Następny dzień zaczęliśmy od podjechania pod skałkę Hvitserkur. Przypomina ona smoka stojącego przy brzegu i pijącego wodę. Zrobiliśmy kilka fotek i pojechaliśmy dalej. Byłyśmy z Renatą ciekawe, czy to jest któryś z kuzynów naszego Smoka W.?
Nieodłącznym elementem krajobrazu Islandii są domki torfowe porośnięte trawą. Takie domki możemy spotkać min. na farmach, które są odpowiednikiem naszych skansenów. Jedną z takich farm jest Glaumber.
Glaumber - w skład kompleksu wchodzi kilka torfowych domków i kościół, zwiedzając je można zobaczyć jak wyglądało życie Islandczyków w 18 i 19 wieku, (chociaż pierwsze ślady osadnictwa sięgają tu nawet IX wieku). Z zewnątrz można dokładnie obejrzeć torfowe konstrukcje porośnięte trawą na dachu. Dlatego warto zatrzymywać się w takich miejscach i choć na chwilę przenieść się w czasie i oczami wyobraźni zobaczyć islandzkie życie sprzed kilku wieków.
Mieliśmy całe 10 minut czasu na zrobienie kilku zdjęć, czasu na zwiedzanie – brak (i tak polazłam….). Tutaj po raz kolejny zauważyłam, że takie atrakcje nie za bardzo interesują pozostałych uczestników wycieczki.
Ten dzień miał być bardziej „lajcikowy”. Nocleg planowany był w Akureyri, ale po drodze obraliśmy kierunek na Hofsos i dalej objechaliśmy cały półwysep. Zatrzymaliśmy się na krótki postój w miejscowości Siglufjordur, gdzie w pięciu budynkach dawnej przetwórni ryb mieści się Muzeum Śledzia. W knajpce, nieopodal, zjedliśmy obiad i pojechaliśmy dalej.
Pod wieczór dojechaliśmy na nocleg do Akureyri, hotel mieścił się w samym centrum miasta, więc wieczorem poszliśmy na spacer po mieście i posiedzieliśmy w knajpie przy islandzkim piwie. Następnego dnia pobudka ok. 6, bo na 9:30 mieliśmy bilety na rejs i spotkanie z wielorybami.