Podróż Filipiny - Wielkanoc - Filipiny - Wielkanoc cz 2 - Wyspa Pamilacan



2015-12-03

Podczas pobytu obszedłem Pamilacan  kilkakrotnie, poznałem też największy problem wyspiarzy, brak pitnej wody.  

Na wyspie znajdują się trzy studnie o głębokości 10m , ale praktycznie wyschnięte. Każdego ranka kobiety wraz dziećmi zanurzają małe wiaderka na linkach w tych studniach, niestety nie udaje im się wyciągnąć pełnych wiader., poza tym tak zdobyta woda nadaje się tylko do mycia i prania.  Dokonałem badanie organoleptyczne, owa ciecz lekko słonawa zapewne nie przeznaczona do spożycia.  Wokół każdej studni tętni życie, kobiety piorą, dzieci pomagają wyciągać wiaderka, często dla zabawy polewają się nawzajem, w taki sposób radzą sobie z trudną codziennością. Wodę pitną dostarczają łodzie, ogromne 100 L  beczki płyną z Portu Baclayon, około 20km drogi. Istotną niedogodnością jest również brak całodobowego dostępu do energii, który płynie w gniazdkach od 16 do 24 . Codziennie tuż po szesnastej można było usłyszeć muzykę, odgłosy dochodzące z telewizorów.  Może to troszeczkę przerysowałem ten problem, bowiem z moich obserwacji wynikało, iż tubylcy są przyzwyczajeni do przerw w dostawie prądu, raczej nam przybyszom przeszkadzał stały prąd w gniazdkach, co wiązało się z niemożnością wejścia na Face’a, skorzystania z zasobów laptopa, smartphona.  Pomimo tych trudności wyspiarze potrafią się zrelaksować, uwielbiają karaoke, może ta zabawa, sprawia, że na pewne rzeczy patrzą inaczej, nie przejmują się.  Karaoke to ich wyspiarska tradycja, sposób na spędzanie wolnego czasu w miłym gronie. Ogólnie  Azjaci pasjonują się domowym śpiewaniem największych hitów, ulubionych piosenek, nieważne czy to im wychodzi, liczy się idea. I tak po zmroku w prawie każdym domu kultywuje się śpiewanie tekstów z ekranuz linią melodyczną. Uczestniczyłem w takiej imprezie, nikt nie oponował, kiedy wyłem do mikrofonu. Kolejna fascynacja mieszkańców to taniec i to w najlepszym, klasycznym wydaniu. Byłem na potańcówce i jakże się zdziwiłem, kiedy na parkiecie ujrzałem wykonanie cza- czy, jive’a, rumby, czy wreszcie walca angielskiego, do tego rum, który występował jako niezbędny element takich imprez. Bardzo miło wspominam tę potańcówkę, działo się, pot litrami ze mnie spływał, dla najlepszych tancerzy były specjalne nagrody, rum, taniec i lekki szum w głowie, Polak i Filipińczyk nadają na tych samych falach.   

Ulubionym i powszechnie uprawianym sportem wyspiarzy jest koszykówka, następnie siatka. Podjąłem nawet grę, ale niestety w takiej temperaturze i przy mojej kondycji było bardzo ciężko, może innym razem?Jak co wieczór wraz ze stałym prądem, budziła się wyspa do nocnego życia, zewsząd pobrzmiewała filipińska muzyka, wystawione kolumny przed chatki znacząco o tym obwieszczały, nie można było usłyszeć własnych myśli. Nie mogłem odmówić uczestnictwa w tych wieczornych nasiadówkach, rozmowa zagłuszana ostrymi basami stawała się znośniejsza po wychyleniu kilku szklaneczek tutejszego rumu Tunduay. Stawało się głośniej, gdy wykrzykiwaliśmy w stałych odstępach czasu filipińskie „Na zdrowie, czyli Tagay”.  Po takim hałaśliwym wieczorze, następnego ranka musiałem się dosłownie zwlec, bowiem Dexter zaprosił mnie na ryby, podpłynął banką. Trochę mnie przeraziła perspektywa spędzenia czasu na wodzie , po pierwsze w moim nie do końca normalnym stanie ( uciążliwy ból głowy, szum w uszach i lekko chwiejny krok, jeszcze nie w pełni stabilny) ,po drugie ta banka wydawał mi się jeszcze mniejsza niż zwykle, nieeuropejski  rozmiar, musiałem się do niej wcisnąć. Obładowany sprzętem, nie wędkarskim, tylko moimi cudami techniki, dzięki któremu mogłem rejestrować przebieg podróży, kontaktować się ze światem, wepchnąłem się w wnętrze owej łodzi, nasz mały statek zatrzeszczył, zrobiło się ciekawie. W przeciwieństwie do mojego kompana, o szczuplejszej posturze, byłem skazany na bezruch, ani w lewo, ani w prawo. Byłem skazany na podziwianie umiejętności wędkarskich Dextera w bardzo niewygodnej pozycji. Rybak z Pamilacan, co chwilę zarzucał żyłkę z haczykiem i przynętą, a z głębi przezroczystej wody coś szarpało, tę czynność powtarzał w nieskończoność, takie miałem wrażenie, zresztą w moim stanie wszystko wydawało się takie wyolbrzymione, poza tym dopadły mnie nudności, ogólnie nie przepadam za łowieniem ryb, zwłaszcza jak nie biorą… Czułem się nieswojo, fale nabierały siły, a nami telepało na wszystkie strony, ale mimo wszystko dotrwałem do końca tej porannej wyprawy.Bardzo często wyspę nawiedzają turyści, miłośnicy nurkowania, bowiem tutejsze okolice wodne należą do bardzo atrakcyjnych na takie penetracje podwodne. I tak na plażę, przed moim bungalowem zacumowała duża banka wypełniona po brzegi, tzn. było około dziesięciu osób, żądnych nurkowania wokół Pamilacan.  Zrobiło się spore zamieszanie, moi gospodarze, Eliza i Nas rozstawili stoły, na które wjeżdżały tradycyjne dania. Menu rozpoczął  lechon pork, czyli chrupiąca świnka z rożna, owinięta w liście bambusa, następnie kinilawu, to są małe świeże rybki z cebulą, sosem rybnym, pieprzem, skropione limonką. Na stole pojawiła się również tuba, czyli młode, kokosowe wino, o którym już pisałem,  całość zamknęła moja żubrówka, jako taki polski element menu. 

Pod wpływem tej małej fiesty i rajskiej aury na wyspie, przedłużyłem mój pobyt o dwa dni, chociaż na moim planie podróży, czekała kolejna wyspa – Siqujor, moja decyzja bardzo ucieszyła Enasa , poczułem się jakbym miał zostać tutaj na zawsze. W związku z czym, następnego dnia wczesnym rankiem wraz z Enasem i jego synem oraz z ową grupą turystów wybrałem się na targ do portu Baclayon, który odbywa się w każdy czwartek, to takie największe lokalne wydarzenie tygodnia. Po dwóch godzinach dopłynęliśmy do portu, chciałem uiścić opłatę za transport, ale mój gospodarz bardzo kategorycznie zaprotestował, więc schowałem kasę do kieszeni. Ustaliłem z moim przewoźnikiem, wrócę około trzynastej, miałem aż trzy godziny na zwiedzanie.   W moich podróżach najbardziej kocham degustacje lokalnych potraw, poznawanie nowych, bardzo często egzotycznych dań, uwielbiam te klimaty bazar, tłumy ludzi, kipiące smakołykami stoiska, zapraszających sprzedawców do spróbowania najdziwniejszych rzeczy. 

Wyczuwałem moim nosem ten bukiet zapachów, suszone ryby, dalej kałamarnice, ośmiornice, wszystkie odmiany ryżu, począwszy od czarnego, który po ugotowaniu zmienia się w we fioletowy, po biały, kleisty;  za rogiem woń  owoców,  mango, avocado, arbuzy,  po prostu wszystko, czym kusi ta ziemia i woda. Na targu zakupić też można profesjonalny sprzęt do przyrządzania tych wszystkich filipińskich specjałów, czyli garnki, noże do kokosów, ryb.  Ten festiwal dobroci i frykasów kończy miejsce, targ żywych zwierząt, gdzie można nabyć świnki, koguty, kózki i oczywiście koguty.  Po przejściu przez market  złapałem jeepneya i za pięć peso pojechałem do Tagbilaran City,  tam wpadłem do pierwszego napotkanego   na mojej drodze hotelu, żeby skorzystać Wi – Fi oraz wypić kawę, wreszcie nawiązałem kontakt ze światem po pięciu dniach odizolowania od netu. Następnie szybko wróciłem do portu, gdzie Dexter już czekał na mnie w łodzi wypełnionej turystami, nie omieszkałem się pochwalić zakupami, a mianowicie nabyłem nóż do cięcia kokosów oraz kilka dużych piw Red Horse.  Oprócz nas w bance tłoczyły się beczki ze słodką wodą, banany, skrzynki z piwem, napoje,  bryły lodu osadzone w styropianowych kartonach, masa jajek, kilka kur oraz jeden kogut i coś kwiczącego w worku.  Wydawało mi się, że chyba zatoniemy z takim balastem, na pokładzie czterech facetów siedem kobiet i dwoje dzieci i prawie, że sklep spożywczy z dodatkiem żywego inwentarzu.  Postanowiłem nieco rozładować tę jakże ciasną atmosferę, rozlewając piwo pasażerom, żeby umilić podróż, były śpiewy, śmiechy, taka wesoła banka, szczęśliwie dotarła do brzegu.  

Sabong, czyli walka kogutów

Każdy Filipińczyk musi mieć koguta w domu, ale po co? Wynika to z tradycji, która wręcz wymusza dostosowanie się do tego zwyczaju, nie chodzi tutaj o żywy inwentarz, z którego można by ugotować rosół, ale o szacunek wśród sąsiadów, nieraz też wzbudzanie  zazdrości, jeśli ktoś jest w posiadaniu championa koguciego. W niedzielę, dokładnie w południe na wyspie odbywają się zacięte walki kogutów, czyli tzw. Sabong w Arena Manok. Wokół areny tłoczą się mężczyźni, bowiem to stricte męski sport,  którzy obstawiają zawodników, strasznie się nawzajem  przekrzykując. Walki nie należą do długich, średnio trwają kilkanaście minut, zależy od zawodników, ich zaangażowania, dopingu kibiców. W sytuacji, gdy koguty nie podejmą walki w dziesięciu  minut, walka zostaje uznana za nieważną.  Zanim kogut stanie na ringu wymaga specjalnego przygotowania, tzw. uzbrojenia.A mianowicie do jego nóg przymocowuje się specjalne ostrza, czyli Tore,  które dodają pikanterii całej walce, w ten sposób Manok przy wyskoku zadaje cios owym ostrzem i tak pokonuje przeciwnika. Zdarzają się bardzo zaciekłe, krwawe potyczki, wtedy nawet musi uważać na swoje bezpieczeństwo sam sędzia, który wręcz z bliska śledzi cały pojedynek.Dexter jest posiadaczem około piętnastu kogutów, jest znaczącym posiadaczem, generalnie w jego życiu wszystko kręci się wokół kogutów. Manoki są u Dextera praktycznie wszędzie, w klatkach, w kurniku,  siedzą na wysokich patykach,  wylegują się na liściach bananowca, na palmach, po prostu wszędzie. Jednak nie są puszczane w samopas, są  dosłownie na  sznurku i tak poruszają się na ustaloną odległość, co zapobiega ewentualnemu podziobaniu się, a to popsułoby szyki Dexterowi.Przy tak licznej grupie kogutów, możecie sobie wyobrazić poranną pobudkę na włościach Dextera, jeden wielki, nieustający kukuryku!!! I wtedy „nie ma dupy we wsi”, powtarzam po cioci z Torunia, trzeba wstać.  Sabong jest wpisany w życie Filipińczyków, tak samo jak  corrida w hiszpański pejzaż,  nieodłączny element kulturowy, nie dla wszystkich Europejczyków do zaakceptowania, ale na tym polegają różnice obyczajowe, jakże odmienne.Bez względu na to, rosół z takiego Manoka jest przepyszny, zapewniam i polecam. Podczas mojego pobytu udało mi się również dotknąć prawdziwej historii, mam na myśli ruiny twierdzy Ferdynanda Magellana, pozostałości po  bazie  jego rycerzy, z której wojska wypływały w głąb wyspy Bohol. Zastałem tylko kilka ścian ledwo się trzymających, a na posterunku siedział jakiś kogut, może pełnił wartę honorową? Któż to wie?   

 Ale tak jak rok temu obiecałem im  że tutaj wrócę i teraz także obiecałem,  do zobaczenia kochani na święta Bożego Narodzenia 2016 ! Zrobię wszystko, żeby tutaj  do Was wrócić. 

Wsiadłem do banki i machając im pożegnałem nie tylko swój raj na ziemi, ale swój drugi dom 

Błękitne niebo i słońce takie samo jak zawsze, ale im dalej od wyspy gasło chmury tłumiły jego blask ... zaleciało nieco tonem poetyckim, to skutek pięknego widoku i wspaniałych ludzi, których szczerze pokochałem. 

 cdn....

 

  • tu w Alona nocowałem
  • tu w Alona nocowałem
  • na plaży w Alona
  • na plaży w Alona
  • na plaży w Alona
  • na plaży w Alona
  • na plaży w Alona
  • na plaży w Alona
  • na plaży w Alona
  • Namorzyny  w Panglao
  • Namorzyny  w Panglao
  • bar w Panglao
  • Dumaluan beach
  • Kościół w Panglao
  • Avocado shake
  • czas  żegnać się z wyspą Bohol
  • Dumaluan beach
  • Kościół w Panglao