2010-09-08 - 2010-09-13
Podróż Śladami kowbojów - Nowy Meksyk, Arizona, Nevada - wrzesien 2010
nowy meksyk usa albuquerque arizona petrified forest canyon de chelly monument valley grand canyon rzeka kolorado zejście forrest acoma pueblo el morro navada las vegas lake mead tama hoovera
Opisywane miejsca:
(645 km)
Typ: Blog z podróży
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Byłem w tych stronach już dość dawno, bo w 2003 roku - miło było mi więc odświeżyć swoje wspomnienia, no i poznać parę nowych miejsc (nasza trasa nie wiodła - niestety - przez Nowy Meksyk). Dzięki za fajne zdjęcia i wyczerpującą, ciekawą relację słowną. W wolnej chwili zapraszam na moją podróż po zachodnich stanach USA ("Wild, wild West"). Pozdrawiam.
-
Fajna relacja i dużo ciekawych zdjęć. Byłem w tamtych stronach .... lat (duuuużo) temu. Miło powspominać.
Pzdr/bARtek -
Ja tam Cię do niczego nie namawiam, jak chcesz to pisz, a jak nie, to nie ):
-
hahaha! :D ;P
-
Bardzo interesująca relacja, rozumiem, że c.d.n. ? ;-)
-
No pięknie, kolejny podróżnik pasjonujący się "dziczyzną".
Z jednej strony Wielki Kanion to taki Nowy Jork krajobrazów, mania wielkości i kupa turystów, z drugiej coś zupełnie innego, przestrzeń, potęga przyrody. A jak się znajdzie odludne miejsce ja mi (Toroweep) to dochodzą niezapomniane odczucia na całe życie... zajebiście jest stać na krawędzi przepaści....
:) -
Ja to wiem, bo woda tam jest zawsze zimna :) Zawsze ludziom o tym piszę.Ja za pierwszym razem we wrześniu chyba do połowy wszedłem do oceanu :) Po LA jeździliśmy i samochodem i autobusami. Mieszkaliśmy w Inglewood niedaleko LAX, w Mariottie i raz w Hiltonie. Nic się nam nie stało :)
Może trochę samych fotek wrzucisz z LA ? Dość mało ich jest tutaj.
Już pisałem o tym wiele razy, że jak jechaliśmy autobusem, to też byliśmy jedynymi białymi. Nawet kiedyś jakiś pan ustąpił miejsca w autobusie mojej żonie jak wracaliśmy z centrum do hotelu.
Ja lubię LA, chociaż też wszędzie w necie ludzie piszą, że jest słabe ( jak o LV) :) -
@chelsea & @vojager747
Niestety muszę was zasmucić :), ale kolejnej relacji z USA 2010 raczej nie planuję, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Nie będę pisał o Nowym Yorku, bo takich relacji jest w Internecie masa, a poza tym w każdym przewodniku, można znaleźć o NY więcej informacji niż w istocie potrzeba.
Jeśli chodzi o wyjazd do LA... hmmm... jak by to ująć... nie poszedł on nam najlepiej. Założeniem wyjazdu był odpoczynek po Campie, zwiedzaniu i pracy w NY oraz odwiedzeniu Arizony. W planach mieliśmy, więc spędzanie mnóstwo czasu na plaży, opalając się, pływając i słuchając Beach Boysów :). W LA (a właściwie w Long Beach) byliśmy od 14.09 do 20.09 - jak się okazało ciut po sezonie...
Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale podczas naszego pobytu plaże były zupełnie puste, a woda zimna jak... hmmm... lód. :) (kilka dni po powrocie z zachodu pływaliśmy w o wiele cieplejszym nowojorskim Atlantyku). Zdaje się, że również pogoda była przeciwko nam, bo przez 4 z 7 dni było pochmurno! (w Kalifornii! Miejscu, gdzie słońce świeci ponoć 360 dni w roku!).
Musieliśmy, więc ratować się zwiedzaniem miasta, problem w tym że nie byliśmy do tego zupełnie przygotowani. Znaliśmy oczywiście główne atrakcje miasta, które i tak któregoś dnia planowaliśmy odwiedzić. Jednak bez samochodu byliśmy skazani na transport lokalny, który w LA jest dość... specyficzny. Przede wszystkim jest tak zawiły, nielogiczny i źle oznakowany, że zrozumieć go mogą chyba tylko równie zawili i nielogiczni mieszkańcy zachodniego wybrzeża. Po drugie jest on skierowany raczej do ludzi biednych, a to oznacza, że większość czasu byliśmy jedynymi białymi w wagonie i... zgadnijcie na kogo się wszyscy patrzyli ;)? Dodam jeszcze, że do centrum jechaliśmy przez Compton i Inglewood, dzielnice, które nie cieszą się najlepszą sławą nawet wśród lokalnych...
Tak, więc wybierając się do LA warto zaopatrzyć się w samochód. Miasto jest naprawdę ogromne i przejazd koleją miejską zwaną tutaj "Metro" zajmuje strasznie dużo czasu.
Wracając jednak do kolejnych relacji. Przyznam, że zastanawiam się czy nie napisać czegoś o samym programie work&travel Camp America i życiu na Campie. Takie informacje z pewnością komuś się przydadzą, choć póki co nie wiem jeszcze kiedy, czy i w jakiej formie to powstanie.
@Krzyśku
Pardonne moi... kuniu. Jak zwykle czytam szybciej niż dokładniej... ;)
@avill
Witaj! :P
@ye2bnik
Powiem ci, że gdybym miał raz jeszcze zaplanować taki wyjazd mając tę wiedzę co dzisiaj, to jedyne co bym zmienił to dodałbym sobie tydzień czasu w Wielkim Kanionie. Wyjeżdżając, strasznie żałowaliśmy, że nie możemy zostać dłużej i powędrować sobie pieszymi szlakami wśród ścian kanionu lub spłynąć rzeką w kajaku lub pontonie. Czas, który poświęciliśmy w pozostałych miejscach jest w mojej opinii wystarczający. Nie znaczy to jednak, że nie można tam zostać dłużej, bo np. w takim Monument Valley można zobaczyć jeszcze 2 pobliskie kaniony i jeszcze więcej ostańców skalnych albo udać się na kuńską (:P) przejażdżkę ( zkowbojenie maksymalne :) ).
@dzudzula
Nie mów hop, bo się nawet nie obejrzysz i skończysz tak jak ja ;). Zawsze marzyłem o tym, aby zobaczyć Wielki Kanion, ale w życiu nie przypuszczałem, że uda mi się to osiągnąć przed dwudziestymi urodzinami. Marzenia się spełniają... :D. -
Super opisane. Zabawnie i fascynująco. Nigdy nie myslałam nawet o wyjezdzie do Stanów i pewnie nie wyjadę ale te zdjęcia bardzo zachęcają do podróży...
-
Przyznam, że to wielce obiecujący "pierwszy raz" :)
Faktycznie, wyprawa "na szybko". Ale całkowicie rozumiem - coś za coś. W każdym z tych miejsc pewnie spokojnie można spędzić kilka dni, ale jednocześnie konieczność rezygnacji z zobaczenia innych byłaby wyrzutem sumienia :) -
Witaj,
gratuluję udanego debiutu na Kolumberze i przyłączam się do słów Michała (chelsea), czekam na kolejne relacje z USA.
Pozdrawiam:) -
Hyhy... kolejny nieszczęśnik.... :P Przemku, wybacz, ale za "konia" będziesz przeciągnięty pod kilem ;) :P Jesteś drugą osobą dzisiaj, która mnie "skońszczyła" :D hehe :) A to "ock" na końcu można sobie spokojnie darować :)
Najlepiej po prostu posługiwać się imieniem ;)
Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że uprzedzenia i stereotypy to nic dobrego (zresztą wspomniałem już o tym wcześniej, no i w wieeeelu innych moich wpisach na Kolumberze). Dlatego mimo jakichś uprzedzeń staram się podchodzić obiektywnie. Jak zresztą zauważył Voyager kilka wpisów niżej :) Sławku, owszem, pisałem :) I nadal podtrzymuję swoje zdanie :) Jest różnica - owszem - zdarzyło mi się wyjechać do Wawy "poznawczo", zobaczyłem kawałek miasta, ciekawe miejsca. Ale to przeciez nie przeczy temu, co mówię odkąd pamiętam: tak, nie lubię tego czy tamtego, ale to nie znaczy, że "to coś" nie ma swoich dobrych stron. Mówię zupełnie świadomie - w tym i tym nie podoba mi się to i to. Wychowałem się wśród lasów, łąk, jezior, więc wielkie miasta są dla mnie okropne - pośpiech, beton, asfalt, hałas, dym. Nie znaczy to, że nie mają plusów - chociażby nie ma problemu z robieniem zakupów, jest gdzie pójść w wolnym czasie, jest gdzie spotkac się ze znajomymi, czy druga połówką (względnie ćwiartką, jak kto woli :P). Jeżeli już o Warszawie mowa - ostatnio spędziłem niedzielę w Łazienkach. Był to dla mnie ogromny relaks po tym, jak idąc miastem nie mogłem się dogadać z koleżanką, bo z racji hałasu ulicznego po prostu nie słyszeliśmy siebie nawzajem.
Doświadczyłem w pewnym stopniu naszej stolicy i przełamało to kilka stereotypów. Zresztą - odkąd pamiętam to staram się nie uprzedzać do niczego bo wiem, że nieuzasadnione uprzedzenie jest krzywdzące i oszukańcze. Tak, podoba mi się to, co widziałem. Jednakże nie zmieni to mojego podejścia do wielkich miast - po prostu nie są dla mnie. Męczą mnie okrutnie.
Dlatego też nie mówię, że Vegas jest do bani. Raz - że nie byłem. Dwa - to, że ma jakieś cechy, które mi nie odpowiadają, nie znaczy, że muszę od razu skreślać. Podobnież nie mówię, że Ameryka jest do bani. Jak Sławek napisał - jest tam bardzo różnorodnie. Jest to wielce pozytywne.
Ok, ale o innych rzeczach już nie będe pisał, zaczynam zanudzać i klepać trzy po trzy :D :P
W tym przypadku - bez względu jak piękna byłaby owa córka, to w dalszym ciągu wolę teściową, mimo iż znam plusy córki* :P
---
*) przypominam, że jest to tylko porównanie, a nie jakies tam.. preferencje... ;P -
a LA będzie ?
-
USA to wielki i bardzo różnorodny kraj, różne są miasta, różne krajobrazy, różni ludzie.
-
Witaj koniu_ock!
Ja również wolę dzikie odstępy od tłoku miast, dlatego wybraliśmy właśnie taki kierunek. Kiedy jednak trochę się w USA pobędzie, zaczyna sprawiać wrażenie, że więcej tu jednak terenów dzikich niż metropolii.
Podczas wyjazdu do USA, jechałem z pokaźną torbą stereotypów i "poglądów" innych ludzi na mieszkańców Ameryki. Po 3 miesiącach pobytu, wiele razy przekonałem się jak bardzo różnią się one od rzeczywistości. Nie mam tu na myśli, że Amerykanie to naród bez wad, bo w istocie posiadają tych wad bardzo wiele. Jednak w gruncie rzeczy (mówię tu o ludziach, których poznałem) to bardzo sympatyczne, uczciwe oraz zaskakująco chętne do pomocy osoby.
Bardzo cieszy mnie to, że podobała Ci się moja relacja.
Pozdrawiam i... jarrrrr.... :D -
aaa, Przemek nie napisał, że ni znosi wielkich miast, napisał, że pojechali do Los Angeles, a ono znacznie większe :)
-
oj tam Krzychu, o Warszawie też tak pisałeś kiedyś :)
-
Aaahh... wybacz zakręcenie... Zawsze o czymś zapominam...
Wielce udany debiut! :D Witam na Kolumberze :) -
Ahoj Przemku :)
Naprawdę fajowa relacja :D troszkę dołączę się do Chelsea - sam zastanawiałem się co do początku wyprawy, ale Twój komentarz rozwiązał sprawę :)
Teraz pewna myśl, która mi się nasuwa... Otóż - z jednej strony zgodzę się z Voyagerem - trzeba pobyć gdzieś troszkę dłużej by poznać miejsce, taki kilkugodzinny pobyt to tylko "po łebkach", zdecydowanie za mało, by móc obiektywnie ocenić. ALE wszystko ma swoje dwie strony medalu, więc także nie zgodzę się ze słowami Voya. Dlaczego? Ponieważ każdy lubi coś innego. Osobiście - nie znoszę wielkich miast, nie znoszę komercji, nie znoszę koncertów pod publikę. Jak to mówią - jeden woli córkę, inny matkę. Dlatego właśnie wolę "nieucywilizowane" zakątki globu, dziewicze ostępy, właśnie w takie miejsca mnie ciągnie, nie zaś do zatłoczonych miejsc typu np Vegas (miejsce, w którym "powinno się być").
Podobnież - nie jestem przekonany do Stanów Zjednoczonych. Fakt - nigdy nie byłem (i pewnie nigdy nie będę), więc nie powinienem oceniać. Wiem - na pewno jest tam masa pięknych miejsc wartych zwiedzenia. Jednakże mam jakąś awersję co do kontynentu Ameryki Północnej (może bardziej jako do USA, niż jako do kontynentu..). Do Ameryki Środkowej i Południowej zaś - nie.
Nie, nie pomyśl sobie, że neguję Twoją podróż. Twoja relacja naprawdę bardzo mi się podoba :D Przeczytałem jednym tchem :) Zdjęcia z kanionu i zapory - dla mnie miodzio :D
Po prostu subiektywność.. Jeżeli kontynent to teściowa, a państwo (USA) to córka, to ja zdecydowanie wolę teściową :D
Pozdrawiam :) -
to my tak dobrze nie mamy i musimy podróże rozpoczynać np. w Warszawie, a to znacznie dalej :)
-
Witaj, Chelsea.
Moim celem w przypadku tej realcji, było przekazanie jak najwiekszej liczby informacji zwiazanych bezpośrednio z miejscami, które odwiedziłem, nie zaś opisanie mojego pobytu w Stanach.
Sam podczas planowania tej wyprawy niejednokrotnie posiłkowałem znalezionymi w Internecie relacjami podróżników. Moje "sprawozdanie" ;) jest niejako podziękowaniem, za otrzymaną pomoc oraz próbą wyciągnięcia ręki do innych osób, które chciałyby zwiedzić tamte rejony.
Co do "amerykańskich wojaży" ;) - Na codzień mieszkam i studiuję w Łodzi. Do USA udałem się z programem "Camp America", gdzie najpierw przez 2 miesiące pracowałem na obozie amerykańskich skautów w stanie New York. Wyprawa zaczęła się tak naprawdę na lotnisku La Guardia w Nowym Jorku, ale stwierdziłem, że jest to raczej mało istotny element wyprawy, niespecjalnie warty opisania.
Pozdrawiam -
ooo, grałaś troszkę ? :)
-
:)) Ja przegrałem 20 dolarów w kasynie, potem znowu 20 i potem jeszcze parę :) Oprócz kasyn są fajne miejsca, typu: wieża Stratosphere i tam wszystkie zabawki, typu Big Shot. Można też pójść na przedstawienie Cirque du Soleil, w Bellagio kiedyś było, nie wiem jak teraz. Można na jakąś fajną walkę do MGM, jak my byliśmy kiedyś, to Kliczko walczył. W Ceasars Palce chyba ciągle Celine Dion występuje, jeśli ktoś lubi i sporo tego można by tam znaleźć. Kolejka w New Yor New York też fajna :)
-
Muszę przyznać, że Las Vegas było dla nas tak naprawdę miastem przesiadkowym. Początkowo planowaliśmy, że zostaniemy w mieście dłużej, a do LA udamy się Greyhoundem. Ostatecznie zdecydowaliśmy się jednak pojechać tam samochodem.
Ja żałuję, że nie mogłem wejść, do kasyna, przegrać kilka dolarów i faktycznie poczuć klimat Vegas, no ale tutaj barierą nie do pokonania jest mój wiek.
Pozdrawiam -
a... też za pierwszym razem pojechaliśmy z Los Angeles samochodem, przez Vegas i do QartermasterPoint samochodem, a potem wróciliśmy tej samej doby, kawał drogi :)
-
Moim skromnym zdaniem trochę krótko, żeby poznać miasto, zobaczyć cokolwiek. Na pewno warto tam zatrzymać się na dłużej i wtedy wyrobić sobie zdanie. To taki stereotyp : Las Vegas to kicha i kicz :) Prawie zawsze piszą tak ludzie, którzy byli tam 2 godziny. Tak czy owak jak ktoś woli przyrodę, to bardzo blisko Vegas, są dwa super miejsca:Red Rock Canyon i Valley Of Fire, polecam.
Dałem plusa na podróż i zdjęcia, pozdrawiam. -
Ze 3 godziny może. Rano chcieliśmy być już w Los Angeles.
-
to ile byliście w Las Vegas ? 2 godziny ?