Podróż Gemona del Friuli 1999 - Laboratorio Internazionale della Comunicazione - Dramatyczny początek...



Wszystko zapięte na ostatni guzik. Za trzy godziny odjeżdża mój pociąg - jadę do Gemony przez Słowenię, gdyż chcę odwiedzić koleżankę w Kranj. Jestem spakowana, zrobiłam najważniejsze zakupy dla domu na pięć tygodni, kiedy mnie nie będzie. Przed chwilą odebrałam z naprawy trzy rowery, które czekają w bagażniku, i jadąc w stronę domu robię jeszcze ostatnie zakupy, parę rzeczy o których zapomniałam.

Wchodzimy do supermarketu biegiem i po paru minutach wychodzimy. Idę w kierunku samochodu - torba z zakupami wypada mi z ręki. Samochodu nie ma... nie ma ... nie ma ...

Wpadam w popłoch. Ani przez moment nie myślę o tym, jak poradzę sobie bez samochodu. Jedyne o czym myślę - NIE MOGĘ JECHAĆ!!! 

Na kurs chciałam jechać od lat, wciąż nie było to możliwe. Rok temu zdecydowałam się wbrew wszystkim i wszystkiemu - jadę. Wybłagałam urlop, zaryzykowałam zostawieniem rodziny na cały ten czas. Dostałam stypendium, które teraz przepadnie...

Moja córka jest o wiele bardziej opanowana niż ja. Bezceremonialnie bierze od przechodnia komórkę i dzwoni do kolegi, żeby natychmiast przyjechał. Po czym z biura sklepu dzwonimy na policję.

Po głowie mi przebiega stado myśli - niemożliwe, kto i po co ukradłby tego grata! To przez te rowery, ten najnowszy leżał na górze, pewnie myśleli, że to nowe rowery, pewnie wybebeszyli samochód gdzieś niedaleko w lesie, tylko jak go szybko znaleźć...

Kiedy tak stoimy przed sklepem, podchodzą do nas jacyś faceci. - Panie coś zgubiły? - Coś...? No tak, samochód. - O, to ciekawe, bo u nas jeden zginąl a inny się znalazł! - mówią coś bez ładu bez składu i prowadzą nas na parking dla ciężarówek na przeciwko sklepu.

Widzi pani, ten łańcuch był zerwany, pani samochodem staranowali łańcuch żeby wywieźć stąd toyotę... Nic nie rozumiem, łańcuch jest zamknięty na kłódkę... Otwierają, prowadzą nas za tira, zasłaniającego parking - i tam co widzę - mój samochód!!! Kątem oka widzę, że cały, zamknięty, na oko w środku nic nie brakuje...

- Pojadę, pojadę, muszę jechać - myślę gorączkowo - tylko jak to zrobić, policja wezwana, musimy czekać...

W tym momencie jednocześnie wjeżdżają policjanci i kolega mojej córki. Tłumaczę policjantom, że samochód się dziwnym trafem znalazł, i pytam czy córka może w moim imieniu złożyć zeznania, bo ja mam za dwie godziny pociąg do Ljubljany. Na szczęście policjanci zgadzają się, więc nie czekając na szczegóły wsiadam do samochodu Tomka i pędzimy do domu.

Miałam zostawić dzieciom obiad, miałam się przed wyjezdem wykąpać, miałam... - nic już nie zdążę, szybko się przebieram, zarzucam plecak, całuję rodzinę, głaszczę psy i ruszamy.

Zajeżdżamy pod sklep, tu jak widać, moja córka w doskonałej komitywie żegna się z policjantami. Ci jeszcze pytają mnie, czy chcę wnieść skargę, tłumacząc mi jakoś dziwnie, że ta sprawa należy do niewyjaśnialnych... Samochód jest nieuszkodzony (prócz małego wgniecenia, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami kiedy pociąg zaraz odjedzie), nic z niego nie zginęło. Trochę mnie dziwi ta beztroska policjantów, ale najważniejsze, że mogę jechać. Podpisuję, wsiadamy, pędzimy na dworzec, modląc się, żeby już nic więcej nas nie zatrzymało.

Na Centralny wpadamy w ostatnim momencie, ale okazuje się, że pociąg do Wiednia ma 3 godziny spóźnienia! Co zrobić z tym wielkim ładunkiem emocji jaki mam w sobie??? Nagle mam czas... Siedzimy i usiłujemy zrozumieć całą tę dziwną aferę z samochodem, parkingiem i policjantami... Powoli wszystko układa się w całość.

Najwyraźniej było tak: kiedy weszłyśmy do supermarketu, w którym klienci spędzają z reguły co najmniej 20-30 minut, mój samochód a raczej jego zawartość, zainteresował złodziei... Żeby nie wzbudzać podejrzeń, w jakiś sposób przepchnęli go na teren parkingu, za tira.Tam prawdopodobnie chcieli wyjąć z niego zawartość, po czym ponownie postawić go na miejscu.

I w tym momencie ktoś, kto zapewne obserwował nas w sklepie, zauważył, że jesteśmy już przy kasie, było za późno, żeby przepchnąć samochód z powrotem. Zagrożeni konsekwencjami po przybyciu policji, złodzieje wymyślili naprędce historyjkę, która kompletnie nie trzymała się kupy - o tym, że mój samochód jacyś inni złodzieje wykorzystali jako taran, aby ukraść z ich parkingu inny samochód, którego zresztą nikt nie szukał...

Historyjka jak z filmu przygodowego dla dzieci, tylko dlaczego policjanci nie zauważyli w niej nic podejrzanego?... Na to ostatnie pytanie było trudniej odpowiedzieć niż na wszystkie inne...

Cokolwiek by to miało oznaczać, zagrożenie tak nagle jak się pojawiło, tak samo nagle zniknęło - miałam samochód, czekałam na pociąg. Pojawiło się następne - trzy godziny opóźnienia, a co będzie, jeśli ucieknie mi pociąg do Ljubljany? W Wiedniu mam według rozkładu dwie godziny czasu, to dość, żeby znaleźć odległy nawet peron, ale dwa minus trzy to ... - czy opóźnienie się zmniejszy?

Jadę, próbuję spać, w głowie mi huczy... ukradli mi samochód (to w sumie nieźle brzmi, jak się ma takiego grata;), znalazłam samochód, jadę do Gemony, spóźnię się, i co wtedy - następny pociąg do Ljubljany jest wieczorem - jak zawiadomię Mariję? - i na nowo - ukradli - znalazłam - spóźnię - Gemona - Marija - samochód - Lab...

Rano okazuje się, że nadrobiliśmy godzinę. Czyli, przyjedziemy do Wiednia w momencie odjazdu pociągu do Ljubljany... Jest szansa, ale czy czy tamten pociąg poczeka?... Rezerwuję miejsce przy drzwiach, pociąg staje, wyskakuję (jak nigdy, bo przecież boję się schodzić, również ze schodów...), w biegu pytam konduktora - Ljubljana? - ten pokazuje mi ręką kierunek. Po schodach, biegiem, plecak ciąży, szybciej, szybciej! Widzę, że nie biegnę sama, to mnie uspokaja, choć serce łupie jakby jeszcze szybciej chciało ...

Kiedy docieram jako pierwsza z biegnących (skąd tyle siły?) na właściwy peron, słoweński konduktor macha mi ręką - spokojnie, spokojnie! Poczekamy!

Wdzięczna za to uspokojenie, bo już po prostu nie mogłam biec, zwalniam i zipiąc wsiadam do pociągu. Zajmuję miejsce - i znów to uczucie - jak okiełznać te emocje, które gotują się we mnie... Nie jest to łatwe... Jedziemy przez piękny kraj, rozglądam się... Czemu zdjęć nie robię? Nie pamiętam...

Marija... można by godzinami opowiadać. Marija to spokój, przyjaźń, życzliwość. To wielka pizza, fantastyczne lody, wycieczka do niezwykłego jeziora. Marija to ciepło i spokój... Zasypiam. Jutro wsiądę w autobus i pojadę przez góry do Gemony... Jutro będę w Gemonie... Jutro...

  • Jezioro Bled
  • goście z Włoch