2011-05-24 - 2011-05-28

Podróż Madryt, Segowia, Toledo

Opisywane miejsca: Madryt, Toledo, Segowia (166 km)
Typ: Plan podróży

Plan zwiedzenia stolicy zrodził się właściwie zaraz po Barcelonie, ale o Barcelonie będzie później... Zaopatrzony w plany, opisy "tambylców" etc. kupiłem bilet lotniczy - z półrocznym wyprzedzeniem - najkorzystniej i ze względu na cenę (156 Euro za 2 osoby) i ze względu na dojazd do lotniska było z Berlina. Lot mocno poranny więc w Madrycie byliśmy około 10.00 rano. Mimo, że mamy zaklepany hotel w samym centrum, to i tak decydujemy się na kupienie 10-cio przejazdówki ma metro - niby wszędzie blisko, ale wieczorem będą już mocno bolały nogi.

Po krótkiej drzemce - wychodzimy na Gran Via - wszystko jest jakby za duże, monumentalne. Żona śmieje się, że widać Hiszpanie nie robią małych rzeczy. Ale coś w tym musi być - jak flaga to ma 15 metrów, jak pomnik to 3 piętrowy, jak butelka po keczupie, to... nie - butelka na szczęście normalna. Uff. Idziemy w stronę Plaza de Cibeles. Po drodze monumentalne Banco de Espania i Palacio de Cominicaciones. O ile do Banku oczywiście nie ma wejścia, do zdecydowanie polecam ten drugi obiekt. Nie na darmo mówią, że to Królowa Poczt. Na parterze kilka okienek, w których można kupić znaczek czy nadać paczkę, ale obok multimedialne stoły pokazujące główne zabytki miasta, kapitalna czytelnia prasy z super wygodnymi kanapami (spać nie można - chodzi strażnik i dyskretnie pilnuje). Wszystko aż "kapiące" bogactwem, zdobieniami itp. Na wyższych piętrach wystawa pokazująca budynek przed remontem. Jeszcze wyżej można wejść na taras widokowy - bilety do odbioru na parterze (czyli kondygnacji +2). Bezpłatny, ale ze względu na spore zainteresowanie trzeba mieć bilet - ustala on godzinę wejścia. Z góry fajny widok na miasto. Dla tych, co zejdą do podziemi - niespodzianka - w specjalnej kabinie można się "powykrzywiać", a nasza twarz zostanie komputerowo nałożona na jeden z kilku obrazów wyświetlanych na ekranach - efekt jak na zdjęciu.

Idziemy jeszcze do Muzeum Thyssen-Bornemischa. Wspaniała kolekcja impresjonistów. Szkoda, że nie można robić zdjęć.

Wieczorem szybka kolacja - nie znamy jeszcze terenu więc nie był to najlepszy wybór, ale to tylko "na szybko". Śpieszymy się na wieczór flamenco - mamy zarezerwowany stolik w Casa Patas - ma dobre recenzje z necie. Wcześniej pisałem do nich z prośba o 2 miejsca i okazuje się, że to był dobry ruch - występy odbywają się w oddzielnym pomieszczeniu ze sceną - prawie wszystkie stoliki są zarezerwoawane. 75% to turyści, ale po lewej siedzi typowa hiszpańska rodzina i to oni w trakcie występu będą najgłośniej "dopingowali" śpiewaków po szczególnie udanym fragmencie. Co do występu - niezapomniany! Energetyczny. Dwie - w porywach do czterech gitar. Kilku starszych hiszpanów z obowiązkowo ulizanymi fryzurami, świetna śpiewająca babeczka - poza tym tancerka. Ale czapki z głów - największe wrażenie zrobił niepozorny tańczący (na oko koło 75 lat) dziadek. Muzyka, uczucia, śpiew - wszystko na maksa. Wszystko całym sobą! Po występie wracamy do hotelu - wolno wleczemy się przez Madryt. Jest ciepło, w uszach mamy flamenco. Zapłaciliśmy majątek za przegryzkę z sera i kiełbasy chorizo, ale jesteśmy szczęśliwi - tak właśnie miało być! 

  • 2011mad 179sm
  • 2011mad 056sm
  • P5060049
  • P5100317
  • 2011mad 038sm
  • 2011mad 173sm
  • 2011mad 181sm
  • 2011mad 447sm
  • P5060071

Ponieważ poprzednia noc prawie w całości poszła na transport - śpimy długo. Na dodatek pada, więc czujemy się usprawiedliwieni...

Wychodzimy z hotelu koło 10 i wolnym krokiem (zalety mieszkania w centrum!) idziemy do Palazio Real czyli Pałacu Królewskiego. Jeśli poprzednio napisałem, że w Madrycie coś mi się wydaje duże, to teraz nie wiem co napisać. Pałac JEST duży faktycznie! Zostawiamy plecaki i mokre kurtki w szatni i idziemy zwiedzać wnętrza. Zdjęć nie można robić i bardzo szkoda. Pałac - w obawie przed pożarem - został wybudowany bez użycia drewna jako materiału konstrukcyjnego. Wystrój - oszałamiający! Jest np. sala porcelanowa (na ścianach), jedwabna, olbrzymia jadalnia. Wszystko faktycznie Królewskie przez duże K.

Jest tak pięknie, że stojący obok starszy holender "pstryka" fotki z biodra. Zdradza go tylko czerwony przedbłysk dalmierza. Zastanawiamy się przez chwilę czy nie spróbować, ale jednak dajemy spokój.

Po około 2 godzinach idziemy jeszcze do Apteki i Zbrojowni (obejmuje je zakupiony bilet). O mnogości zbrój nie będę pisał - są i dla konia i dla psa i dziecięce... Jak ktoś zwiedza z dziećmi płci męskiej - musi dodać dodatkowe 60 minut, bo gwarantuję, że chłopaków się prędko od takiej ilości uzbrojenia odciągnąć nie da.

Wychodząc zauważamy kolejkę na pół kilometra - widać nie tylko my mieliśmy taki pomysł na deszczowy dzień. Potem już będzie to jakaś prawidłowość - jeśli gdzieś jesteśmy wcześnie rano (lub zaraz po otwarciu ;-), to jest w miarę luźno. Im później tym więcej ludzi...

Kawałeczek dalej jest Plaza Mayor. Byłoby pięknie ale po pierwsze ciągle pada, a po drugie plac okupują wystawcy dóbr luksusowych z Niemiec - mam spore kłopoty żeby zrobić fotografię części placu, ale w końcu udaje mi się to w taki sposób, że jednak nie widać ani Mercedesa, ani Audi, ani innych "Boschów". Plac śliczny - mimo tego. Obok jest Mercado San Miguel - niby zwykły "targ" pod dachem, ale jest i kawa i pyszne ciacho. Do tego oczywiście są i "zwykłe" stoiska... zwieszają się szynki (jamon), ruszają jakieś kraby i kalmary, piękna hiszpanka pakuje komuś torty na wynos, owoce leżą w wyrafinowanych piramidach (podaje zawsze sprzedawca!). Egzotyka.

Po obiedzie nie pada - idziemy do Muzeum Reina Sofia. Ponieważ to sobota, to od 14 wstęp jest bezpłatny. Ale coś za coś - po pierwsze trzeba zająć miejsce w błyskawicznie tworzącej się kolejce trochę przed 14, a po drugie - kompletnie nie ma planów muzeum. Jak ktoś sobie nie wydrukował z netu to chodzi na ślepo. Zbiory spore (głównie sztuka nowoczesna, ale też Dali, Picasso), świetny taras widokowy na 3 czy 4 piętrze - miasto odbija się w nisko zawieszonym stropie - ciekawe wrażenie...

Z muzeum idziemy w stronę Prado. Po drodze Caixa Forum - budynek kiedyś przemysłowy został świetnie zmodernizowany - obecnie jest tu centrum sztuki (różnej). Bajeczne schody ze stali nierdzewnej, bajeczne schody z betonu na wyższe piętra, budynek trzyma się nie wiadomo na czym, bo prawie nie dotyka ziemi, bajeczne piuropusze z zardzewiałej blachy w okolicach dachu. A na dokładkę obok ściana budynku porośnięta (w całości!) zielenią. Mniam dla oczu.

Na koniec dnia idziemu do położonego naprzeciwko Królewskiego ogrodu botanicznego. Cisza, spokój, każda roślina opisana, a jest ich olbrzymia ilość. Taki "wyciszacz". 

  • 2011mad 072sm
  • 2011mad 077sa
  • 2011mad 088sm
  • 2011mad 103sm
  • P5070072
  • P5070076
  • P5070080
  • P5070086
  • 2011mad 143sa

Niedziela. Kto rano wstaje... ten żwawym krokiem maszeruje na Rastro czyli wielki targ organizowany tylko w ten dzień tygodnia. Jesteśmy koło 9:30 i boimy się czy aby nie za wcześnie, bo Hiszpanie nie lubią tak rano wstawać, ale widać targ opanowali jacyś inni, "poranni" - nie wiedzieliśmy, że taka odmiana istnieje...

Moja lepsza połowa kupuje filcowe "korale" i torbę dla pozostawionego w kraju nastoletniego potomstwa płci pięknej. Ja wynajduję 2 przezabawne koszulki, którym nie mogę się oprzeć. Jest co prawda trochę "chińszczyzny" ale zdecydowanie mniej niż można się było spodziewać. Asortyment - od rękodzieła do masek gazowych. A wszystko to odbywa się w cieniu moich ukochanych platanów, które - mimo, że to dopiero początek maja - pachną, że aż boli głowa.

Tu mała dygresja natury ogólnej - do tej pory (a jak się okazało to później też nie) nikt nas nie próbował okraść, oszukać, zabrać nam dokumentów itp. Miła odmiana po Barcelonie gdzie w ciągu 3-ch dni 4 razy łapałem za rękę amatorów mojego portfela, a raz była to (sic!) kobieta z niemowlęciem na ręku. Tu albo nie kradną, albo "służby" skuteczniejsze.

Po zakupach bazarowych jedziemy na Las Ventas - to tu stoi arena - na bagatela 23000 miejsc (przepisałem to z przewodnika zaznaczam, bo nie wygląda na tyle) - gdzie można oglądać walki byków . Chcemy kupić bilety, ale kompletnie nie wiemy o co pytać. Komunikację utrudnia nie tylko kompletnie niezrozumiały schemat miejsc (w końcu miło jest PRZED zakupem wiedzieć co się kupuje i gdzie), ale także to, że w 4-ch okienkach żaden ze sprzedawców nie mówi w obcym języku. W końcu jeden z nich woła o pomoc z zaplecza. Pomoc ma kruczoczarne włosy, około 30 lat, prześliczny uśmiech i zamiast wdawać się w tłumaczenia rezolutnie pyta ile chcemy wydać.

Wyciągam 30 Euro, mówię, że to ma wystarczyć na dwa bilety. Po ustaleniu, że mogą być "sol" czyli w strefie słonecznej babeczka sama wybiera miejsca. I super. Na bilecie są co prawda jakieś dziwne oznaczenia, ale nie przejmujemy się zbytnio. Potwierdzam tylko (jak już spotkałem osobę mówiącą po angielsku) że na pewno zaczyna się o 19:00.

Mamy kilka godzin czasu. Sprawdzam, że zdążymy jeszcze przed zamknięciem do Templo Debod - egipskiej świątyni podarowanej Hiszpanii za pomoc przy ochronie zabytków. Jedziemy metrem, bo to drugi koniec miasta. Świątynia jednak nie zachwyca jakoś specjalnie - ot, kilka skalnych bloków. Może to po prostu brak właściwej atmosfery, ale nie czuliśmy się jak w Egipcie ;-)

Bardzo ładny jest natomiast park, w którym stoi Templo - pokręciliśmy się po nim trochę i postanowiliśmy odwiedzić Don Kichota na jego pomniku na pobliskim Plaza de Espania. Do zdjęcia trzeba się co prawda ustawić w kolejce, ale czy nam się gdzieś spieszy? Czekając można pooglądać dwie fontanny znajdujące się na placu (jedną od razu za plecami Don Kichota, drugą po przeciwnej stronie placu). Przy placu oczywiście budynek jakiegoś urzędu - czy muszę dodawać, że duży?

Ponieważ do wieczora było jeszcze sporo czasu wolnym krokiem poszliśmy w kierunku placu Sol - bardzo chciałem mieć fotkę punktu, od którego mierzone są odległości w Hiszpanii, a taki właśnie się tam znajduje. Na placu - konsternacja - strajkują właśnie śmieciarze. Cały plac zawalony jest papierami (na szczęście tylko papierami) w kawałkach - od mniej więcej A4 do ścinków jak z niszczarki. Widok dość niesamowity.

Pod wieczór jedziemy na Corridę - jak się okazuje dość szybko znajdujemy właściwe miejsce, piętro, sektor i rząd. Zgodnie z tym co na bilecie (sol) słońce świeci nam prosto w twarze. Na razie jeszcze nie ma zbyt wielu ludzi, więc jest czas, żeby się porozglądać. Mam skojarzenia z walkami gladiatorów - gdyby nie dwa kredowe kręgi w środku areny złudzenie byłoby zupełne. Powoli trybuny się wypełniają. Widać starsze Hiszpanki wahlujące się pośpiesznie oraz widać (a przede wszystkim czuć! - niestety strasznie smrodzą mnóstwem cygar) Hiszpanów - większość starsza - średnia około 50-55 lat. Na arenę wychodzą uczestnicy corridy, przedstawiają się publiczności. Za chwilę wybiega byk.

I właściwie od tego momentu jest już tylko gorzej. Niby wcześniej każdy wie, że byk ginie, ale ostrzegam - co innego wiedzieć, a co innego widzieć. Po pierwszej walce powinniśmy wyjść, ale za późno się podnosimy i... nic z tego! Zwyczaje są takie, że jak trwa walka to nikt nie może wyjść aż do śmierci byka. Drugą walkę "podziwiamy" patrząc bardziej na publiczność niż na arenę. Tubylcy - być może dlatego, że są przyzwyczajeni od małego (całość transmituje nawet telewizja) - wyrażają żywe reakcje, krzyczą, gestykulują... Uff... Nareszcie koniec! Wychodzimy. Razem z nami kilku Amerykanów oraz prawie wszyscy Azjaci w zasięgu wzroku. Jestem gotowy podpisać każdy apel w obronie praw zwiarząt.

Spróbowaliśmy - widziałem - odradzam. Tyle.

Na pocieszenie idziemy w miasto. Nie możemy jakoś ochłonąć. Może to z zaaferowania zamawiamy w knajpce zestaw "special tapas". Jak special, to special - dostajemy 5 miseczek, z których tylko 1 nadaje się w miarę do jedzenia. Żona kapituluje przy trzeciej, ja upieram się, że skosztuję wszystkiego (ślimaka też - a co).

Po wszystkim źle śpię - śnią mi się ślimaki na przemian z męczonymi bykami. Brrr. Aby do rana! 

  • 2011mad 184sm
  • P5080116
  • 2011mad 256sm
  • 2011mad 190sm
  • P5080120
  • P5080125
  • 2011mad 233sm
  • P5080133
  • 2011mad 231sm
  • P5080145
  • P5080147
Hiszpania

Toledo 2011-05-26

Małe wyjaśnienie - już na etapie planowania wyjazdu założyliśmy, że będzie to Madryt +

Kwestią do decyzji pozostało tylko co ma być tym plusem - żona naciskała na Segowię (i słusznie), ja bardzo chciałem zobaczyć wiatraki (Consuegra, Campo Criptana), Toledo, Avilę, Aranjuez i Escorial. Po zgodnym wyborze Segowii został nam tylko jeden wolny dzień do zagospodarowania. Padło na Toledo. Na dodatek ten jedyny wolny dzień, to poniedziałek (co ma znaczenie). Zaostrzyłem ołówki, odpaliłem internet i podzieliłem kilkadziesiąt punktów na turystycznej mapie Toledo (tak, tak!) na kategorie: muszę, można, jak starczy czasu.

Poniedziałek natomiast jest ważny, bo akurat w ten dzień kilka obiektów (Alcazar, Muzeum Żydów) w ogóle nie jest czynnych, a część tylko przed południem. Ale to wiedziałem jeszcze przed wyjazdem. Wiedziałem też, że "szybki pociąg" do Toledo odchodzi z dworca Atocha.

Rano w poniedziałek jedziemy na dworzec odpowiednio wcześniej żeby kupić bilety. Wchodzimy - a tu zaskoczenie - wszędzie palmy, zielono. Jakiś raj szalonego ogrodnika. Kupujemy bilety w jedną stronę - niestety jak się potem okazało, bo po pierwsze "tam i powrót" jest tańszy niż tylko "tam", a po drugie w szybkich pociągach się nie stoi - co oznacza, że jak sprzedadzą wszystkie miejsca siedzące, to "sorry" - jedziesz dopiero następnym (lub jeszcze następnym). Innym rodzajem zaskoczenia są środki ostrożności - żeby wejść do pociągu trzeba przejść przez bramkę jak na lotnisku, na pociąg czekasz w specjalnej poczekalnia a na peron wchodzisz max 15 min. przed odjazdem, bo pociąg jest myty, czyszczony i polerowany :-)

Zajmujemy miejsca, ruszamy i... nic się nie dzieje. Zmieniają się krajobrazy za oknem (coraz szybciej!) w środku natomiast nie czuć i nie słychać prawie nic. Ciekawe ile on jedzie...

Wysiadamy na dworcu w Toledo (o którym jeszcze będzie pod koniec) i raźno (z racji braku informacji turystycznej na miejscu) maszerujemy w kierunku miasta. Do Puerta de Bisagra (która stanowi bramę na starówkę), gdzie spodziewamy się dostać jakąś lepszą niż wydrukowana z netu mapę jest około 1,5 km z czego ostatnie 250m pod górę. Informacji nie ma, ale że mapa drukowana całkiem się sprawdza, to idziemy dalej.

Jest ostro pod górę, ale za to coraz fajniejsze widoki. Wleczemy się wolno, zaglądamy trochę do sklepów z pamiątkami, a że to już okolice 10:00 to zaczynają nas wyprzedzać pierwsze autobusy z "japończykami". Japończycy wszędzie lubią podjechać pod bramę, więc na stromym podejściu nie robią nam konkurencji :-)

Mijamy Casa de los Picos (charakterystyczny budynek z wystającymi ze ścian rombami), ale nie udaje mi się zrobić zdjęcia - jest "obstawiony" dostawczymi ciężarówkami, które próbują się minąć w wąskim przejściu.

Dochodzimy do Placu Zocodover. Jest informacja turystyczna, mają mapy i mówią po angielsku. Pełnia szczęścia. Sam plac też śliczny, ale idziemy w stronę Katedry. Dochodzimy. Japończyków mało, ale plac, z którego można by zrobić zdjęcie akurat tak położony, że wychodzi dokładnie pod słońce. Coś na razie nie mam szczęścia. Na dodatek w samej Katedrze też nie wolno robić fot. Mają ochroniarzy "szybszych niż lampa błyskowa" i bardzo czułych. Facet jest przy tobie już w momencie jak sięgasz po aparat!

A szkoda, bo byłoby co robić - są piękne organy, zbiór monstrancji, szaty liturgiczne (najstarsze z XV w.), piękne zdobienia ścian, chór (!!!), ołtarz, rzeźby w kamieniu i drewnie. No trudno.

Po wyjściu idziemy wąskimi uliczkami w stronę Kościoła św. Tomasza - chcemy zobaczyć "pogrzeb hrabiego Orgazy" El Greca - w chwili powstania jedno z większych malowideł na świecie. Za późno! W większości skośnooka kolejka zapowiada stanie na godzinę (w słońcu!). Dochodzimy do wniosku, że jednak nie warto (ole!) i idziemy w stronę rzeki. Mijamy zamknięte Muzeum Żydowskie w Synagodze El Transito (ale budynek ładny!).

Spacer wzdłuż Tagu jest uroczy, widoki śliczne, żadnych "grup zorganizowanych". Komletna cisza. Pstrykam aparatem jak szalony - odreagowuję chyba Katedrę :-)

Zaglądamy na parę minut do Synagogi Świętej Marii - nastrojowo, półmrok, detale wycyzelowane w kamieniu. Pięknie po prostu.

Chcę jeszcze wejść do Monasterio de San Juan de los Reyes (czynny dzisiaj tylko przed południem). Z zewnątrz wygląda surowo - wrażenie potęgują szekle więźniów odbitych Maurom - takie memento o zawiłości losu ludzkiego. Początkowo przegapiamy wejście. Wracamy i znajdujemy je trochę z boku. W środku ani śladu surowości. Piękne zdobienia w kamieniu. Ale największe wrażenie robi dziedziniec, mnóstwo zieleni, cisza, grają cienie na ścianach i podłodze. Łagodnie wieje wiatr, mamy wrażenie, że zaraz zza rogu wyjdą zakonnicy... Poza nami jest tylko kilka osób, a chwilami nie ma nikogo. Zdecydowanie polecam.

Zbliża się godzina sjesty. Zaraz wszystko zamkną na ok. 2 h. Idziemy na tapas, bo po pierwsze jest jeszcze za wcześnie na obiad, a po drugie ceny za obiad na starówce opierają się na dziwnym mnożniku "x 2 i więcej".

Po jedzeniu idziemy jeszcze zobaczyć most św. Marcina. Zapomniałem napisać, że Toledo słynie z marcepanu i stali damasceńskiej. Marcepanu nie lubimy, za to po drodze mijamy liczne warsztaty grawerów i inne Cepelie. Zaglądamy do jednego w bocznej uliczce. W kompletnie pustym pomieszczeniu starszy pan precyzyjnie coś wystukuje w "blaszce". Za chwilę "blaszka" okazuje się prześlicznym wisiorem, a że sprzedawca "za darmo" dorzuca jeszcze zapięcie... Wychodzimy z zakupem - żona wygląda ślicznie, a ja jestem dumny z wykazanego refleksu :-)

Po chwili dochodzimy do mostu. To dość mało "wycieczkowa" strona miasta, więc turystów nie ma, mimo, że widoki na Tag piękne. Podziwiamy akrobacje jaskółek (mieszkają pod mostem), rozkoszujemy się ciepłem i widokami - uwielbiam kraje, w których kaktusy rosną w charakterze chwastów...

Wleczemy się - trochę wzdłuż murów, trochę krętymi uliczkami - generalnie w stronę dworca. Mamy jeszcze pół godziny do odjazdu, więc bez pośpiechu. Przy kasie tragedia. Nikt nie zna angielskiego, ale i bez tego rozumiem, że nie ma biletów na powrót. Następny "szybki" jest za 1,5 h i kosztuje 50% więcej (bo jedzie 3 minuty krócej :-). Nauczka, żeby kupować powrotne od razu. Co teraz zrobić z taką ilością czasu? Termometr przed budynkiem wskazuje 31 stopni, więc wypijamy po piwie (jest restauracja - całkiem sympatyczna).

Oglądamy dworzec, bo nie codziennie można zobaczyć taką perełkę - śliczna budowla z elementami mauretańskimi, piękne stare kasy biletowe, drewniane zdobienia, witraże itp. Na dodatek przy dworcu jest piękny różany ogród - jest kilka gatunków - część już przekwitła, ale część dopiero kwitnie i przecudownie pachnie.

Idziemy z dworca z powrotem w stronę rzeki, ale tym razem nie przechodzimy przez most, tylko skręcamy w lewo - w stronę Puente de Alcantara. Znowu most i to śliczny, ale że słońce pali i jest pod górę, to nie przechodzimy na drugą stronę i powoli wracamy. Pociąg już czeka.

Ponieważ to droższa wersja, to nie dość, że rozdają słuchawki po wpięciu których do fotela można oglądać film (przyrodniczy) wyświetlany na monitorze w przejściu, to jeszcze jest wyświetlacz pokazujący prędkość. Pierwsze zdjęcie robię jak pokazuje 160 km/h - już myślę jak będę pokazywał je znajomym z dumą. Potem pociąg przyspiesza... Robię drugie zdjęcie jak pokazuje 200 km/h. Potem pociąg przyspiesza... Jedzie przez dłuższą chwilę 220 - już sięgam po aparat, a potem... tak, tak - znowu przyspiesza. W trakcie naszego powrotu osiąga maksymalnie 271 km/h, ale zdjęcia nie mam. Nie chciałem wyjść na kretyna co to się co pół minuty podrywa z fotela. Za to od powrotu będą mnie śmieszyły krajowe rozmowy: "kupujemy Pendolino czy nie?", "pojedzie 160 km/h, a może nawet 180..." Żona, która ma talent do puentowania różnych sytuacji w jednym zdaniu krótko stwierdza: "nigdy ich nie dogonimy - a już na pewno nie za naszego życia".

Na dworcu w Madrycie kupujemy jeszcze tylko bilety na jutrzejszy wyjazd do Segowii. Idziemy na kolację z winem. Potem hotel. Zmęczeni, ale szczęśliwi.

  • 2011mad 259sm
  • 2011mad 352sm
  • 2011mad 268sm
  • 2011mad 341sm
  • 2011mad 284sm
  • P5090165
  • P5090195
  • P5090200
  • P5090188
  • P5090189
  • P5090204
  • P5090213
  • P5090219
  • P5090227
  • 2011mad 322sm
  • P5090182
  • P5090168
  • 2011mad 336sm
  • 2011mad 334sm

Rano znowu szybki pociąg, ale jesteśmy już uodpornieni. Spora część podróży przebiega tunelem pod górami, więc jak wysiadamy na odludziu, to trochę jestem zdziwiony. Niby wiedziałem, że stacja jest trochę poza miastem, ale to jakieś zupełne "krzaczory". Wychodzimy wraz z grupą 40 innych podróżnych przed budynek - kursują 2 linie autobusowe. Paradoksalnie - zamiast na Dworzec Autobusowy lepiej wybrać tę jadącą na Plac Artylerii - to tam jest architektoniczne "ciastko z dziurką" czyli akwedukt.

Jest tam też punkt informacji turystycznej, ale o tej porze jeszcze nie czynny. Idziemy na szybką kawę, pogryzamy churros (podłużne, smażone na głębokim tłuszczu, ciasto a'la gniazdka, ale bardziej wytrawne) maczane w marmoladzie. Przy okazji oglądamy akwedukt w stanie "przed wycieczkowym" czyli kompletnie pusto wokoło. W informacji dostajemy mapę (mimo, że znowu miałem wydrukowaną z netu - tak na wszelki wypadek).

Idziemy przez Juderię czyli starą dzielnicę żydowską - swoją drogą, to niesamowity jest ten splot: muzułmanie+żydzi+chrześcijanie - kiedyś razem i tworzyli rzeczy naprawdę piękne. Dochodzimy do Katedry - wewnątrz okazuje się bliźniaczo podobna do tej z Toledo, ale zdecydowanie mniej zdobiona. Taka bardziej surowa w wystroju. Z zewnątrz za to jest śliczna - poza tym góruje nad okolicą i widać ją z daleka.

Wzdłuż murów (widoki na doliną poniżej niesamowite) wędrujemy w stronę Alcazaru. Wybudowany jest na skale wysoko nad okolicą - niestety, nie mamy zdjęcia z dołu, bo dopiero stamtąd byłoby widać jak trudny do zdobycia musiał być kiedyś. Wewnątrz jest kilka pomieszczeń do zwiedzania, ale nie robią wielkiego wrażenia, bo są raczej puste. Za to piękny widok z okien - a jak wychodzimy na baszty, to już wogóle szaleństwo dla oka. Ponieważ kupiliśmy dodatkowo bilet na wieżę Jana II wspinamy się po krętych wąskich kamiennych stopniach (około 150). Na górze zawrót głowy - miasto, dolinę i okolicę mamy u swoich stóp. Jest tak wysoko, że do bocianiego gniazda znajdującego się na wysokim drzewie rosnącym na dziedzińcu zaglądamy patrząc w dół! Kilka zdjęć, chwila odpoczynku i wracamy - na szczęście akurat nie trzeba się z nikim mijać na schodach.

Segowia jest mniejsza niż Toledo i mniej jest obiektów "turystycznych". Wstępujemy na tapas i lody, a że zostało jeszcze trochę czasu do autobusu robię wypad pod górę schodami obok akweduktu. Pstrykam kilka zdjęć. Jest pięknie. Staram się, żeby to co widzę zostało mi pod powiekami...

Powrót już bez przygód. Autobus, pociąg, metro pod hotel. Wieczorem jeszcze tylko idziemy na plac Sol - tym razem strajkują pracownicy wodociągów. Żałujemy, że nie zalali placu wodą (wzorem śmieciarzy), bo gorąco...

Wracamy do hotelu idąc od Sol do Gran Via ulicą gdzie roi się od sex shopów i "panienek". Najwięcej jest przy McDonaldzie. 

  • 2011mad 445s
  • 2011mad 363sm
  • P5090229
  • P5090231
  • P5090288
  • P5090287
  • 2011mad 391sm
  • P5090274
  • P5090277
  • 2011mad 404s
  • 2011mad 419s
  • 2011mad 442sm
  • 2011mad 437s
  • 2011mad 444s
  • 2011mad 435s

Rano pobudka. Musimy opuścić pokój do 12, a wylot mamy dopiero wieczorem. Pakujemy się po śniadaniu i zostawiamy bagaże w hotelu.

Z wielkiej trójki muzeów, które "trzeba" zostało nam tylko Prado. Spędzamy tam ponad 3 godziny. Ja oczywiście "modlę się" przy Boschu i Brueglu - przy "Ogrodzie rozkoszy ziemskich" tłum, ale "Triumf śmierci" mam na wyciągnięcie ręki. Dość ciekawy jest jeszcze Goya, którego olbrzymią kolekcję ma Prado. Wczesne obrazy to albo portrety (tworzone dość hurtowo), albo landszafty - zresztą dość naiwnie malowane. Potem jednak jest mrocznie i ponuro a "Saturnem pożerającym..." można już dzieci straszyć. Zmieniła mu się też kreska - maluje inaczej, dojrzalej i ... ładniej.

W sklepie w muzeum kupujemy magnesy na lodówkę (wiem, że obciach, ale taka tradycja ;-), a żona zauważa ostatnią paczkę puzzli z Boschem - już jest moja!

Wychodzimy na słońce. Drepczemy wolno w stronę parku Retiro. Niby są jakieś ścieżki, ale większość tubylców chodzi, leży, biega i biwakuje tam gdzie chce, czyli głównie na trawie. Park zadbany. Po krótkim odpoczynku na ławeczce idziemy dalej z postanowieniem odnalezienia Pałacu Kryształowego - jest w środku parku, ale park tak duży, że chwilę to nam zajmuje... Pałac okazuje się być ażurową budowlą ze szkła i stali (z przewagą tego pierwszego). Obok jeziorko z egzotycznymi drzewami wyrastającymi prosto z wody. Dwóch robotników właśnie wyszło na przerwę i karmią potężne ryby. Oczywiście natychmiast głodne towarzystwo się powiększa o żółwie pływające, kaczki i łabędzie (czarne). Sielanka. Wychodząc przechodzimy jeszcze obok pełnowymiarowego stawu - pływają łódki, dzieci piszczą. Na samym końcu optymistyczny widok - wrotkarz w wieku emerytalnym kręci na asfalcie figury w rytm muzyki. Czas wracać po Polski...

  • P5100309
  • P5100296
  • 2011mad 467sm
  • 2011mad 469sm

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. dingo11
    dingo11 (03.06.2011 15:06) +1
    ciekawa relacja :)
  2. rtyqwe
    rtyqwe (03.06.2011 9:58) +1
    s. wawelski - dzięki za plusa na początek - postaramy się jakoś zapracować :-)

    emno - nic straconego - za rok planujemy Andaluzję - też będzie ze szczegółami...

    tusiaiwojtek - wrotkarz rulez!

    milanello80 - kwestia gustu co do Madrytu - też mamy znajomych, którzy odradzali... Natomiast Toledo koniecznie!

    23slawo - jeśli Ci coś przypomnieliśmy miłego - cała przyjemność po naszej - mamy nadzieję, że nie ostatni raz :-)

    Generalnie - serdeczne dzięki od nowicjuszy za komentarze.
  3. 23slawo
    23slawo (31.05.2011 21:33) +1
    Powróciły wspomnienia :-)
  4. milanello80
    milanello80 (31.05.2011 0:22) +2
    Mnie Madryt, może wynika to z prowincjonalnej ułomności mego umysłu, lubujacego się w ucieczce od przywar wielkomiejskich, nie zachwycił. Co innego jego okolice, czego wyraz dałem w swoich relacjach. Podobnież miałem dylemat i koniecznośc wyboru między kilkoma miasteczkami okolicy. Ostatecznie odrzuciłem toledo, a penetrowałem tylko Starą Kastylię - Segovię, Eskorial, Avilę, La Granję. Ta pierwsza to moje ulubione hiszpańskie miasto
  5. tusiaiwojtek
    tusiaiwojtek (30.05.2011 22:18) +2
    Mój ukochany Madryt! Nawet mojego ulubionego wrotkarza w Retiro spotkaliście. Łezka kręci się w oku.
  6. emno
    emno (30.05.2011 13:05) +2
    no to szkoda że się nie umówiliśmy :) trasa po Madrycie prawie identyczna tylko my wylądowaliśmy dzień wcześniej :)
  7. s.wawelski
    s.wawelski (28.05.2011 23:46) +4
    Stawiam pierwszego plusa na szczescie dla naszego debiutanta :-)