Walijski Park Narodowy Brecon Beacons to przede wszystkim ogromne, agorafobiczne płaskowyże, znaczone kilkoma, sięgającymi maksymalnie niewiele ponad ośmiuset metrów szczytami, poprzecinane fantastycznie malowniczymi dolinami. Gdzie nie spojrzeć, niemal po horyzont ciągną się bezdrzewne, pagórkowate wrzosowiska, połoniny i łąki porośnięte twardą, ostrą trawą. Pusta jałowa przestrzeń smagana wiejącym nieustannie wiatrem.

Ta piękna monotonia zmienia się dramatycznie przy południowej krawędzi parku, w okolicach Ystradfellte, Pendryn, Coelbren i Pontneddfechan. Ruchy górotwórcze wypchnęły tu blisko powierzchni twardsze piaskowce, jednocześnie unosząc zalegające na nich miękkie skały wapienne. Spływające z gór i płaskowyżu Fforest Fawr potoki i rzeki, przez tysiące lat wydrążyły w nich głębokie, sięgające nawet kilkudziesięciu metrów wąwozy o, miejscami, klifowych wręcz ścianach. Tam zaś, gdzie ruchy tektoniczne wyniosły półki starych, twardych skał ponad pokłady wapienne, z czasem powstały wspaniałe wodospady.

Tylko na rzekach Nedd, Pyrddin, Mellte i Hepste jest ich w okolicy około dziesięciu. I to dużych, widowiskowych wodospadów! A oprócz nich, dziesiątki, jeśli nie setki mniejszych kaskad i bystrzy. Nie powinno więc dziwić, że obszar ten nazwano Waterfall Country - Krainą Wodospadów.

Tegoroczna wyspiarska zima strasznie nas rozleniwiła. Co prawda śnieg sparaliżował kraj tylko na kilka styczniowych tygodni, ale później było już tylko gorzej. Zimno, mokro i ogólna depresja, sporadycznie przerywana krótkimi chwilami słońca, które skwapliwie wykorzystaliśmy na doprowadzenie ogrodu do jako-takiej używalności.

Miarka przebrała się w miniony weekend. W trakcie bardzo skromnego, urodzinowego pijaństwa, zgodnie (Moja Pani, Krzysiek-Sąsiad i ja) uznaliśmy, że najwyższy czas rozprostować stare kości.

Wybór Krainy Wodospadów nie był przypadkowy. Jesienią ubiegłego roku wypatrzyłem ją na mapie przy okazji wyjazdu na rajd Wielkiej Brytanii w niedalekiej Rheoli. Szybko znaleźli się też inni chętni i wstępnie umówiliśmy się na niedzielne południe.

Na miejsce, czyli w okolice farmy Clyn-Gwyn skąd najlepiej wyruszyć na "Szlak Czterech Wodospadów", dojechaliśmy w niewiele ponad godzinę trasą A465 znaną jako "Heads of the Valleys". Droga biegnie prawie idealnie prosto od Abergavenny do Glyn-Neath i wyznacza granicę między (dawniej) przemysłowymi Dolinami (The Valleys), z których pochodziły węgiel i stal, przez całe dziesięciolecia napędzające brytyjską rewolucję przemysłową, a dziewiczymi pustkowiami Parku Narodowego Brecon Beacons.

Z boku zostawiamy Merthyr Tydfil - niegdyś nazywane "Żelazną Stolicą Świata" - i Ebbw Vale - inne słynne "stalowe miasto" południowej Walii. Raczej przygnębiający krajobraz z rzędami identycznych domków, oblepiających zbocza Dolin. Taki walijski Śląsk 20-30 lat po zamknięciu kopalń i hut.

W informacji turystycznej w Pontneddfechan zaopatrzyliśmy się w mapę szlaku i a couple miles farther up, jak nas poinstruowano, zostawiliśmy auta na małym parkingu przy Clyn-Gwyn. Tu małe zaskoczenie - krzyczące ostrzeżenia przed złodziejami okradającymi pozostawione samochody. Na takim pustkowiu? Hmm... Jest też, oczywiście, długa lista ostrzeżeń co należy i czego nie należy robić na szlaku.

Kilka pierwszych, trochę nieświadomie, łamiemy już po paru krokach. Zamiast trzymać się trasy, z punktu widokowego przy Sgwd Isaf Clun-Gwyn... karkołomną ścieżką (chociaż "ścieżka" to chyba trochę za duże słowo) schodzimy w dół, pod sam wodospad.

Nie mniej karko-, czy raczej języko-łomna nazwa wodospadu znaczy "Dolny Wodospad Białej Polany". Dziwna nazwa, biorąc pod uwagę, że głęboki wąwóz o urwistych ścianach porasta gęsty las. Gdyby nie fakt, że drzewa wciąż stoją zupełnie gołe po zimie, zapewne panowałby tu gęsty i wilgotny półmrok. Świadczy o tym choćby mech, grubą warstwą porastający i kamienie, i drzewa.

Dzięki kontrolowanej brawurze - po deszczu nawet nie próbowalibyśmy schodzić w dół! - widok mamy nieziemski. Sgwd Isaf Clun-Gwyn składa się z kilku mniejszych wodospadów, tworzących fantastyczną kaskadę. Najwyższy z nich bywa czasem nazywany "Małą Niagarą". Gdzieś w połowie "schodów" nurt lekko skręca w wąskim przesmyku przyspieszając jeszcze nurt wody. U podnóża zaś, znajduje się głęboki naturalny basen, w którym akurat... kąpało się kilku wyrostków, dopingowanych z brzegu przez nastolatki w dresach.

O wejściu z powrotem na górę nie było raczej mowy. Nawet jeśli okazałoby się to wykonalne, na pewno byłoby zbyt ryzykowne. Ruszyliśmy więc w dół rzeki, w poszukiwaniu jakiejś sensownej przeprawy. Niestety, po dosłownie kilkudziesięciu metrach od wodospadu, właściwie nieistniejąca ścieżka skończyła się pionową ścianą wąwozu. Trudno, trzeba przechodzić.

Cienki vel Dżon Rambo, zdecydował się na skok przez dość wąską, ale śliską i nierówną szczelinę przy samej kaskadzie. Pani Zwierzowa i Krzysiek ćwiczyli równowagę, skacząc po mokrych kamieniach. A Monika i ja (nauczony doświadczeniem z Grwyne Fawr) wybraliśmy rozwiązanie najpewniejsze: ściągamy buty i brodząc po kolana w lodowatej wodzie sprawdzamy czepność palców u stóp i ostrość rzecznych kamieni...

Na drugiej stronie znaleźliśmy się na równej dróżce z kładkami w miejscach, gdzie po deszczu tworzą się błotne kałuże. Po kilku minutach zupełnie niewymagającego spaceru, doszliśmy do kolejnego progu na Afon Mellte - Sgwd y Pannwr.

Na jego przykładzie doskonale widać co musi dziać się w tym mrocznym wąwozie kiedy pada. Dobrych kilkanaście metrów przed "Wodospadem Pilśniarzy" (nie ja wymyśliłem tę nazwę!), rzeka wpływa na idealnie wygładzone kamienne płyty, lekko przechylone na jedną stronę. Jako że woda była dość niska, wyżej położona część skalistego dna była odkryta, a w nim... głębokie nawet na półtora metra szczeliny i niewielkie baseny wyżłobione przez nurt, który musi bywać naprawdę dziki!

Sgwd y Pannwr, choć dla nas dopiero drugi, jest ostatnim dużym wodospadem na rzece Mellte. Nie jest też zbyt widowiskowy, ale to pewnie wina chwilowej suszy.

Zostawiając za sobą kolejną grupę nastolatków, która tym razem frajdę znalazła w skokach ze spragnionego wodospadu, ruszamy w górę wąwozu. Wygodna ścieżka, z której jeszcze przed chwilą mieliśmy ubaw, zmienia się w strome, skalne rumowisko. Już nie jest tak zabawnie. Trochę wyżej zaczynają się nierówno ułożone kamienne schody. Zastanawiam się co jest gorsze? W końcu, na szczycie, szlak znów zmienia się w wygodną dróżkę.

Po kilkunastu minutach dochodzimy jednak do kolejnych schodów. Tym razem prowadzących w dół, do najsłynniejszego z wodospadów w okolicy - Sgwd yr Eira, "Wodospadu Śnieżnego", na dopływie Afon Mellte - rzece Hepste.

Swoją sławę zawdzięcza półtorametrowej szerokości ścieżce biegnącej... za piętnastometrową ścianą wody. Na drugą stronę rzeki! Podobno w dawnych czasach, miejscowi pasterze przepędzali tędy owce. Dziś to jedna z największych atrakcji Waterfall Country.

Schody mają tę cholerną wadę, że skoro się z nich zeszło, prędzej czy później trzeba się na nie wspiąć. Z językiem na brodzie i trzema przerwami, jakoś się udało, Na górze jeszcze jedna, dłuższa przerwa na papierosa i idziemy do ostatniego wodospadu. Ostatniego dla nas, bo w kolejności pierwszego na rzece Mellte. Najpierw przez las, korytem strumienia, który chwilowo zanikł, a dalej, mniej więcej, kilometr leśną drogą.

Przy Sgwd Clun-Gwyn kolejne, po Sgwd y Pannwr, lekkie rozczarowanie. Gdyby padał deszcz... Wtedy pewnie zostalibyśmy w domu i narzekali na pogodę. A tak, zdobyliśmy wszystkie cztery wodospady. Własną, trochę przełajową trasą i wbrew zasadom bezpieczeństwa, ale się udało. Przeżyliśmy, zobaczyliśmy i mamy zamiar wrócić nad sąsiednie rzeki Nedd i Pyrddin.

  • Waterfall Country
  • Waterfall Country
  • Waterfall Country
  • Sgwd Isaf Clun-gwyn
  • Sgwd Isaf Clun-gwyn
  • Sgwd Isaf Clun-gwyn
  • Sgwd y Pannwr
  • Sgwd y Pannwr
  • Sgwd y Pannwr
  • Sgwd y Pannwr
  • Na szlaku
  • Sgwd yr Eira
  • Sgwd yr Eira
  • Sgwd yr Eira
  • Zwierz in Wonderland
  • Sgwd Clun-gwyn
  • Afon Mellte
  • Afon Mellte

Skoro do Krainy Wodospadów przyjechaliśmy przez postindustrialne południe, wracać postanowiliśmy przez góry. Kręta i wąska droga z Ystradfellte do Heol Senni, gdzie łączy się z tylko trochę szerszą drogą do Brecon, wije się zachwycającą doliną rzeki Llia, która przecina płaskowyż Fforest Fawr.

Wbrew nazwie (przez jedno, czy dwa "f" to wciąż "las"), Fforest Fawr nigdy lasem w dzisiejszym tego słowa znaczeniu nie był. W średniowieczu, określano tak po prostu każdy obszar, na którym urządzano polowania. "Wielki Las Brecknock" był zaś królewskim terenem łowieckim, gdzie żyły dorodne jelenie, a czasem trafiały się nawet dziki. Dziś na tych jałowych wzgórzach, porośniętych trawą i wrzosami, spotkać można jedynie turystów i twarde, walijskie owce górskie.

Co ciekawe, spory fragment drogi przez Fforest Fawr, biegnie po... rzymskiej drodze wybudowanej w pierwszym stuleciu naszej ery! W przeciwieństwie do większości celtyckiej Walii, Brecon i południowa część kraju stanowiły obszar silnej ekspansji Rzymian. Dla utrzymania swoich wpływów w regionie, zbudowali sieć posterunków i fortów, na czele z większymi garnizonami w dzisiejszym Neath i Coelbren, na południe od gór i jedną z ważniejszych fortec w całej Rzymskiej Brytanii w Y Gaer, praktycznie na przedmieściach dzisiejszego miasta Brecon. Łączyła je Sarn Helen - "Grobla Heleny", biegnąca z Carmarthen na południu, aż do Aberconvy na północy Walii.

Niedaleko miejsca gdzie Sarn Helen odbija lekko na północny zachód, a współczesna droga prowadzi do urwistej krawędzi doliny rzeki Senni, znajduje się jeszcze jedna pamiątka z zamierzchłych czasów - Maen Llia. To ogromny, prawie czterometrowy megalit, datowany na epokę brązu. Jak z większością tego typu reliktów, tajemnicą pozostaje jego przeznaczenie. Domniemuje się, że skoro "Kamień Llia" ustawiono na styku dwóch dolin, być może wyznaczał jakąś granicę, lub stanowił punkt orientacyjny na prastarym szlaku przez góry.

Popularna legenda mówi, że każdego roku, podczas letniego przesilenia, kamień odwiedza rzeką Llia. Zjawiska wprawdzie nikt przez tysiąclecia nie zaobserwował, ale wynika to prawdopodobnie z faktu, że, zgodnie z tą samą legendą, każdy kto zobaczy spacerujący głaz, rychło zakończy żywot.

Za Maen Llia, ostrymi wirażami, droga opada prawie dwieście metrów w dół, do doliny Senni. Stąd, po kilkunastu kilometrach, mijając majaczące na horyzoncie najwyższe szczyty pasma Brecon Beacons - Pen y Fan i Corn Du - dojeżdżamy do trasy A438 zamykającej od północy Park Narodowy Brecon Beacons, a nas prowadzącej do domu.

  • Maen Llia
  • Maen Llia
  • Murek
  • Gdzieś w Fforest Fawr
  • Dolina Afon Senni

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. zfiesz
    zfiesz (16.09.2010 0:33) +2
    ocho! widzę, że poetyckie zapędy tender i piotra są zaraźliwe:-)
  2. lmichorowski
    lmichorowski (12.09.2010 21:35) +2
    Chociaż nazwy straszne, brrr...
    Sgwd y Pannwr,
    Sgwd y Eira, Fforest Fawr -
    Mają miejsca te swój czar.
    Tu Sgwd Clun-gwyn się pieni,
    Tam dolina Afon Senni,
    Przeurocze Afon Mellte
    I ta droga w Ystradfellte,
    Co ku głazom Maen Llia zmierza...
    Piękna Cymru - Walia Zwierza.
  3. zfiesz
    zfiesz (10.06.2010 3:27) +1
    sądząc po monologu - chyba rzeczywiście dość nastrojowe miejsce;-)
  4. fiera_loca
    fiera_loca (26.05.2010 23:15) +2
    z zolcia i pomarancza....piknie.
  5. fiera_loca
    fiera_loca (26.05.2010 23:14) +2
    co by nie rzec romantycznie :)
  6. fiera_loca
    fiera_loca (26.05.2010 23:13) +2
    coz tu wiele gadac....ladnie tam,nastrojowo nawet.:)
  7. zfiesz
    zfiesz (09.05.2010 20:56) +1
    zawsze mamy poważny problem, żeby być w brecon przed 14., a co dopiero przed świtem!:-) ale to pewnie dlatego, że to ledwie godzinka drogi od nas;-) człowiek sobie obiecuje, że wstanie, że warto... ale jakoś nie dotrzymuje obietnic;-)

    a co do błota, pamietaj, że to największy walijski skarb!;-) ponoć strasznie nie lubią jak się im je wywozi;-) (to taki herefordzki "welsh joke" - dla moich tubylców zabawny;-)
  8. miderska
    miderska (03.05.2010 3:43) +2
    Pamiętam jak bladym świtem w towarzystwie beeeeczących koleżanek w butach ubłoconych po kostki zdobywałam jedno z tych wzniesień , do okoła morze paproci a po wschodzie słońca boski widok najpiękniejszych zielonych wzgórz jakie widziałam , Brecon Beacons to fantastyczne miejsce :)
    Dzięki zfieszu za przypomnienie go ;)
  9. zfiesz
    zfiesz (29.04.2010 0:38) +2
    jeśli oglądając przestrzeń, mchy i kolory się regenerujesz, to... sama wiesz:-)

    wydrukowaną kubę mozesz podrzucic jakiemus wydawcy jak już skończysz;-) może znajdzie się jakieś "zamiast" dla emigracji:-)

    a za miesiąc powinny pojawić się jakieś wspominki z polski i też będę zapraszał...
  10. kubdu
    kubdu (29.04.2010 0:32) +2
    O ! No to ... nie wiem co najpierw : pełna mobilizacja czy regeneracja sił. Toż to miesiąc nad Tobą będę pracować. A Kuba wydrukowana czeka. Kurcze ! Gdzie kupić czas ?
  11. zfiesz
    zfiesz (29.04.2010 0:10) +1
    to pytanie nie do mnie. nie jestem obiektywny po tych wszystkich komplementach;-) a trochę więcej kolorów, mchów i przestrzeni dodałem dziś do "brytyjskich weekendów". niestety (zupełnie poważnie) nie trafiliśmy na zbyt fotogeniczną pogodę:-(
  12. kubdu
    kubdu (29.04.2010 0:08) +2
    No patrz pan jaki skromniś.;) I przestrzeń, i kolory, i mchy, i ... tekst też mnie wzrusza. Czy coś ze mną nie tak ?
  13. zfiesz
    zfiesz (29.04.2010 0:03) +1
    no masz! uznałem, że skoro namawiasz do oglądania średnich fotek, to tekst musi być jeszcze średniejszy;-)
  14. kubdu
    kubdu (28.04.2010 23:58) +2
    No i chwalenia się domagasz ! Tekst fajny, a po obejrzeniu zdjęć przyjemniej się przyswaja z jako takim wyobrażeniem.
  15. zfiesz
    zfiesz (28.04.2010 23:54) +2
    ale to tylko szybki wypad był, więc ciężko było z tego "iliadę" napisać;-)

    co do fotek z przeprawy, popytam współtowarzyszy czy jakieś mają. ja swój aparat na czas brodzenia w wodzie schowałem. a dymu z papierosa jakoś nie przyszło mi do głowy uwieczniać:-)
  16. kubdu
    kubdu (28.04.2010 23:47) +2
    Co tu gadać. Jest super. Ale tym razem radzę wszystkim zacząć od zdjęć, a potem czytać. A może Zfiesz parę fotek z ćwiczeń równowagi, paluchów w wodzie lub chociaż dymu z papierosa doda ?
  17. zfiesz
    zfiesz (28.04.2010 20:41) +1
    ależ w czym problem!? wsiadasz w katowicach w samolot, wysiadasz w bristolu i po niecałych dwóch godzinach jesteś na miejscu:-)

    i wiekie dzięki za opinię:-)
  18. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (25.04.2010 14:05) +2
    Piękne zdjęcia, super miejsce i doskonały opis. Byłem wiele lat temu (oj, wiele) w tych rejonach, ale nie miałem pojęcia o wodospadach. Gratulacje. Miałbym ochotę zaraz tam pojechać.
    Pzdr/bArtek
  19. zfiesz
    zfiesz (22.04.2010 23:32) +3
    @tender: dzieki za dogłębną analizę i wyczerpująca recenzję. co się zaś tyczy wędrówek, wielka brytanianie jest wcale daleko i ma do zaoferowania znacznie wiecej niż londyn, oxford i szkockie zamki. nie żeby tym ostatnim czegoś brakowało, ale zawsze przyjemniej wędrować mniej wydeptaną ściezką.

    @emdżej: tylko nie zbliżaj się zbytnio! już raz cię ze szpitala wyciągaliśmy:-)

    @iwonka, smyk i smok: miejsce jest zdecydowanie piękne! a jeszcze piekniejsze jest to, że ciągle zostały tam wodospady, do których nie dotarliśmy. jest więc powód, żeby wrócić. a że nie meksyk? wszędzie może być ciekawie. trzeba tylko się postarać i nie iść za przewodnikiem;-)
  20. s.wawelski
    s.wawelski (22.04.2010 20:12) +2
    Meksyk to nie jest, ale wyprawa ciekawa i pelna przygod :-))
  21. smyczek1974
    smyczek1974 (22.04.2010 13:23) +2
    Urokliwe miejsce.Super!!!
  22. iwonka55h
    iwonka55h (22.04.2010 11:26) +2
    Ciekawa podróż w niesamowite miejsce, ładne fotki i opisy.
  23. mj1945
    mj1945 (22.04.2010 10:36) +2
    wodospady ( te małe i duże) mają w sobie jakąś magiczną siłę-ciągnie mnie do nich jak niedźwiedzia do miodu
zfiesz

zfiesz

Zwierz Meksykański
Punkty: 143738