Podróż Andaluzja cz. III
Przemieszczając się w kierunku Rondy, zatrzymujemy się w jednym z Białych Miasteczek Arcos de Frotera. Wjeżdżamy od strony Sewilli i miasteczko wydaje się płaskie i łatwo przejezdne. Dopiero wyjazd, gdy skręciliśmy z złą ulicę przysparza nam mocnych wrażeń. Przeciskamy się między dwoma domami, z zamkniętymi lusterkami kroczek po kroczku uff udaje się. A najlepsze z tego wszystkiego jest to, że z dużą szybkością śmigają po tej ulicy małe autobusiki. Może kierowcy dostają dodatkowe uposażenie za uciążliwą pracę.
Po wyjeździe z miasta robimy przystanek na zdjęcia i na małego łyka dla kurażu po tej slalomowej jeździe. Miasteczko jest niedaleko tzw. Trójkąta Sherry, wiec kupiliśmy co nieco do spróbowania.
Dopiero z tego miejsca widać, że to miasteczko jest położone na 200 metrowej wapiennej skale. Widok niesamowity.
Wjeżdżamy do Rondy. Widać, że właśnie przestało padać. Co prawda chmury wiszą nad miastem, ale nam się upiekło. Jest to jedno z najczęściej odwiedzanych miast w Andaluzji i to widać po tłumach turystów na ulicy.
Jeżeli masz czas to przenocuj w tym mieście i rano ze wschodem słońca rusz z aparatem na zwiedzanie, światło jest boskie. Zresztą w nocy też warto powłóczyć się po mieście, bo większość zabytków jest podświetlona.
Najbardziej rozpoznawalnym zabytkiem Rondy jest most Puente Nuevo, monumentalny most o wysokości 100 m łączący obie strony wąwozu rzeki Guadalevín. Można go sfotografować z różnych miejsc, z tarasu jednej z restauracji, lub Casy de Don Bosco, gdzie jak głosi reklama jest najlepszy widok na most, co jest nie prawdą bo najlepsze zdjęcie można zrobić schodząc kawałek dawną drogą dla osłów prowadzącą z miasta w dolinę. Można też się wybrać na przelot balonem, ile taka atrakcja kosztuje nie mam pojęcia, ale na pewno widoki są niesamowite.
W kościele Santa María la Mayor natknęliśmy się na próbę chóru, jak oni pięknie śpiewali.
Plaza de Toros, jest jedną z najstarszych w Hiszpanii. Fajnie było ją zobaczyć, nawet na arenie widać było ślady krwi. Tylko strasznie zdzierają z turystów, za wstęp liczą sobie aż 6 euro, porównywalnie wstęp do katedry w Grenadzie kosztował 3.5 euro.
Wąską górską drogą przedzieramy się, żeby zobaczyć głęboki na 200 m kanion El Chorro.
Podziwiamy go z daleka. Nie jesteśmy tak odważni, żeby przejść zrujnowanym mostkiem do tamy, ani nie jesteśmy wspinaczami a to miejsce jest dla nich rajem
Wąską dziurawą drogą jak niektórzy z nas określili zgodnie z nazwą miejscowości tylko bez c na początku, horroru docieramy do wioski Valle de Abdalajis. Tu musimy przystanąć. Zagrzały nam się hamulce. Szczególne ostatnie metry były niezłe, pionowy zjazd w dół.
Wreszcie dojeżdżamy do atrakcji do której cały dzień jedziemy rezerwat El Torcal. Jego główna atrakcją są przedziwne formacje skalne.
Wybraliśmy się na łatwą ścieżkę, która wytyczona jest na 45 min. A my szliśmy prawie dwie godziny co chwile stając i podziwiając te magiczne skały.
To wielkie pole do wyobraźni. Ciekawe jakie są Wasze skojarzenia? Co widzicie patrząc na te skały?
Czas pomyśleć o noclegu. Najbliżej jest miasto Anteguera.
Wjeżdżamy do miasta, a tam zamykają ulice i po obu stronach jedni przy krawężnikach sypią piaskiem. Od policjanta dowiedzieliśmy się, że w mieście jest procesja. Szybko lokujemy się we wskazanym przez niego hotelu i ruszamy w poszukiwaniu procesji. Podobno wyruszyła o 19, a pod naszym hotelem będzie przechodzić koło 21.00.
I faktycznie parę przecznic dalej natrafiamy na procesje. Posuwa się bardzo wolno co chwila przystając, bo ciężki ołtarz niesiony jest na ramionach parędziesięciu mężczyzn, Celebrant dzwonkiem oznajmia przystanek, a powodów może być bezliku np. zgasła świeczka na ołtarzu. Gdy staje ołtarz staje też reszta procesji, przestają grać orkiestry. Taka procesja trwa wiele godzi, ta się skończyła po północy. A uczestniczą w niej nie tylko wierni, ale także dygnitarze. Wierni niosą zapalone świece, z których wosk kapie na rozsypany piasek, który później jest szybko sprzątany przez odpowiednie ekipy. Mieliśmy szczęście, że udało nam się to zobaczyć.
Zbliżamy się do końca naszej podróży. Trzeba trochę popracować nad opalenizną.
A ponieważ lecimy z Malagi to szukamy miejsca gdzieś w jej okolicach, niezbyt daleko od lotniska . Miła Tereska z hostelu w Antequerze powiedział, że Torremolinos jest kiepskie dużo ludzi i brudno, ale Fuengirola jest fajna. Zatem Fuengirola.
Na koniec zaszaleliśmy wzięliśmy droższy hotel nad morzem. Tylko nie wpadnijcie na pomysł wybrania campingu w tej miejscowości. Ja naprawdę nie wiem, co ludzi skłania, żeby tam spędzać wakacje. Owszem blisko morza, ale jeszcze bliżej autostrady.
Tu też byli nasi. W czasie wojen napoleońskich, 15 października 1810 roku ok. 200 polskich żołnierzy pod dowództwem kpt Młokosiewicza pokonało połączone siły inwazyjne brytyjsko-hiszpańskie liczące 3000 żołnierzy pod komendą Lorda Blayneya. O czym można przeczytać w języku polski wchodząc na zamek Sohail.
Samo miasteczko jest wybitnie turystyczne. Chcieliśmy kupić ostatnie pamiątki, ale niestety większość sklepów pamiątkarskich okupują chińczycy i azulejos nie uświadczysz.
Czas na pożegnalnego drinka. Wskazano nam drogę do pubu, który prowadzi Polak. Pyszne mojito.
I to niestety już koniec naszej przygody