Po paru godzinach Castello Brandolini zaczyna żyć na nowo swoim radosnym, studenckim, wielonarodowym życiem, mogłabym opowiadać jeszcze długo, przytoczyć masę innych przygód - ale to już inna historia...
Przypominam sobie jak wielki skarb ten niezwykły dzień, tę słoneczną niedzielę, samotną wędrówkę i ryzykowną wspinaczkę, łagodne zbocza i urwiste szczyty, wodospad i leniwy strumień, słońce i ciemność i przede wszystkich tych niezwykłych ludzi i najważniejszego z nich, Bruna, który – tak to się przez lata całe nazywało – odnalazł mnie w ciemnym lesie, i niejeden raz jeszcze, na przestrzeni lat przytulał mnie z daleka w trudnych chwilach …
Bruna, mojego wieloletniego przyjaciela od kilku lat już nie ma z nami, ale ja pamiętam jak dziś i będę zawsze pamiętać jak mnie przytulił mocno, po ojcowsku i jak zapytał tamtej nocy – Come stai?... Bene, bene…