Najsłynniejsza atrakcja Coney Island to jednak bez wątpienia syreny. Ich letnia parada jest jedną z największych nowojorskich imprez w plenerze. Organizowana przez artystyczne stowarzyszenie non-profit o średnio zaskakującej nazwie: "Parada Syren", ma być hołdem dla dawno zapomnianych uroczystości Tłustego Wtorku (Mardi Gras). O co chodzi w tej imprezie? Głównie o piasek, morze, sól, lato, ale także o historię tego szalonego zakątka i szeroko pojmowaną artystyczną ekspresję. Paradzie przewodzą król Neptun i królowa Syrena, którzy uroczyście przecinają wstęgi plażowego kąpieliska i wrzucają do Atlantyku kilka kilogramów owoców, rzekomo dla zyskania przychylności morskich bóstw.
Uczestnicy szyją sami kostiumy, nie tylko syren i neptunów, ale przeróżnych podwodnych stworów, latarń morskich nie oszczędzając. Zdarzały się już też przebrania za stare auto, karuzelę i wodowany jacht. Jak widać klimat jest rzeczywiście twórczy.
Syreny jak to syreny, mają wyraźną tendencję do kończenia parady w oceanie, co widzowie i fotografowie lubią oczywiście najbardziej. Jak łatwo się domyśleć, tego typu happening przyciąga sławne, żądne fleszów osobistości. Na paradzie widziano już kilkakrotnie Moby'ego, Queen Latifah czy Davida Byrne'a.
Dawniej, co niedzielę, całe rodziny ciągnęły do lunaparków, karuzel, roller coasterów, na pokazy dziwaków i watę cukrową. Odnowione atrakcje są często rozczarowaniem dla starszego pokolenia - nowoczesne wymyślne kolejki, maszyny do gier, gokarty, domy strachu, a ostatnio nawet zdalnie sterowane figury symulujące za dolara podtapianie więźniów w Guantanamo...
Ze starych atrakcji pozostały tylko trzy hity, które wpisane są już do rejestru zabytków Nowego Jorku: oświetlone neonami diabelskie koło z 144 wagonikami, najstarszy amerykański drewniany roller coaster z 1927 r. (jakkolwiek ryzykownie to nie brzmi) oraz wieża do skoków spadochronowych z 60 metrów, który od lat czterdziestych pozostaje ikoną magicznej wyspy.