Los Angeles nie przypomina żadnego ze znanych mi wielkich amerykańskich miast. Nie znajdziecie tam wirującego życiem "downtown", po którym przewalałyby się tłumy przechodniów. Los Angeles w zasadzie jest zbiorowiskiem dzielnic, połączonym betonowymi i makabrycznie zakorkowanymi autostradami.

Największe zaskoczenie to ścisłe centrum miasta. Składa się na nie zaledwie kilka wieżowców, kilka opustoszałych popołudniami i wieczorem knajp, opera, fontanna, kilka parkingów. Tam przyjeżdża się tylko pracować - nikt tam nie mieszka, nikt się nie bawi, nie żyje. Wczesnym wieczorem, kiedy przechadzaliśmy się pustymi ulicami, otaczała nas zaskakująca cisza, słychać było tylko szum klimatyzatorów, wyczuwało się lekkie drżenie ulic i nieustanny szum z sieci autostrad, oplatających centrum gęstą siecią.

Co warto zobaczyć? Warto zajrzeć do Hollywood, przespacerować się po West Wood, polansować w Beverly Hills i na Rodeo Drive, warto przejść się po molo w Santa Monica czy nieco oddalonym od miasta Malibu. Dlaczego? Nie dlatego, żeby te miejsca były nadzwyczaj ciekawe. Głównie po to, żeby skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością.

Następny punkt na mapie? San Francisco...

  • Downtown Los Angeles
  • Santa Monica
  • Ścieżka rowerowa
  • Aleja Gwiazd
  • Hollywood