o crac de chevalieres nie będę się rozpisywać. dotarłyśmy do twierdzy na jakąś godzinę przed zamknięciem (ramadan!), ale nie miałam żadnego niedosytu po zwiedzaniu... nie jestem znawczynią ani pasjonatką, godzina była w sam raz. zwłaszcza że zdecydowałyśmy się na przewodnika - nie był w ogóle drogi i bardzo sympatyczny! i my byłysmy zadowolone, i on zarobił parę groszy... a to, co zrobił dla nas w rycerskim kościółku, z pewnością było poza dealem i nie mieściło się w cenie. po prostu chciał. po prostu zaśpiewał. zaśpiewał dla nas jakiś elemen mszy albo fragment religijnej pieśni - i zrobił to wspaniale, przejmująco. wstrzymałam oddech; gdy głos umilkł, pieśń drżała jeszcze chwię - tylko nie wiem już sama gdzie... dla tego momentu w pustym, ascetycznym wnętrzu ciemnego kościółka warto było tłuc się taki kawał świata.
reszta to tylko kamienie, armie krzeseł, ciemne korytarze. i dzika mięta, wciśnięta w szczeliny muru. taką właśnie dodaje się tu do herbaty ;)