W lecie jest pięknie. Ocean uspokaja każdego, zachody słońca rozczulają. Słońce wraz z delikatną oceaniczną bryzą smaga twarz. Mieszkańcy chwytają się każdego zajęcia i choć narzekają, że wszędzie turyści, to w głębi serca każdy jest zadowolony. Monhegan zaczyna żyć sezonem turystycznym pod koniec maja. To wtedy hotele odmrażają swoje wnętrza by wydać pierwszy oddech lata. Choć nieprzewidywalna i upierdliwa pogoda daje się we znaki do połowy lipca, to i tak o niebo lepiej jest usiąść nawet w deszczu pod parasolem, gdy przed oczami masz otchłań Atlantyku.
Na wyspie jest ponad 30 km szlaków turystycznych, co jest nie lada wyczynem, gdyż cała formacja ma 1.5 km szerokości i ok. 3 km długości. Najurokliwszy prowadzi po skałach i klifach, a spacer nie trwa dłużej niż 4 godziny. Słynąca z piękna, Monhegan stała się enklawą artystów. Malarze z Nowego Jorku i innych miejsc w Nowej Anglii, właśnie tu mają swoje wakacyjne studia, w których pracują i tworzą kolejne pejzaże. Nic dziwnego, bo weny twórczej na wyspie nie brak. Inspiracje czerpać można choćby z szumu fal, który wydobywa się spod najwyższego klifu w Maine (White Head), śpiewu syreny przeciwmgielnej umiejscowionej na wyspie naprzeciwko (niezamieszkana Manana Island), czy tańczących promieni światła wysyłanych w przestrzeń przez latarnię morską na szczycie Lighthouse Hill. Zmęczeni zgiełkiem mogą zaszyć się w gęstych lasach Cathedral Woods lub usiąść na wraku statku DT Sheridan i wypatrywać wielorybów.
Z pełną świadomością nazywam Monhegan rajem. Nie ma tu ani odrobiny kłamstwa, ani przesady. Jest jedynie radość i nostalgia, bo jestem niezmiernie szczęśliwy, że miałem okazję spędzić tu siedem lat i wiem, że przyjdzie niedługo czas by pożegnać się choć na chwilę, bo przecież nie na zawsze.