Podróż Firenze - Dzień 2 - w poszukiwaniu wifi



2008-09-26

- "Excuse me, do you have a cigarette, signore?" - "No, no". Podzieliłbym się bardzo chętnie, gdyby nie to, że za paczkę cameli zapłaciłem niecałe 4 euro. Siedzę na zewnątrz Irish Pubu - jedyne miejsce, które udało mi się znaleźć, informujące o "free wifi zone". Łamanym włoskim pytałem się włochów w centrum gdzie mogę znaleźć kawiarnię z wifi, ale wszyscy byli turystami. Okazało się, że do wifi potrzebne jest id - polityka państwowa widocznie zabrania udostępniania sieci anonimowym użytkownikom... trudno. Via Il Prado okazało się być jednak via Il Prato, na które wracam się po dowód osobisty. Po 1,5 godzinnym poszukiwaniu w końcu wróciłem do miejsca z siecią. Krótki formularz rejestracyjny i "great success". Jest zimno. Nie ma słońca. Auta są obdrapane. Uliczki są wąskie. Kamienice są śliczne. Włoszki są niskie. Turyści są wszędzie. Włochy nie zmieniły się ani trochę. 

Potwierdziła się moja teza, która powstała w Barcelonie: włoski jest dużo przyjemniejszym językiem od hiszpańskiego. 

Zastanawiam się, czy będąc "il straniero" w tak turystycznym miejscu jak centrum Florencji można czuć się jak nie-turysta. Aparat mam przecież schowany w torbie, idąc po ulicy nie mam głowy zwróconej do góry (jak wszyscy ci, którzy udają, że jarają ich "te kamienice"). Nie jestem tu na wycieczce, nie ciągnę za sobą walizki, nie mieszkam w hotelu, nie jestem jednym z 30 chińczyków czy 20 niemców, nie jem lodów za 3 eur, nie zwiedzam muzeów. Za kilka dni pewnie poznam odpowiedź.

Siedzę na zewnątrz Irish Pubu, ludzie dookoła mówią łamanym angielskim. Latte się skończyło, zbliża się 17-sta, siostra za godzinę kończy dzień w GE - czas wracać i wyruszyć na kolejne poszukiwanie, tym razem dobrego jedzenia.