Pływanie tratwami było niegdyś mozolną pracą naszych przodków. Przez stulecia tratwami przewożono drewno (m.in. do budowy miast: Żyliny,Trenczyna, Budapesztu), a także siano, ceramikę, zboże, płótna, nawet części chat. Na tratwach przewożono towary z Polski - bursztyn, ołów, miedź, a przede wszystkim sól - w roku 1695 przeprawiono w ten sposób aż 16 tys ton towarów.
Zobaczcie jak wygląda dzień flisaka na spływie rzeki Orawy, która była częścią Bursztynowego Szlaku.
Był to szlak od Adriatyku do ujścia Wisły do Bałtyku. W kierunku na południe przewożono nim bursztyn z Bałtyku oraz bydło, skóry, futra, pierze, a w kierunku północnym wyroby szklane, srebrne, z brązu.
Dziś spływy tradycyjnymi drewnianymi tratwami organizuje firma Tandem s.r.o. Spływ z Hornej Lehoty do Orawskiego Podzamku trwa ok. 1 godz. (zależy od szybkości prądu rzeki). Punkt końcowy spływu znajduje sie przy moście w Orawskim Podzamku, ok. 5 min. na piechotę od Orawskiego Zamku.
Na starcie w Hornej Lechocie naprzeciwko pałacyku znajduje się bezpłatny parking strzeżony w sezonie letnim, kierowców aut i autobusów odwozimy z powrotem. Jesli parkują Państwo w Orawskim Podzamku, oferujemy podwiezienie samochodem do miejsca początku spływu.
Tratwy są dopuszczone do użytku przez władze, flisacy mają potrzebne uprawnienia. Wypożyczamy kamizelki ratownicze w różnych rozmiarach. Jako jedyna firma na Słowacji mamy prawo przewozić na tratwach nawet najmłodsze dzieci.
Długość tratwy: 7 m, szerokość: 2,3 m, zanurzenie: 0,2 m, ilość przewożonych turystów na tratwie: 12 + 2 flisaków.
Zapraszamy na niezapomniany spływ tratwą wśród pięknej przyrody. Niepowtarzalne widoki na dumę Orawy - Zamek Orawski i profesjonalne przygotowanie flisaków to gwarancja przyjemnych wspomneń z urlopu.
W okresie od maja do października - na żądanie klientów rezerwujemy wstęp na Orawski Zamek.
O flisakach na Orawie
Tratwy to najstarszy środek transportu, a rzeka to najstarsza droga. Gdy nie było jeszcze autostrad, kolei, samolotów ani rakiet były rzeki i tratwy, które przetrwały do dziś.
Początek flisactwa na Orawie datuje się na XI w., kiedy to sól z polskiej Wieliczki była przeładowywana w Tvrdošíne z furmańskich wozów na tratwy, i dalej przeprawiana po Orawie do Wagu i Dunaju aż do Ostrzyhomia przy Sturovie. W późniejszych czasach spławiano towar aż do Morza Czarnego. Przez rzekę Orawę przepływało rocznie 10 tys tratw, czyli około 200 tys m³ drzewa i ogromne ilości innych towarów. Orawa jest szeroka i płytka, więc flisacy mogli spławiać tratwy, gdy były ku temu odpowiednie warunki wodne - wiosną, gdy topił się śnieg, i po letnich burzach. Niekiedy czekali na spływ długie dni i tygodnie. Tratwy były tak długie, jak drzewa - 30 m, 40 m.
Przód tratwy tworzyły związane wierzchołki drzew. Wiązano je korzeniami - by były mocniejsze parzono je i wygotowywano w wodzie. Końce tratw nie były związane - dzięki temu można je było przepychać, gdy tratwa utknęła na mieliźnie. Gdy np. pod wodą był większy kamień, to „podskakiwał“ tylko ten pal, pod którym znalazł się kamień. Ponieważ pale „podskakiwały“ ciągle jak kozy, na początku tratwy nazwano właśnie „kozami“.
Dla flisaków najniebezpieczniejsze były skały i płycizny. Wielkiej wody, choć była często niebezpieczna, się nie bali. Zdarzało się, że tratwa rozbiła się o skały, albo pojedyncze pale odpływały w dół rzeki, albo tratwa stawała na mieliźnie.
Stało się też kiedyś, że tratwa pływała po rzece sama - może flisak się utopił, nikt tego nie wiedział. Już przy ujściu Oravy do Wagu w Kraľovanoch związano dwie tratwy i prowadziło je dwóch flisaków, co jest do dziś w herbie miejscowości Kraľovany.
Tratwy łączono. 4 połączone tratwy („kozy“) nazywano „Cúga“. Na Dunaju w Komarnie łączono 4 Cúgi - było wtedy 16 tratw, prowadzonych przez 16 flisaków. Takie połączone tratwy miały długość do 300 m i mogły przewieźć ok. 650 kubików drewna, czyli tyle ile dzisiaj przewozi długi pociąg.
Słowacja jest strategicznie położona w środkowej Europie. Z północnej strony Tatr można było przez Dunaj, Wisłę dostać się do Bałtyku i Gdańska - miasta bursztynu, a z południowej strony Tatr przez Orawę, Wag i Dunaj do Morza Czarnego. Droga do Morza Czarnego zabierała 2-3 tygodnie.
Flisacy bardzo dobrze zarabiali - za jeden dzień pracy tyle, ile robotnik przez 6 dni w fabryce.
Typową wioską flisacką była Dolna Lehota tzw. Lihôtka. Dziś jest niemal skansenem. Domy były tu wąskie i długie. W przeszłości cała wieś żyła z flisactwa. Jedna grupa mieszkańców ścinała drzewa, druga zwoziła je nad rzekę, trzecia zdejmowała z nich korę, inni suszyli (trwa to 3-6 m-cy), wiązali do tratwy, potem wieźli na tratwie aż do Morza Czarnego i tam sprzedawali. Zdarzało się, że gdy nie było pracy dla wszystkich, całe rodziny z dziećmi wsiadały na tratwy i płynęły rzeką w poszukiwaniu szczęścia. Dlatego wzdłuż Dunaju jest tyle wsi słowackich.
Nasi flisacy przyczynili się też do rozwoju bankowości. Gdy płynęli do Morza Czarnego, nie wiedzieli na jak długo jadą i kiedy skończą się ich skromne zasoby. Byli głodni, musieli więc odwiedzić karczmę. Karczmarz dawał im się napić, najeść, wyspać, bo wiedział, że swój dług oddadzą, w drodze powrotnej. Flisacy zamiast pieniędzy zostawiali mu drzazgi z tratw, na których się podpisywali. Był to dowód zobowiązania. Coś na kształt pierwszej karty płatniczej...
W latach 30-tych, w czasie kryzysu gospodarczego, ludzie zaczęli wyjeżdżać za chlebem do Ameryki. Gdy wrócili, nie stawiali już domów nad rzeką, tylko na górze. Już nie były długie i wąskie, tylko szerokie, krótkie, z dwoma kominami, schodami i balkonem, z oknami podzielonymi na 6 części. Nazywano te domu amerykańskimi - nie dlatego że miały styl amerykański, tylko ponieważ były wybudowane za dolary zarobione w Ameryce. W początkach socjalizmu, ten, kto żył w domu drewnianym uznawany był za biednego. Zaczęto stawiać domy murowane. Ponieważ wszystkie materiały trzeba było sprowadzać (cegły, cement, itd.), murowane domy były droższe niż drewniane. Dziś wracamy do starych tradycji - znów buduje się domy drewniane, „ekologiczne“, które teraz są o wiele droższe niż murowane..
Dawni flisacy nie mogli nosić broni. Jedyne czym mogli się bronić, gdyby napadli ich zbójnicy (co działo się bardzo często, gdy wracali z pieniędzmi za sprzedany towar), to ciupagi. Każdy dbał o swoją ciupagę, mogła mu wszak uratować życie. Każdy miał inną, charakterystyczną. Po ciupagach właśnie rozpoznawał ich karczmarz. Z czasem nie zostawiali drzazgi ze swoich tratw, wystarczyło, że pokazali ciupagę. Gdy zaczęli tego nadużywać, karczmarz wywiesił napis „Na siekierkę nic nie dajemy“....
O zamku Orawskim
Zamek powstał przez Dżyngis-hana... A nie tyle przez niego samego, lecz przez strach przed nim i jego wojskami, które zagrażały wtedy Europie.
Pierwsze wzmianki o zamku pochodzą z 1267 r., tj. 40 lat po śmierci Dżyngis-hana. Szlachta austrowęgierska bojąc się ataku, zdecydowała wybudować zamek obronny, nie do zdobycia przez żadnego nieprzyjaciela. I rzeczywiście - Orawski Zamek nigdy nie został zdobyty.
Sam Palatyn Turzo - właściciel Zamku Orawskiego - drugi najbogatszy człowiek w cesarstwie austro-węgierskim lubił bywać w Budapeszcie i dostawał się tam właśnie tratwami. Pod zamkiem było 8 tratw i każda miała inną funkcję: na jednej opiekano barana, na drugiej grała muzyka cygańska, piło się i tańcowało, na trzeciej wieziono dary dla gospodarzy (największym darem była sama tratwa), na czwartej i piątej wieziono konie, na których wracano, na szóstej były straże, na ostatniej spano. Palatyn najadł się, napił, wytańcował, wyspał i ...był w Budapeszcie za 2 dni. Konno wracał 7-12 dni.
Zamek Orawski przypomina trochę igłę. Wyrasta na wysokość 112 m nad powierzchnią wody, w najwęższym miejscu ma szerokość 32 cm.
Z okna kamiennej cytadeli wyrzucano niewierne żony. Ta, która przeżyła uznawana była za wierną, ale też... czarownicę.
Z małych okienek strzelano z dział. Dawniej materiał strzelniczy był tak niedoskonały, że jeden strzał można było oddać raz na 6 godzin. Na zamku produkowano proch strzelniczy, który był używany w całych Austro-Węgrzech.
Turyści mogą podziwiać tu piękne kamienne słońce. W Europie istnieją tylko 3 takie. Jest to pięknie wyrzeźbiona czerwona skała, wyrzeźbiona przez płynącą tu w przeszłości rzekę.
W 1800 roku wybuchł pożar, który trwał 2 dni i widoczny był z odległości 150 km (w Krakowie widziano, że zamek Orawski się pali...). Potem zamek odbudowano.
Cały zamek kryty jest dziś drewnianym gontem, złożonym z trzech milionów elementów.
Dostać się na najwyższą, wieżę zamku stanowi i dziś spory wyczy.
Informacje praktyczne o organizatorze:
Spływ tratwami pod zamkiem Orawskim
Tandem s.r.o.
Tel. (+421) 905 35 81 82
(+421) 911 35 81 82
www.plte-orava.sk
mail: [email protected]
N49°15'16''
E19°24'06''