Na wyspę Patmos, zwaną egejską Jerozolimą, wybraliśmy się oczywiście na własną rękę. W zakupie on-line biletów na prom pomógł nam nieoceniony pan Paweł, u którego wypożyczaliśmy samochody. Wczesnym rankiem przyjechaliśmy do portu w Pythagoreio, gdzie wybrałam najbardziej okazały statek. Na szczęście pan z obsługi nie chciał nas wpuścić, bo byśmy sobie popłynęli w daleki rejs po Morzu Egejskim…
No, cóż, skierowaliśmy się ku skromniejszej jednostce z wyraźnym napisem „Patmos”. Okazało się, że płyniemy tym samym statkiem, co uczestnicy wycieczki z rezydentką biura podróży (patrzyła krzywo). Co prawda po przybyciu do portu Skala musieliśmy zaczekać kilka minut na autobus, zamiast wsiąść do oznakowanego autokaru, za to zwiedzaliśmy we własnym tempie i chodziliśmy „własnymi ścieżkami”. O zaoszczędzonych pieniążkach nie wspomnę.
To na tej wyspie św. Jan doznał objawień spisanych w Księdze Apokalipsy. Upamiętniająca to zdarzenie Grota Apokalipsy i zabytkowe miasteczko Chora z klasztorem św. Jana Teologa (Ewangelisty) zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Podczas rejsu nieźle bujało. Zbliżając się do Patmos, już z daleka widzieliśmy ciemne mury klasztoru górujące nad białymi domkami miasteczka Chora. Z portu można oczywiście dotrzeć na wzgórze piechotą, ale wówczas ma się zdecydowanie mniej czasu na zwiedzanie, a na prom nie wolno się spóźnić, bo to jedyna możliwość powrotu.
Miasteczko składające się ze śnieżnobiałych domków, maleńkie klasztory i kościółki, labirynt wąziutkich uliczek, liczne schody i zakamarki, donice z roślinami, kwitnące bugenwille – wszystko to przypominało mi Oia na Santorini i Lindos na Rodos. Zainteresowanych zachęcam do porównania i odsyłam do innych moich podróży.
Sam klasztor przypomina twierdzę. Wewnątrz spaceruje się między kaplicami, galeriami i tarasami, warto też zwiedzić klasztorny skarbiec. Niezapomniany jest widok z Chory na całą wyspę...