczekiwania zabrał nas na kawę po zwiedzeniu ogrodu czyli około 16.30. Zgadnijcie czy kawa o tej porze pomogła? Ja rozumiem, że Chińczycy jeszcze kawy nie odkryli, ale bądź co bądź jesteśmy zachodnimi turystami, gdzie bez porannej kawy ani rusz. Jaśminowa herbata, skądinąd wspaniała i smaczna to jednakowoż nie to samo. To, że on się napił w pociągu nie oznacza, że reszta też na tym samym pociągnie. Pomijam, że wyrywał do przodu jakby go psami szczuli. W końcu się nauczyliśmy pilnować samych siebie, bo omówiliśmy sprawę i doszliśmy do wniosku, że lepiej zgubić się całą grupą niż w pojedynkę. Przewodnik miast przepuścić całą grupę, że wszyscy przeszli sam wali do przodu na nic nie oglądając się ani nie martwiąc, że ktoś nie przejdzie. Pal sześć gdyby to było w normalnym kraju, gdzie można się porozumieć po angielsku. Sami damy sobie radę. Ale tu? Pół biedy jak zgubił kolesia w Xi'an w Muzeum. Musiał biegać i szukać. Ale o tyle to było dobrze, że to teren zamknięty, więc owieczka mu nigdzie dalej nie poczłapała. Gorzej natomiast gdyby mu się to stało gdzieś w mieście. No nic. Nie będziemy się zamartwiać zawczasu. W końcu to będzie jego kłopot nie nasz. Lepiej się wyspać bo jutro kupa zwiedzania. 

 

Chwalić Boga udało nam się dostać do ogrodu Administratora. Muszę przyznać, że nie często się zdarza, że moje oczekiwania spełniają się w stu procentach. Wszystko było tak jak sobie to wyobraziłem czy jak widziałem na fotkach. Tak to już jest, że fotki a rzeczywistość to częstokroć dwie różne bajki. tym jednak razem było zupełnie inaczej. Stawy, pawilony, delikatne koronkowe mostki, księżycowe drzwi, wszystko było piękne, doskonale zakonserwowane. Nic dziwnego, że UNESCO umieściła ogród na swojej liście. Teren ogrodu jest olbrzymi. Trzeba przynajmniej trzech godzin by spokojnym krokiem, obejść parkowe tereny, obfotografować co się tylko da i nacieszyć świeżym powietrzem. Reszta Suzhou to taka suna na otwartym terenie. Ogród jest chłodny, zacieniony, po prostu nie chce się z niego wychodzić. Za każdym zakrętem, za każdymi księżycowymi drzwiami otwiera się kolejny cudowny widok na kolejną pagódkę, czy domek herbaciany. Chodząc po ogrodzie zastanawiałem się jaka jest różnica pomiędzy ogrodami japońskimi, w których jestem absolutnie zakochany a tymi tutaj. Bądź co bądź kultura japońska jest wtórna wobec chińskiej i to z niej czerpie swoje korzenie i inspiracje. Podczas gdy japońskie ogrody wydają się być czyściutkie, poukładane, przemyślane w najdrobniejszych szczegółach to chińskie wydają się przypadkowe, nieco chaotyczne nawet. W japońskich ogrodach pawilony wydają się wyrastać, wtapiać się w zaprojektowaną przestrzeń tak tutaj to raczej przestrzeń wydaje się być nagięta do poszczególnych pawilonów czy widoków. Obie kultury zdają się jednakowo przykładać wagę do natury. Choć w odmienny sposób. Jest jeszcze jedna różnica. Japońskie ogrody są minimalistyczne, starają się osiągnąć perfekcję jednym mostkiem, jednym drzewkiem czy krzakiem o odpowiednim kształcie czy barwie. Chińskie są zaś przebogate, pełne zdobień, czasami aż nazbyt przytłaczających. Choć w jednym są najzupełniej zgodne. W wymyślnym nazewnictwie, które niestety dużo traci w tłumaczeniu. Np. Pawilon słodko pachnącego ryżu, Pawilon elegancji, Hala odległego zapachu, Pływająca zielona wieża, pawilon prawdziwej natury i tak by można wymieniać w nieskończoność.

 

 

Powoli musimy się żegnać z miastem ogrodów. Warto tu spędzić więcej czasu niż tylko dwa niepełne dni i zobaczyć więcej niż dwa ogrody, bo jest ich tu kilkanaście. Każdy o swoim własnym nieco odmiennym charakterze. Wieczór już w Szanghaju.  Swoją drogą (wiem powtarzam się) nazwy miast, które już zwiedzaliśmy czy jeszcze zobaczymy są jak oddech dziecięcych marzeń o podróżach dalekich i egzotycznych, tajemniczych i pociągających. 

  • Wielki Kanał
  • 2266328 - Suzhou Suzhou Wenecja Wschodu
  • Kanały Suzhou
  • 2266330 - Suzhou Suzhou Wenecja Wschodu
  • Kanały Suzhou
  • Fragment murów obronnych
  • Ogród Mistrza Sieci
  • Ogród Mistrza Sieci
  • Ogród Mistrza Sieci
  • Ogród Mistrza Sieci
  • Ogród Mistrza Sieci
  • Ogród Mistrza Sieci
  • Ogród Mistrza Sieci
  • Ogród Mistrza Sieci
  • Ogród Mistrza Sieci
  • Ogród Skromnego Administratora
  • Ogród Skromnego Administratora
  • Ogród Skromnego Administratora
  • Ogród Skromnego Administratora
  • Ogród Skromnego Administratora
  • Ogród Skromnego Administratora
  • Ogród Skromnego Administratora
  • Ogród Skromnego Administratora
  • Ogród Skromnego Administratora
  • Ogród Skromnego Administratora
  • Ogród Skromnego Administratora

Na wstępie, chciałbym bardzo serdecznie przeprosić, że zabrało mi to tak dłógo by powrócić do Was i podzielić się z ostatnim odcinkiem moich chińskich wojaży. Więc nie przeciągając wracam do kajecika by posiłkować się notatkami o Szanghaju. 

Podróż z Suzhou szybkim pociągiem zabrała nam niezłą godzinkę. I choć Magev nie jest tak szybki jak shinkasen to i tak po ponad 14 godzinach podróży zwykłym pociągiem z Xi'an do Suzhou wydawał si nam szczytem luksusu i techniki. Jako, że przybyliśmy około 14-tej a hotel mieliśmy tuż przy dworcu to postanowiliśmy po szybkim prysznicu i lunchu już dzisiaj wybrać się na pierwsze podziwianie Szanghaju z pokładu wycieczkowej łodzi. I choć zmęczeni to dobrze, że zdecydowaliśmy się na tą eskapadę, bo kolejne dni okazały się być mgliste i bardzo parne ze średnią widocznością. A dzisiejszy wieczór był pogodny, ciepły i bezchmurny. Łuna miasta odbijała się od nieba przyćmiewając gwiazdy. Wolno płynąc rzeką Huangpu mieliśmy cudowną perspektywę na kolorowo oświetlone drapacze chmur oraz nowoczesne budynki: centra handlowe, hotele, banki. Patrząc na to zgrupowanie kolorowej nowoczesności człowiek nie dziwi się, że Szanghaj jest nie tylko najnowocześniejszym ośrodkiem finansowo-gospodarczym Chin ale jednym z głównych w całej Azji. Wydaje mi się, że nawet kosmiczne Tokyo pozostało w tyle za Szanghajem.

Druga strona rzeki okupowana jest przez dawną dzielnicę europejską zawiadywaną przez Francuzów, Anglików i Amerykanów. Monumentalne budowle w stylu lat 20-tych i 30-tych przywodzą na myśl Złoty Wiek Szanghaju z jego słynnymi hotelami, klubami nocnymi i nielegalnymi palarniami opium. To wtedy miasto zyskało niechlubną nazwę "prostytutki wschodu". Ale to wtedy Szanghaj otworzył się na daleko nowocześniejszy zachód. Dziś już trudno szukać tego posmaku orientu, dekadencji i zepsucia. Choć nadal jest to chyba najbardziej "zachodnie" z chińskich miast, nawet nie wiem, czy nie bije o głowę pod tym względem post-brytyjskiego Hong Kongu. Jednym zdaniem kolorowe wieżowce XX! wieku z jednej strony i przepięknie oświetlone bulwary Bundu z drugiej podziwiane z pokładu w powiewach chłodnej bryzy to doskonały pomysł na zakończenie upalnego dnia (było 33 stopnie). Mama pisała mi, że w Londynie było tylko 6 a w Polsce padał śnieg.

Ale tak sobie myślę, że wszystko było by fajnie i pięknie gdyby nie te Chińczyki. Powoli stają się męczący. To ich pchanie się, przeciskanie, potrącanie, wpychanie w kolejkę i w kadr obiektywu powoli zaczynają mnie irytować. Nie daj Bóg jeśli ty ich niechcący potrącisz (co nie jest wcale trudne w tym nieskończonym tłumie) to jak się nie rozdziawią i nie zaczną stękać po swojemu…A chiński jest na tyle językiem specyficznym, że ciągle mi się wydaje, że oni się kłócą i wyzywają o coś. Nawet spytałem o to przewodnika. Na co on stwierdził, że to nie tak. To tylko wymóg języka jego intonacji i akcentu. 

Kolejny dzień jest dla nas. Możemy go spędzić jak chcemy. Dostaliśmy wizytówkę naszego hotelu w chińskich krzaczkach i zostaliśmy puszczeni samopas na zwiedzanie i zakupy. Jako, że Szanghaj nie ma zbyt dużo zabytków do pokazania to postanowiłem wybrać się do cudownego Ogrodu Yu i otaczającego go Bazaru. I choć cała "dzielnica" nie jest ani zbyt cenna ani zbyt stara to i tak fikuśne dachy, ozdobne budynki, stawy i ogród warte są spędzenia tu całego dnia. Ogród Yu to zbiór małych stawów, pawilonów, herbaciarni i bardzo widowiskowego smoczego muru. Tuż obok znajduje się datowana na okres dynastii Ming miejska świątynia taoistyczna, która pierwotnie poświęcona była bóstwu opiekuńczemu miasta. Po Rewolucji Kulturalnej świątynie były zamykane. Dziś jednak świątynkę przywrócono do dawnej świetności (prace renowacyjne nadal trwają). Na głównym dziedzińcu można zobaczyć znów Chińczyków palących kadzidła i bijących rytualne pokłony przed posągami bóstw. Swoją drogą fascynujące jest z jaką łatwością stare zwyczaje wracają do życia. Jak szybko odradzają się wszelkiej maści starożytne kulty, świątynie ponownie są otwierane i przywracane do dawnej świetności. Zaskakująca jest również ilość młodych z kadzidłami, których widziałem w świątyni. Patrząc na to miasto, ludzi i ich poziom życia to dochodzi się do wniosku, że w gruncie rzeczy demokracja jest im zbędna. Bo czy to ważne kto jest przy korytku skoro i tak nie mamy wpływu na nic?

W swej bezbrzeżnej naiwności sądziłem, że zbliżam się do końca swoich wspominek. Muszę jednak opowiedzieć o jednej sprawie. Ruch uliczny. Już wcześniej to zauważyłem ale jakby ostatnia podróż taksówką natchnęła mnie do dalszych wypocin. Mianowicie, to, że zapaliło się zielone światło nie oznacza wcale, że nie zginiesz pod kołami wszędobylskich skuterów i samochodów, które skręcają, wyprzedzają się na trzeciego a jak jest cień szansy to i na czwartego. Jeśli już jedziesz taksówką to (!!!!) nie siadaj z przodu mimo, że kierowca tam ci wskaże miejsce, tylko wal na tylnie siedzenie. A jeśli już się wgramoliłeś na przednie to najlepiej patrz przez boczne okno i postaraj się skupić na widokach i to tych dalszych. Obserwowanie jak jedzie kierowca jest najgorszym z możliwych pomysłów, no chyba, że lubisz ekstremę i masz mocne serce. Patrzenie jak koleś z naprzeciwka skręca tuż przed maską twojej taksówki przyprawia o palpitacje, ale patrzenie jak ktoś naparza w stronę twoich drzwi i gwałtownie hamuje kilka cm od ciebie obficie wyrażając swoje oburzenie klaksonem to już murowany zawał serca. Do tego wszystkiego mam niejakie podejrzenia, że skubani zakochani są w dźwięku klaksonów, bo jest on w użyciu prawie cały czas. 

  • 2266353 - Szanghaj Szanghaj Królowa Orientu
  • 2266354 - Szanghaj Szanghaj Królowa Orientu
  • 2266355 - Szanghaj Szanghaj Królowa Orientu
  • 2266356 - Szanghaj Szanghaj Królowa Orientu
  • 2266357 - Szanghaj Szanghaj Królowa Orientu
  • 2266358 - Szanghaj Szanghaj Królowa Orientu
  • 2266359 - Szanghaj Szanghaj Królowa Orientu
  • 2266360 - Szanghaj Szanghaj Królowa Orientu
  • 2266361 - Szanghaj Szanghaj Królowa Orientu
  • Bund
  • Bund
  • Bund
  • Bund
  • Bund
  • Bund
  • Bund
  • Bund
  • Yuyuan Schangcheng
  • Yuyuan Schangcheng
  • Yuyuan Schangcheng
  • Huxinting Chashi
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Ogrody Yu
  • Yuyuan Schangcheng
  • Huxinting Chashi
  • Yuyuan Schangcheng
  • Chenghuang Miao
  • Chenghuang Miao
  • Chenghuang Miao
  • Chenghuang Miao
  • Chenghuang Miao
  • Yuyuan Schangcheng
  • Yuyuan Schangcheng
  • Yuyuan Schangcheng
  • Yuyuan Schangcheng
  • Yuyuan Schangcheng
  • Dzielnica brytyjska

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. turysta1310
    turysta1310 (07.11.2012 9:09) +2
    Wspomnienia, wspomnienia mojej wycieczki do Chin.. Piękne zdjęcia.

    Pozdrawiam Tadek
  2. syrokomla8
    syrokomla8 (07.11.2012 9:02) +2
    Uwierzcie mi już niedługo będzię relacja. A w niej jak to już ze mna jest bedzie i śmiesznie i straszno i wszystkiego po trochu:)
  3. pan_hons
    pan_hons (05.11.2012 23:10) +2
    Ja także czekam na relację...:) Mam nadzieję, że kiedyś Konrad taką stworzy, bo oglądanie samych zdjęć bez kontekstu traci na wartości...Poznaję tu wiele miejsc z Pekinu i Mutianyu, gdzie także byłem 2 lata temu:) Pierwszy raz widzę, aby ktoś z kolumbera był w Mutianyu, wszyscy bowiem pchają się do Badaling, a naprawdę mało kto chce pojechać na ten drugi odcinek Muru Chińskiego, wg mnie znacznie ciekawszy. Fajnie że byłeś jesienią tam, mam teraz okazję po raz pierwszy ujrzeć zdjęcia stamtąd o tej porze roku. Ja za jakiś czas także opublikuję moje doświadczenia z Chin, w tym także masę zdjęć. Ale to jeszcze potrwa, bo na razie kończę Mongolię...
  4. avill
    avill (02.11.2012 19:58) +4
    Chiny zajmują bardzo wysoką pozycję na mojej liście marzeń. Z ciekawością przeczytałabym relację
  5. timu
    timu (01.11.2012 1:09) +2
    Fajne zdjęcia, z chęcią przeczytam relację, która uzupełni zdjęcia. Najbardziej oczarował mnie Szanghaj :)