Lindos to jedno z najbardziej popularnych miejsc na wyspie, gdyż w naturalny krajobraz wkomponowane są starożytne i średniowieczne zabytki. Jednak żeby móc je podziwiać, trzeba zdobyć akropol...
Wędrówka wąskimi i krętymi uliczkami Lindos jest całkiem przyjemna, ponieważ idzie się „szlakiem sklepików z pamiątkami”, z których wnętrza przyjemnie powiewa chłodem (klima!). Schody zaczynają się… na schodach, gdzie kończy się cień. Przy kasach przyjemna niespodzianka: na moją prośbę o trzy bilety dla dorosłych pani pyta o wiek syna i z uśmiechem informuje, że należy mu się wstęp darmowy :)
Lekkomyślnie zabraliśmy z samochodu tylko jedną butelkę z wodą, która bardzo szybko się kończy. Zwiedzanie polega głównie na szybkim przechodzeniu z jednego skrawka cienia do drugiego. Upał i tłum turystów nie pozwala na spokojne wykadrowanie zdjęć, nie mówiąc już o pozowaniu z uśmiechem… Mimo wszystko żal opuszczać to miejsce – chciałoby się zrobić jeszcze tyle fotek…
Ponowny, tym razem wieczorny przyjazd do Lindos okazał się niewypałem: daszki i pergole, które za dnia dawały cień, teraz powodowały nieznośny zaduch, pot lał się po plecach i nawet sklepowe klimatyzacje nie dawały wytchnienia. Koniec romantycznego spaceru – wracamy na nasz hotelowy taras, gdzie przyjemny wiaterek, a w ciszy słychać cykady i brzęczenie kostek lodu w szklance...