2010-11-29 - 2010-12-03

Podróż Indie

Opisywane miejsca: Goa, Hospet, New Delhi, Agra (443 km)
Typ: Blog z podróży

„W poszukiwaniu takich właśnie miejsc, utraconego sensu istnienia i odmiennych stanów świadomości, wyruszyły przed laty w świat Dzieci Kwiaty zniechęcone komercją i przyziemnością zahipnotyzowanej bogactwem Europy i Ameryki”.

... I choć nie to pokolenie, choć może nie ta mentalność i filozofia życia, ale nadal te miejsca tchną magią, swoistą atmosferą, nadal przyciągają ludzi głodnych czegoś „innego”, czegoś egzotycznego. Podobnie było z nami. Zawsze oglądając albumy o najpiękniejszych miejscach na świecie trafialiśmy na Taj Mahal. Zawsze też gdzieś na dnie serca pojawiała się tęskna myśl... jakże chciałbym tam być, zobaczyć to na własne oczy. I tak po wielu latach skrytych, cichych i tęsknych myśli udało nam się spełnić kolejne marzenie. Przeżyliśmy kolejną wielką przygodę.

Ruszyliśmy na spotkanie Shere Khana, malowanych słoni, joginów i fakirów medytujących na samotnej górze o zachodzie słońca. Długo zastanawiałem się jaką formę ma przyjąć ta wspominka. Na to by napisać szczegółową relację nie mam ani talentu, ani wiedzy, ani tym bardziej daru opowiadania. Indie są tak specyficznych miejscem. Jakby nie z tego świata. Komunistyczna Kuba jest zabytkiem jedynie słusznego ustroju, jakby zatrzymała się gdzieś w latach 70-tych, w Kenii czuje się dawny brytyjski kolonializm, Egipt sam nie wie czy ma być bardziej arabski czy europejski.

Indie zaś są inne. Tak zwyczajnie. Poczynając od wolno hasających wszędzie krów a na kolejnictwie kończąc. Pewnie bierze się to jeszcze z czasów baaaardzo dawnych, gdy pierwsze wielkie cywilizacje rozwijały się w izolacji od reszty starożytnego świata, choć należałoby przy tym wspomnieć, że np. cywilizacja Indusu w niczym nie ustępowała Egiptowi czy Mezopotamii. Ale nie będę przecież robił pogadanki o indyjskiej historii.

Wracając do indyjskiej specyfiki. Tę inność odczuwa się już zaraz po wylądowaniu. Wszechobecna biurokracja. Kartka pod stempel, bez której nie dostanie się następnej kartki pod kolejny stempel, który z kolei wymagany jest by dostać ostatni stempel, który pozwoli opuścić całkowicie już ogłupionemu delikwentowi lotnisko... To nie jest żart, ani nie jest to karykatura. To jest po prostu indyjska rzeczywistość. Jedynie co nam biednym pozostaje to pogodzić się i zaakceptować. Często narzekamy na rozbudowaną biurokrację w Polsce. Aby zrozumieć co to jest biurokracja trzeba pojechać do Indii.

Pamiętacie żarty z czasów poprzedniego ustroju o dwóch milicjantach, z których jeden czyta drugi pisze? To tak mniej więcej to tam wygląda. Czynność, którą może spokojnie wykonać jeden człowiek wykonuje 4 lub 5 osób z czego większość rozkosznie siedzi w kucki i medytuje...

Wykupiliśmy dwa tygodnie w hotelu all inclusive. Był to błąd z wielu względów. Po pierwsze spędziliśmy w nim może w sumie ze 3 dni, może 4. Resztę pobytu spędziliśmy w trasie lub zwiedzając jakieś fascynujące miejsca. Kolejną sprawą było jedzenie. Ani mój Asik ani ja nie lubimy ichniego jedzenia. Poznaliśmy je w Anglii, gdzie się tym zajadają. Nam to zwyczajnie nie podchodzi. W hotelu zaś raczono nas 90% miejscowymi specjałami. Więc pierwsze dwa dni spędziliśmy na ryżu i omletach. Później, gdy ustaliliśmy gdzie jedziemy, gdy wszystko było już popłacone i wiedzieliśmy ile nam zostanie, to zaczęliśmy się po prostu stołować w różnych restauracjach na mieście.

Sama wymiana walut warta jest wspomnienia. Po zapłaceniu wszelkich wycieczek, opłat, dopłat, etc. zostało nam średnio ok. 300 funtów. Poszliśmy z tym do kantoru i wymieniliśmy. Przygotowałem saszetkę z funtami i portfel na rupie. Trochę mną rzuciło o fotel gdy kasjer podał mi 27 tys. rupii w banknotach 50, 100 i 500 rupiowych, twierdząc, że tak będzie najlepiej je wydawać (miał rację) choć na, całkowicie zasadne moje pytanie: jak to nosić i czy dodają do wymiany neseser, uśmiechnął się. I jak dodaliśmy walizeczkę Asika to się okazało, że bez plecaka ani rusz. Ech Indie...

Goa jest nastawione na turystów. Tu nie da się nudzić. Zarówno lubiący się byczyć na pięknych plażach jak i turyści aktywni znajdą tu cały szereg atrakcji. Wybrzeże usiane jest pięknymi plażami. Nasz Candolin Beach była złotą, piaszczystą i szeroką zapełnioną kawiarenkami z leżakami. Wystarczyło kupić coś do jedzenia i picia i można było się byczyć na nich cały dzień. Piękna Hinduska zrobi masaż albo tatuaż henną. Ceny trochę wyższe niż w mieście, ale to zrozumiałe, przy czym nawet to wyższe nie było jakimś porywającym wydatkiem.

Dla amatorów małych przytulnych i cichych plaż też się coś znajdzie. W jeden dzień wynajęliśmy taksówkę na cały dzień i poprosiliśmy by nas obwiózł kierowca po najpiękniejszych plażach. I tak trafiliśmy na plaże u stóp dosyć stromego i wysokiego „klifu”, na której hipisi wyrzeźbili w nadbrzeżnych skałach twarz boga Siwy.

W ofercie miejscowych biur podróży pełno jest ofert wycieczek i pomysłów na spędzenie wolnego czasu. Po długich dyskusjach, bardziej o tym jak upchnąć 14 dni zwiedzania w pobycie 14-dniowych, ustaliliśmy, że możemy czasowo pozwolić sobie na dwie dłuższe wycieczki oraz jedną lub dwie krótsze. Wybraliśmy 3-dniowy wypad do XIV wiecznego miasta Hampi, 3-dniową wycieczkę do New Delhi i Agry. Z krótszych wybraliśmy plantacje przypraw, dżunglę oraz stare portugalskie Goa.

  • Agra Fort
  • Plaża Candolin
  • Gdzieś pod Hospet
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Hampi
  • Agra
  • Taj Mahal
  • Taj Mahal
  • Taj Mahal
  • Taj Mahal
  • Agra Fort
  • Indie  2010 cz1 606
  • Gdiześ w stanie Goa
  • Gdiześ w stanie Goa
  • Gdiześ w stanie Goa
  • Goa
  • Goa
  • Goa
  • Goa
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
  • Indie  2010
Indie

Hampi 2010-11-30

Podróż do Hampi a właściwie do pobliskiego miasta Hospet, mieliśmy odbyć indyjską koleją, z całym, że się tak wyrażę, dobrodziejstwem inwentarza... Na dobry początek dnia informacja przewodnika: musicie państwo wsiąść, pociąg zatrzymuje się tylko na chwilę i odjeżdża. Jeśli ruszy, a Państwa nie będzie w pociągu to nic nie będę mógł zrobić.

Nasza grupka liczyła jakieś 12 osób, przy czym te 12 osób było podzielone na dwie podgrupy i każda miała rezerwację w innej części pociągu. Indyjskich pociągów nie da się porównać do niczego. Każdy chyba widział migawki w TV, ale widzieć to, a jechać tym we własnej nieprzygotowanej osobie to już zupełnie inna historia.

8h w pociągu bez klimatyzacji z czterema wiatrakami mielącymi smród (szczególnie gdy pociąg się zatrzymywał - co niestety miało miejsce dosyć często), na twardych siedzeniach, z Hindusem sapiącym nad naszymi głowami -tam gdzie w europejskich pociągach znajduje się półka na bagaże. Po prostu Przygoda Życia!! Tego nie da się ani opowiedzieć ani zapomnieć. Choć podróż nie była z gruntu ani bardzo ciężka.

Dopóki jechaliśmy przez stan Goa, mieliśmy piękne widoki na porośnięte tropikalną dżunglą góry, piękne wodospady i spektakularne widoki ze szczytów gór. Natomiast w Karnataka widzieliśmy prawdziwe pola bawełny, chili, gaje bananowe, pola ryżowe. To również miało swój urok. Co jakiś czas przejeżdżaliśmy przez małe miasteczka i wsie. Gdy jedzie się pociągiem przez europejskie miasta widzi się, centralnie położony kościół czy katedrę i rozciągające się wokół niej miasto.

W Indiach jest inaczej. Częstokroć pierwszym zaczątkiem i znakiem, że wjeżdżamy do jakiejś miejscowości była czy to buddyjska stupa czy też hinduska swiątyńka. Dopiero później zaczynały się domostwa czy zabudowania miejskie. I jeszcze jedna różnica bije po oczach - brak cmentarzy. Wynika to z hinduskiego zwyczaju palenia zmarłych.

Wracając jednak do Hampi. Wycieńczeni, głodni, spoceni ale w doskonałych humorach zainstalowani zostaliśmy w hotelu w Hospet. Hotel pomimo, że przy głównej ulicy miasta był hmmm nieco poniżej naszych oczekiwań. Wiedzieliśmy, że poza turystycznym Goa o dobre hotele, może być ciężko. Ale to co tam zastaliśmy to już lekki szok był.

Ale dobre jedzenie mieli. Po kolacji, pierwszej toalecie, wybraliśmy się na spacer po mieście. Nie odbijaliśmy specjalnie od naszej ulicy. Nasze wrażenia. Hmm człowiek cokolwiek nieswojo się czuje gdy grupa kilkudziesięciu dzieci zaczyna cię dotykać sprawdzając czy nie jesteś pofarbowany. W trakcie krótkiego spaceru widzieliśmy hmm świątynię. Tzn., był to budynek, sklep, na którego dachu wybudowano hinduską świątynie z charakterystyczną stupą. Wszystko oczywiście jadowicie kolorowe, pełne zdobień.

Zmęczeni dość szybko wróciliśmy do hotelu i poszliśmy spać, zamykając drzwi na balkon ze strachu przed zgrają małp grasujących w okolicy. W nocy a raczej wcześnie nad ranem zostaliśmy wszyscy (widać to było po oczach wszystkich uczestników) zbudzeni przez niewyobrażalne wrzaski, hałasy. Jak się okazało małpy urządziły sobie imprezę na korytarzach hotelu. Można się było wystraszyć, że to jacyś terroryści mordują zachodnich turystów. Po śniadaniu, jedziemy do Hampi.

Hampi a raczej Vijayanagara, to ruiny XIV-wiecznej stolicy Imperium Vijayanagara. Ruiny obecnie zajmują ok. 26 km kwadratowych. Jako, że teren olbrzymi, i nadal zamieszkany, zwiedza się dwa obszary, dwie dzielnice. Dzielnicę świątynną, z pozostałościami setek swiątynek oraz wielką, nadal funkcjonującą świątynią Wirupakszy. Drugą zwiedzaną częścią miasta jest dzielnica rządowa, z pałacami, haremem, ruinami budynków rządowych.

Plan zwiedzania był taki - rano zwiedzamy świątynie, potem lunch a po lunchu dzielnica rządowa oraz zachód słońca nad doliną. Miasto przeżywało swój złoty wiek aż w połowie XVI wieku zostało najechane i doszczętnie zniszczone przez wojska z muzułmańskiej północy. Ponoć ruiny płonęły pół roku po zdobyciu miasta. Dlatego poza spektakularnymi ruinami niewiele budynków pozostało z tego pięknego miasta. Kilkanaście świątyń, basen królowej, słynne stajnie dla słoni i kilka wież strażniczych. Z większości budynków rządowych pozostały jedynie platformy, na których wznosiły się pyszne pałace. Nieco lepiej oparła się najazdowi i zniszczeniom dzielnica świątynna. Szczególnie budynki wokół świątyni Wirupakszy ocalały. Przetrwał bazar, na którym do dzisiaj handlują okoliczni mieszkańcy, domostwa oraz sama świątynia. Zasadniczo budynek pokryty barwami nadal był użytkowany. Ale nawet wśród ruin widać jeszcze minioną wielkość, piękno i mistrzostwo dawnych mistrzów

  • W drodze do Hospet
  • W drodze do Hospet
  • Jeden z wielu przystanków
  • Gdzieś w stanie Karnakala
  • Gdzieś w stanie Karnakala
  • Hospet
  • Hospet
  • Gdzieś w stanie Karnakala
  • Gdzieś w stanie Karnakala
  • Hampi- dzielnica świątynna
  • Hampi- dzielnica świątynna
  • Hampi- dzielnica świątynna
  • Hampi- dzielnica świątynna
  • Hampi- dzielnica świątynna
  • Jaszczura?
  • Świątynia Wirupakszy
  • Świątynia Wirupakszy
  • Złodziejki bananów dla słonia!!
  • Szarańcza!
  • Świątynia Wirupakszy
  • Świątynia Wirupakszy
  • Słoń-kapłan
  • Świątynia Wirupakszy
  • Hampi- dzielnica świątynna
  • Kosmiata- obraz jednego z bóstw-demonów
  • Hampi- dzielnica rządowa, harem
  • Lotus Mahal
  • Hampi- dzielnica rządowa
  • Hampi- dzielnica rządowa
  • Hampi- dzielnica rządowa
  • Besen królowej
  • Hospet
  • Dzielnica świątynna
  • Vittala Temple
  • Jeden z trzech (w całych Indiach) słynnych kamiennych rydwanów
  • Vittala Temple
  • Vittala Temple
  • Vittala Temple
  • Vittala Temple
  • Vittala Temple
  • Vittala Temple
  • Vittala Temple
  • Vittala Temple
  • Pozostałości XIV-wiecznego mostu w Hampi
Indie

New Delhi 2010-12-02

Wziąłem dwa dni wolnego by spokojnie usiąść i ponadrabiać wszelkie zaległości w opisach. I co? I jest grubo po północy, tłukę się po pokoju jak nieprzymierzając Żyd po pustym sklepie w poszukiwaniu całej skrzętnie gromadzonej makulatury (jak ją nazywa mój Asik) czyli biletów, wszelkiej maści folderów, karteluszek, zapisków na serwetkach etc, etc. I to jest oficjalne... to moje spóźnione przyrzeczenie noworoczne... jutro z samego rana obiecuje, że pójdę kupić jakiś fajny „pamiętnik” i będę go zabierał na każdą wyprawę i będę robił zawzięcie notatki, będę notował ciekawostki, przemyślenia i wszystko to z czym będę chciał się z Wami później podzielić. Bo teraz siedzę jak tak bidula na bryczce i dym mi idzie uszami bo staram się wszystko sobie przypomnieć... To tyle słowem wstępu.

Do pełnego opisu mojej wyprawy do Indii brakuje jeszcze tej wisienki na czubku czyli New Delhi - Agra - Goa. Jak pewnie pamiętacie z poprzedniego opisu podróży do Hospet/Hampi, podróż indyjską koleją to przygoda sama w sobie. Ok. 300 km jechaliśmy jakieś 9/10 godzin. Więc wyobraźcie sobie czego się spodziewaliśmy po podróży z Goa do New Delhi. Nie wiem... z jakieś trzy dni kolebalibyśmy się w tym pociągu? Więc wyobraźcie sobie nasz jęk ulgi gdy okazało się, że do New Delhi dostaniemy się samolotem. Tak, tak, kto naiwnym się pojawił na tym padole śmiechu to i naiwny zejdzie z niego. Nie pomyśleliśmy, że znów będziemy musieli przejść przez stępelkową mordęgę (zaciekawionych odsyłam do opisu Indie-Goa). A, że moje życie nie może być ani proste ani łatwe ani bez perełek, więc i sam lot był taką perełką. Ale wszystko w swoim czasie...

W przeddzień wyjazdu uprzedziliśmy recepcję, że wyjeżdżamy na 3 dni i w związku z tym prosimy o pobudkę o 4 rano bo mamy lot do New Delhi o 7. Niby wszystko załatwiliśmy. Po kolacji okazało się, że czatuje na nas kierownik recepcji, by nas zgarnąć do kanciapy i konspiracyjnym szeptem spytać się czy zgodzimy się opuścić pokój by on mógł go podnająć. W zamian po powrocie dostaniemy na resztę pobytu superior room. W pierwszej chwili mnie zatkało z wrażenia i zaskoczenia. Bo to, że jedziemy na wycieczkę nie znaczy, że się pakujemy i zostawiamy wolny pokój, prawda? Jako, że mój Asik to stwór na cztery kopyta kuty, więc dawaj się z nim wykłócać i ... o hańbo ... targować. No nic stanęło na tym, że kierownik przechowa nasze rzeczy w save roomie i dostarczy je tuż przed naszym powrotem do naszego nowego pokoju. No i polecieliśmy.

Lot nie był bezpośredni. Mieliśmy międzylądowanie w Bombaju, co warte jest wspomnienia z dwóch powodów. Po pierwsze, lotnisko położone jest w zasadzie w centrum miasta, a w każdym bądź razie bardzo blisko centrum, ale z pewnością jest położone w ścisłym centrum bombajskich slumsów. Lądowanie gdy widzisz w okienku widoki jak z filmu o tym chłopcu ze slumsów, który wygrał milionerów. Druga ciekawostka to to, że nie musieliśmy opuszczać samolotu. W czasie gdy załoga sprzątała i przygotowywała samolot do dalszego lotu na pokład weszła uzbrojona w kałachy straż graniczna by sprawdzić paszporty i bilety. Sam lot trwał około 4 godzin. W monitorkach leciały same hity bollywoodu... czyli nudy jak nigdy.

Gdy zbliżaliśmy się do New Delhi zaczynał się zachód słońca, i w okienku ponad morzem różowo-pomarańczowych chmur zobaczyliśmy skąpany w zachodzącym słońcu Dach Świata. Wspaniałe przeżycie. Nawet z odległości kilkuset kilometrów widok zapierał dech w piersiach. Ku naszemu zaskoczeniu New Delhi okazało się być całkiem nowoczesnym, gwarnym miastem. Zaraz po przylocie zostaliśmy zabrani przez „anglojęzycznego” kierowcę, który miał się nami opiekować przez te trzy dni. Najpierw musieliśmy pojechać po „anglojęzycznego” przewodnika. Dobre 2h straciliśmy na podróż w kurzu, jazgocie, ciągłym hałasie klaksonów setek riksz, aut, skuterów i wszelkiej maści innych pojazdów. No, ale wreszcie przewodnik wsiadł i zaczął rozmowę z nami od pytania czy mówimy po rosyjsku lub hiszpańsku... Zdębiałem... Jak nam później w baaaardzo łamanej angielszczyźnie wyjaśnił w tych językach lepiej mówi... Nic dziwnego. Ja lepiej znam japoński niż on angielski. I tak zaczął się pierwszy dzień zwiedzania.

Coś widzieliśmy, ale co to nie bardzo wiem. Tzn. wiem bo później przewertowałem przewodnik i się dowiedziałem, że zwiedzaliśmy Kompleks Qutb Minar. Jest to całkiem wysoka ok 70-cio metrowa wieża ozdobiona inskrypcjami z Koranu, wybudowana przez Kutb ud-dina Ajbaka, pierwszego muzułmańskiego władcę Delhi. Na terenie parku można jeszcze zobaczyć zachwycające ruiny najstarszego w Indiach meczetu wzniesionego na pozostałościach pierwotnych świątyń hinduskiej i dżinijskiej. Gdzieniegdzie widać jeszcze pozostałości pierwotnych płaskorzeźb, detali i zdobień. Ciekawostką jest, że pomimo islamskiego zakazu by utrwalać obraz jakiejkolwiek istoty czy człowieka pozostawiono w spokoju zdobienia przedstawiające sceny z kamasutry... zastanawiające...

W ten sam dzień widzieliśmy również ciekawą architektonicznie Bahai Lotus Tample. Niestety musieliśmy dosyć szybko opuścić teren świątyni, bo miejscowi „przystojniacy” doszli do wniosku, że skoro tłum, że skoro i tak się dotykamy, to co szkodzi gdzieniegdzie dotknąć bardziej. Po połowie dnia wysilania mózgownicy by zrozumieć przewodnika byliśmy „wyrąbani” jak konie po westernie. I mimo, że marzyliśmy jedynie o kąpieli i łóżeczku, skusiliśmy się by jednak jeszcze tego dnia pojechać do Agry by móc wejść na teren Taj Mahal skoro świt i uniknąć niechybnych tłumów.


  • Kompleks Qutb Minar
  • Kompleks Qutb Minar
  • Kompleks Qutb Minar
  • Kompleks Qutb Minar
  • Kompleks Qutb Minar
  • Kompleks Qutb Minar
  • Kompleks Qutb Minar
  • Kompleks Qutb Minar
  • Kompleks Qutb Minar
  • Kompleks Qutb Minar
  • Bahai Lotus Tample
  • New Delhi
  • New Delhi
  • Mauzoleum Humajuna
  • Mauzoleum Humajuna
  • New Delhi
  • Mauzoleum Humajuna
  • India Gate
Indie

Agra 2010-12-03

Mimo zmęczenia nie dane nam było odpocząć. Tuż pod naszymi oknami przechodził orszak weselny. Swoją drogą, to całkiem ciekawe było. Pan młody na koniu ubrany jak perski satrapa, panna młoda owoalowana od stup do głów siedząca ni to na rydwanie, ni to wozie otoczona przez wrzeszczący tłum rodziny, przyjaciół i do tego wszystkiego jakby był mały hałas jazgocząca hinduska muzyka z głośników jadącego za tym wszystkim pikapa. Jednym zdaniem zapomnij o śnie.

Nim rozstaliśmy się z naszym kierowcą umówiliśmy się z nim, że odbierze nas z hotelu o 6 rano. By z wszystkim zdążyć zamówiliśmy budzenie na 5 a śniadanie na 5.30 rano. Dobrze, że nastawiliśmy komórki bo byśmy spali do południa. Nikt nie zadzwonił... się okazało, że wieczorna zmiana nic nie przekazała. Śniadanie miało być dla nas gotowe w stołówce hotelu. punkt 5.30 wchodzimy do stołówki... jakaś jedna rachityczna lampa się pali... własnym oczom nie wierzymy. Krzesła na stołach cała podłoga zasłana jakimiś materacami czy czymś podobnym i obsługa śpi... Pewnie odsypia ten wczorajszy marsz weselny... Mi się chce śmiać... ale Asik zaczyna nabierać czerwonej barwy na twarzy... Nic więcej nam nie pozostało niż w tył krok i do recepcji z grzecznymi acz stanowczymi pretensjami... W końcu recepcjonista (sic!) poszedł obudzić jednego delikwenta ze stołówki, by nam coś przygotował. Chyba nikogo nie zdziwię stwierdzeniem, że poza butelkowaną wodą nic nie ruszyliśmy... Jakoś nie przywykłem by jeść śniadanie gdy ze 15 hindusów śpi mi między nogami i sapie przed sen. Wściekli z głodu idziemy do holu by spotkać naszego kierowcę. Choć ten pojawił się punktualnie tak jak się umówiliśmy. Ale nic to! Bo jedziemy zobaczyć Taj Mahal!!!

Jest jeszcze ciemno (i dziękować za to Bogu, Siwie, Buddzie czy komu tam jeszcze - potem wyjaśnię dlaczego)wchodzimy na tereny Taj Mahal. Pierwsze co mi się rzuca w oczy to chmary zielonych rozjazgotanych papużek. Po tym co widzieliśmy wcześniej zaskakuje nas widok pięknie przystrzyżonego trawnika, kępy kwitnących krzewów. Wszystko zadbane, odnowione. Przechodzimy przez frontową bramę i otwiera się przed nami widok majestatycznego Taj Mahal skąpanego w lekko różowawym świetle wschodzącego za nami słońca. I tak moglibyśmy usiąść na stopniach, siedzieć, patrzeć zachwycać się i cieszyć, że dane nam jest zobaczyć na własne oczy coś tak wspaniałego. Ale nie ma lekko, od tyłu zaczyna na nas naciskać tłum kolejnych turystów. Więc nie czekając dłużej idziemy wzdłuż jednej z fontann symbolizujących jedną z rajskich rzek. Jestem w szale robienia zdjęć. Ale nawet Asik chyba jest urzeczona bo nic nie mówi, tylko grzecznie ustawia się do kolejnych zdjęć. Oczywiście przy ławce księżnej Diany tłumy... nie czekamy idziemy dalej.

Obchodzimy Taj Mahal dookoła. Po drugiej stronie rzeki widzimy pozostałości fundamentów i ogrodów bliźniaczego czarnego Taj Mahal, który Szahdżahan planował wybudować dla samego siebie. Niestety nie ziściło się jego marzenie, gdyż został zdetronizowany i osadzony w Forcie Agra przez własnego syna. Śnieżnobiała bryła mauzoleum nie jest ani śnieżnobiała ani nieskazitelna. Mieni się różnymi kolorami w zależności od pory dnia. Marmur inkrustowany jest przepięknie motywami kwiatów, liści i akantów wykonanymi z cieniutkich płatków kamieni szlachetnych i półszlachetnych. Cyzelowanie jest tak precyzyjne, że gdy przyłoży się źródło światła do marmuru to okoliczne inkrustacje podświetlają się i mienią pięknymi barwami.

Po zwiedzeniu wnętrza udajemy się jeszcze na krótki obchód ogrodów by znaleźć jakieś nietuzinkowe ujęcie cudu. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie, ostatnie zdjęcie i westchnienie żalu, że już trzeba iść... Dzięki temu, że byliśmy dość wcześnie uniknęliśmy tłumów i widoku, który otworzył się przed nami zaraz za progiem Taj Mahal. Otóż, gdy przyjeżdżaliśmy raniutko było ciemno, więc nie widzieliśmy tych ruin, śmieci, slumsów otaczających Taj Mahal. I może dobrze, że widzieliśmy je dopiero teraz?

Kolejnym punktem na naszej liście był Agra Fort. Piękny, krwisto-czerwony zespół obronno-pałacowy, serce państwa Wielkich Mogołów. To tu miał umrzeć w jednej w ośmiobocznych wież Szahdżahan patrząc na niedalekie Taj Mahal. Po zwiedzeniu fortu czekała nas długa i uciążliwa podróż do Delhi na nocleg. Nim jednak wyjechaliśmy z Agry musieliśmy coś zjeść było grubo po południu a my byliśmy po dwóch butelkach wody i paczce talarków lajkonika. Poprosiliśmy o byle jaką restaurację byle nie podawano tam hinduskiego jedzenia. Kierowca spytał czy może być pizza. No ba! Naturalnie że może być pizza. Oh naiwności moja... ty mnie nigdy nie opuścisz. Byliśmy tak wściekle głodni, że wpadliśmy do pizzeri nie patrząc na nic. Zamówiliśmy, czekamy, dostajemy, jemy i z okolic naszego stolika słychać ni to głuchy jęk rozpaczy ni to śmiech... Nawet pizze potrafią skubańce udoskonalić po swojemu. siedzimy patrząc na siebie. W naszych oczach widać tępe pytanie „co teraz?” i wtedy moim oczom ukazał się widok najpiękniejszy z możliwych, autentycznie aż mi łezka jedna czy dwie pociekły. po drugiej stronie ulicy była... Costa Cofee!! Dla niewtajemniczonych jedna z najbardziej popularnych sieci kawiarni w UK. Jak nie wypadniemy z pizzeri... jak galopadą nie puścimy się do costy, jak nie zaczniemy zamawiać ulubionych kaw, ulubionego ciasta czekoladowego, ulubionej panini... najedzeni i opici jak bąki poszliśmy się zrelaksować do ogródka by zapalić i nacieszyć się widokiem swojskiego czerwonego napisu Costy.

  • Agra
  • Agra
  • Agra
  • Agra
  • Agra
  • Agra
  • Agra Fort
  • Agra Fort
  • Agra Fort
  • Agra Fort
  • Agra Fort

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. s.wawelski
    s.wawelski (15.04.2012 6:47)
    Domyslam sie, ze leciales na trasie Londyn-Delhi. Ciekaw jestem ile godzin trwal bezposredni lot.
  2. s.wawelski
    s.wawelski (15.04.2012 6:45) +1
    Przyjrzalem sie jeszcze raz, tym razem dokladniej Twojej podrozy. Zgadzam sie z wszystkimi wymienionymi przez moich poprzednikow walorami Twojej relacji. Dla pelniejszego obrazu Twojej podrozy brakuje mi tylko jeszcze do szczescia wiekszej przejrzystosci co i gdzie jesli chodzi o zdjecia. Te miejsca, w ktorych bylem, to latwo rozpoznaje, ale tez mnie zaciekawily miejsca, w ktorych nie bylem a chcialbym wiedziec co jest gdzie. Innymi slowy przydalyby sie jakies podpisy pod niektorymi zdjeciami. Nie chce Ci bron Boze narzucac sposobu prezentowania podrozy, ale moze dla lepszej obrazowosci byloby dobrze czesc zdjec przeniesc pod odpowiadajace im punkty Twojej podrozy.

    Indie zrobily na mnie wrazenie kraju niezwykle urozmaiconego i zadziwiajacego na kazdym kroku, do ktorego bedziemy musieli wrocic i to chyba nie raz...
  3. entourager
    entourager (14.04.2012 15:58) +1
    Konrad, kapitalna relacja, choć brakuje mi jakoś zakończenia. Piszesz w sposób, który bardzo lubię. To ty powinieneś publikować. Zdjęcia również bardzo dobre
  4. syrokomla8
    syrokomla8 (10.04.2012 8:36)
    Guilford-Weybridge, generalnie Surrey
  5. syrokomla8
    syrokomla8 (09.04.2012 21:37)
    trochę mnie pali siedzenie. Choć jak na razie się zasiedziałem. Kto wie może i osiąde tutaj:)
  6. syrokomla8
    syrokomla8 (09.04.2012 21:00)
    Głównie UK:)
  7. syrokomla8
    syrokomla8 (09.04.2012 20:46)
    W sumie to zaznaczyłem 3 miejsca zamieszkiwania:) Wiec nie wiem dlaczego na profilu pokazuje tylko Monaco:)
  8. syrokomla8
    syrokomla8 (09.04.2012 15:19) +1
    Cieszę się, że moja bazgranina sie podoba:) Na pocieche dodam tylko, że jeszcze kilka kolejnych podróży czeka w kolejce czy to do zamieszczenia, czy to opisania:)
  9. s.wawelski
    s.wawelski (09.04.2012 15:13) +1
    Piekna podroz, znakomicie i ciekawie opisana, piekne zdjecia... Musze tu jeszcze wrocic.