Tak się złożyło, że moja podróż do Florencji zaczęła się na wyspie Lido a najważniejszy i najciekawszy jej etap prowadził szlakiem wodnym przez Canal Grande. Płynęłam po nim od miejsca, gdzie się zaczynał (Plac św. Marka) aż do samego końca, do dworca kolejowego Venezia Santa Lucia. Godzinna podróż o świcie, przed siódmą rano, kiedy miasto jeszcze spało, zauroczyła mnie bez reszty. Zalegającą wokół ciszę przerywały tylko odgłosy pomykających po kanale łodzi, zabierające z pomostów to, co niepotrzebne i dowożące zaopatrzenie. Szybko, sprawnie, niemal bezszelestnie. Wschodzące słońce błąkało się po szybach okien i ścianach domów jakby nie mogło znaleźć prostej drogi do miejsca, gdzie mogłoby zajaśnieć pełnym blaskiem. Na mijanych mostach nad kanałem stało po kilka osób, które przyszły delektować się porannym urokiem Wenecji. Nigdy w życiu nie widziałam na jednym kilometrze tylu pałaców i domów, które wyglądały jak pałace, mimo iż wyraźnie było widać jak bardzo doświadcza je mijający czas. Tramwaj wodny (vaporetto) płynął dość szybko a obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Kiedy będziesz oglądać zdjęcia, bądź wyrozumiały. Robiłam je ze stateczku, który przecież nie stał w miejscu. Popatrz teraz na Canal Grande moimi oczami i zobacz to, co ja zobaczyłam tamtego weneckiego poranka.