Podróż z Sausalito do San Francisco to przysłowiowy "rzut beretem" - wystarczy przejechać na drugą stronę Golden Gate. Z prawej strony mijamy dzielnicę Presidio (pamiętacie film pod tym tytułem z Seanem Connery?) i po chwili jesteśmy na Lombard Street. Zatrzymujemy się przy pierwszym hotelu noszącym zachęcającą nazwę "Economy Inn". Są wolne pokoje, cena przystępna - nie szukamy dalej. Decydujemy się spędzić tu najbliższe 3 dni, które będą zarazem ostatnimi dniami naszej podróży po USA. Ponieważ w San Francisco zamyka sie pętla naszej podróży postanawiamy to uczcić butelką kupionego po drodze kalifornijskiego chardonnay, a po krótkim odpoczynku idziemy na wieczorny spacer na Fishermen's Wharf. Jest tu cała masa fajnych knajpek, serwujących owoce morza. Jemy więc małe co nieco i spacerujemy po nabrzeżu oglądając kolonię fok, które upodobały sobie to miejsce. Na wprost, wydaje się że na wyciągnięcie ręki, widoczna jest "wyspa pelikanów", czyli Alcatraz, na której w latach 1934-1963 mieściło się ciężkie więzienie, w którym osadzano najgroźniejszych przestępców. Przez 29 lat działalności więzienia, żadnemu więźniowi nie udało się z niego uciec, choć odnotowano aż 14 prób. Najsłynniejsza z nich miała miejsce 11 czerwca 1962 roku. Trzech uciekinierów zdołało wydostać się za mury więzienia, ale potem najprawdopodobniej utonęło przy próbie dopłynięcia do stałego lądu. Najbardziej znanym "pensjonariuszem" Alcatraz był chyba chicagowski gangster Al Capone, który spędził tu kilka lat. Na lewo od Alcatraz, w promieniach zachodzącego słońca widoczna jest ikona San Francisco - wiszący most Golden Gate. Ponieważ robi się chłodno, pełni wrażeń wracamy do hotelu.
Następnego dnia wracamy tu znowu i oglądamy wszystko w pełnym świetle dnia. Ponieważ tego dnia musimy oddać wynajęty samochód, jedziemy na fragment Lombard Street zwany "najbardziej krętą ulicą świata" ("The crookest street of the world"). Stromo opadająca ulica obniża się tu kilkoma zakosami, zakręcając na każdym z nich o 180 stopni. Jest swoistą atrakcją turystryczną, bowiem jedzie nią samochód za samochodem. Oczywiście, zjeżdżamy i my. Później oddajemy samochód i od tej pory zwiedzamy San Francisco pieszo. Dochodzimy do monumentalnej siedziby władz miejskich (City Hall), naprzeciw której mieści się alejka upamiętniająca róznojęzycznymi tablicami powstanie w tym mieście w 1945 roku Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jest to chyba zarazem miejsce relaksu mieszkańców, gdyż widać wiele osób grających w szachy, warcaby i inne gry. Dochodzimy do jednej z głównych ulic miasta, Market Street a potem do pobliskiego Union Square. To centrum San Francisco. Stojący na środku placu pomnik nie upamiętnia wprawdzie - jak możnaby się spodziewać - zwycięstwa Unii w wojnie secesyjnej, lecz zwycięstwo wojsk amerykańskich w wojnie z Hiszpanią w 1898 roku. Siedzimy na placu, zachodzimy do domu towarowego "Macy's", po czym ruszamy w górę Powell Street, która doprowadza nas w pobliże Chinatown. Dzielnica ta jest ponoć największym skupiskiem ludności chińskiej poza Azją. Faktycznie, większość przechodniów to Chińczycy, sklepy i restauracje mają orientalny charakter, szyldy są na ogół w języku chińskim, jest także kilka chińskich świątyń. Mimo to, miejsce to nie robi na nas aż takiego wrażenia, jak możnaby się spodziewać po lekturze przewodnika. Myślę, że to dlatego, że oboje mieliśmy okazję zobaczyć prawdziwe Chiny. Tu ciekawostka - niemal w centrum Chinatown stoi katolicki kościół pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny (St Mary's Church). Budowla sama w sobie nie byłaby szczególnie interesująca, gdyby nie fakt, że jest to jeden z nielicznych budynków, który przetrwał wielkie trzęsienie ziemi, które nawiedziło San Francisco w 1906 roku. Z Chinatown udajemy się do sąsiadującego z nią Financial District i pobliskiego budynku Transamerica Pyramid, zwanego przez złośliwców "penisem Pereiry" (budowniczym był architekt z Los Angeles, William Pereira). Może się podobać, lub nie, ale niezaprzeczalnie jest to jedna z najbardziej rozpoznawalnych budowli miasta. Kierując się z powrotem do hotelu przechodzimy przez dzielnicę Nob Hill, zwiedzamy neogotycką, anglikańską Grace Cathedral, gdzie po raz pierwszy w życiu mamy okazję zobaczyć nabożeństwo celebrowane przez duchownego - kobietę. W dzielnicy tej można też znaleźć sporo ładnych, wiktoriańskich domów z przełomu XIX i XX wieku.
Kolejny dzień zaczynamy od spaceru na Golden Gate Bridge. Most ten jest chyba najbardziej znanym symbolem San Francisco. Łączy San Francisco z położonym po drugiej stronie cieśniny Złote Wrota (Golden Gate) hrabstwem Marin. Zbudowany w latach 1934-1937 według projektu inżyniera Josepha Baermanna Straussa, ma długość 2,7 km, a pomiędzy dwiema bliźniaczymi wieżami (o wysokości 218 m) - 1280 m. Przez prawie 30 lat był najdłuższym mostem wiszącym na świecie. Od czasu otwarcia wytrzymał wiele trzęsień ziemi. Przetrwał nawet jedno z najbardziej tragicznych - w 1989 roku, o natężeniu 7,1 stopni. Każda z lin na których wisi most ma 93 cm średnicy i składa się z 27572 oddzielnych żyłek kabla. Piękny widok na most roztacza się z tzw. Battery Point, na którym robimy sobie zdjęcia. Kilkanaście minut później dochodzimy do Visitor Center, obok którego stoi pomnik projektanta i konstruktora mostu inż. Josepha Straussa oraz pokazany jest przekrój liny nośnej. W sklepie można kupić rozmaite pamiątki związane ze zwiedzanym obiektem oraz generalnie - z San Francisco. Wchodzimy na most i idziemy w stronę Sausalito. W miarę jak oddalamy się od brzegu uwydatnia się piękna panorama miasta i wyspy Alcatraz. Widzimy też jachty i pełnomorskie statki przepływające pod nami. Od czasu do czasu przelatują też stada pelikanów. Wyraźnie wyczuwa się lekkie kołysanie konstrukcji. Po spacerze nad Złotymi Wrotami schodzimy na plażę w dzielnicy Marina, a potem oglądamy ładne wiktoriańskie domki oraz współczesne rezydencje, zbudowane w jej sąsiedztwie. Jemy obiad w kompleksie Ghirardelli Plaza i spacerujemy po nabrzeżu Hyde Street Pier, przy którym zacumowane są stare statki i żaglowce. Potem postanawiamy przejechać się do centrum historycznym tramwajem, tzw. cable car. Nie jest to proste. Aby dostać się do środka trzeba odstać blisko godzinę w długiej kolejce. W końcu zajmujemy miejsce na stopniach tramwaju. W czasie jazdy można wyraźnie zobaczyć i poczuć stromiznę ulic San Francisco. Szczególnie widowiskowy jest odcinek od Fisherman's Wharf do Lombard Street, gdyż trasa pokonuje tu największą stromiznę a w tle z tyłu otwierają się piękne widoki na zatokę i Alcatraz. Później tramwaj przejeżdża przez Chinatown i kończy swą trasę przy Market Street. Chodzimy po okolicznych domach handlowych (w jednym z nich są unikalne spiralne schody ruchome) oraz małych sklepikach, robimy ostatnie zakupy. Na Market Street sporo czasu spędzam w ogromnym sklepie muzycznym ("Virgin") z imponującym wyborem płyt (były m. innymi płyty Czesława Niemena i Krzysztofa Krawczyka). Potem ocieramy się jeszcze o dzielnicę Haight Ashbury, w której w latach 60. XX wieku narodził się ruch hippisowski, ale nie odnajdujemy już tej atmosfery (być może byliśmy zbyt krótko lub nie w tych miejscach, co trzeba). Wracamy przez Chinatown, gdzie jemy kolację w chińskiej knajpce, w której mało uprzejma kelnerka nachalnie domaga się napiwku. Oczywiście, nie dostaje ani centa. Po drodze do hotelu zaliczamy jescze małą enklawę włoską tzw. Little Italy.
Następnego dnia pakujemy bagaże, idziemy na ostatni, krótki spacer po Lombard Street i koło południa jedziemy "shuttle-busem" na lotnisko.
Bye, bye America...
Na koniec, słynna piosenka o San Francisco:
http://www.youtube.com/watch?v=Kee9xdQbQ4s