Fredrikstad jest niewielkim miasteczkiem położonym na kilku cyplach i wysepkach u ujścia rzeki Glomma. Niewątpliwie największą atrakcją jest ufortyfikowana część miasta, po wschodniej stronie cieśniny Østerelva i właśnie tam kierujemy nasze kroki. Ale zanim dotrzemy na miejsce, przyglądamy się Fredrikstad. Miasteczko jest bardzo sympatyczne, w centrum znajduje się kilka deptaków ze sklepikami, kafejkami i barami. Tradycyjna, drewniana architektura norweska wymieszana jest z nowoczesnymi biurami, galeriami handlowymi i kilkupiętrowymi blokami mieszkalnymi z pięknymi tarasami i wielkimi oknami skierowanymi na cieśninę. Na szczęście deszcz ustaje.
Docieramy do Tollbodbrygga, miejsca w którym znajduje się przeprawa promowa. Po chwili płyniemy tramwajem wodnym (darmowym), który z impetem skacze po falach.
Twierdza została wybudowana w XVII wieku i znaczenie militarne miała do końca XIX wieku, czyli w trakcie wojen norwesko-szwedzkich. Twierdza otoczona jest od zachodu cieśniną, a od wschodu fosą w kształcie gwiazdy. Kilka przecinających się uliczek otaczają dodatkowo mury i wały obronne. Oprócz urokliwych, kolorowych domków, wewnątrz twierdzy znajduje się kościół i zabudowania garnizonu. Godzina czasu okazuje się wystarczającym czasem na zwiedzenie tej części Fredrikstad.
Dalej postanawiamy dotrzeć na jeden ze skalistych cypli wyspy Kråkerøy. Spacer zajmuje nam ponad godzinę. Po drodze już snujemy plany na przyszłość, głównie jak uczcić nasze 20-lecie wyprawy z czasów studenckich. Mijamy granitowe, obłe skałki i tradycyjne zabudowania norweskie. Im bliżej wybrzeża, tym domki stają się bardziej malownicze. Przy końcu cypla kończy się droga asfaltowa, idziemy lasem sosnowym. Od czasu do czasu, pomiędzy drzewami wyłaniają się czerwone albo białe hytter – domki wakacyjne. W końcu coraz niższe sosny zanikają zupełnie i stajemy na gołych, gładkich skałach. Cypel przechodzi w coraz mniejsze wysepki i głazy wystające prosto z morza. Na największą wysepkę - Enhusholmen prowadzi drewniany mostek. Skaczemy po skałach i robimy zdjęcia, a w tym czasie wiatr próbuje zdmuchnąć nas prosto do morza. Pogoda nas nie rozpieszcza, ale zabawę mamy jak dzieci. Żałujemy, że jeszcze dzisiaj musimy wrócić i wspominamy nasze biwaki w takich urokliwych miejscach. Drogę powrotną obieramy wzdłuż zatoki Enhuskilen, po wschodniej części cypla. Znakowana ścieżka prowadzi nas pomiędzy skałkami przez pachnący wilgocią las sosnowy. Co jakiś czas doprowadza nas na skraj lasu, skąd rozpościera się widok na zatokę, aby w końcu sprowadzić nas na długi, drewniany pomost, przytwierdzony do skał, wiszący nad wodą. Na końcu zatoki znajduje się camping i ku naszemu zaskoczeniu, pomimo pogody jest w połowie zajęty przez campery i przyczepy.
Wracamy do miasta i zasiadamy w przytulnej kafejce, przy pysznym espresso. Wymieniamy się spostrzeżeniami i wspomnieniami z naszego pierwszego wyjazdu do Norwegii. Kraj ten nas nie mógł dzisiaj zaskoczyć, no może poza ilością Tesli i innych samochodów elektrycznych w takim niewielkim mieście. Refleksja była jedna – Polska się niesamowicie zmieniła przez te 17 lat. Z taką myślą kierujemy się tym razem na dworzec kolejowy i wsiadamy do bliskiego kuzyna pendolino, tylko czerwonego. Na dworcu w Rygge już czeka shuttle bus, a kierowca stoi na peronie i uśmiechnięty zaprasza nas do środka. Samolot jest pełny, ale mamy wrażenie, że tylko my dwaj jesteśmy turystami…
PS
Dziękuję wszystkim Kolumberowiczom (tym którzy tutaj jeszcze zostali). Dzięki Wam moja "Ostatnia podróż" okazała się przedostatnią. Do zobaczenia, bo w końcu kolumber to my.