W drodze z San Pedro Sula do Copan znów zobaczyliśmy Honduras, który widzieliśmy jadąc z Salwadoru do Nikaragui, czyli wielką biedę. Przy drodze stoją domki sklecone z palików, liści palmowych, kawałków blachy i czarnych worków foliowych. Zupełnie inaczej jest w Copan, małym miasteczku w niewysokich górach, 12 kilometrów od granicy z Gwatemalą, z kolonialną zabudową i brukowanymi, stromymi uliczkami. Copan żyje z turystów co widać po mnogości hosteli, hoteli, sklepów z pamiątkami, restauracji, kawiarni i pralni. Ale wbrew obawom nikt nas nie nagabywał na ulicy, nie próbował nam niczego sprzedać, ani przekonać, że polecane przez niego miejsce będzie dla nas najlepsze. Mieszkańcy nie okazują ani przychylności, ani wrogości, raczej spokojną obojętność. Odnieśliśmy wrażenie, że zależy im na separacji i że to głównie z tej przyczyny, a nie z powodu cen turyści spędzają czas z turystami, w zupełnie innych miejscach niż miejscowi. Właścicielami niektórych lokali są tam byli turyści, którym tak się spodobało, albo którzy zwietrzyli tak dobry interes, że zostali na stałe. Nam spodobał się lokal pewnego Kanadyjczyka z setkami tablic rejestracyjnych, salą na piętrze w formie werandy bez okien i kompletnie nie umiejącymi liczyć kelnerkami. Trafiliśmy też do pizzerii należącej, jak się okazało do jakiegoś Amerykanina, w której o specjalności zakładu można powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że jest włoska. Można tam nie tylko smacznie zjeść, ale i posłuchać na żywo dobrej muzyki. Tak dobrej, że ze Stanów przyjechał ktoś z wytwórni płytowej żeby podpisać kontrakt z młodą piosenkarką, której koncert niestety przegapiliśmy. W centrum Copan, gdzie koncentruje się życie i mieszkańców i turystów jest bezpiecznie, żadnego problemu nie stanowią nawet wieczorne przechadzki. Dla mnie paradoksalnie oznaką bezpieczeństwa jest brak tabunów policjantów na ulicach, bo w miejscach niebezpiecznych są niemal na każdym rogu. Powodem, dla którego turyści przyjeżdżają do Copan są ruiny częściowo zrekonstruowanego miasta Majów, najwspanialszy zabytek ich cywilizacji w Hondurasie wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. I choć tamtejsze piramidy nie należą do najokazalszych to warto wydać 15 dolarów [ drugie tyle trzeba zapłacić za wstęp do muzeum], by zobaczyć co zostało po mieszkańcach miasta nazywanego Atenami Nowego Świata czy Paryżem Majów. Można tam dojechać tuk-tukiem, ale my wybraliśmy przechadzkę, bo to niecały kilometr do pokonania w 15 minut. Wyruszyliśmy około 8.00 żeby uniknąć ewentualnych tłumów i udało się. Warto jednak wziąć ze sobą solidną porcję wiedzy na temat tego miejsca, bo opisów brak, a przewodnik domaga się jakiejś horrendalnej, w dodatku nienegocjowalnej sumy w dolarach. Miasto, które było zamieszkałe prawdopodobnie już 1000 lat p.n.e. odkryto w XVI wieku, ale dopiero w latach 30 XIX w. ruiny zaczęto badać. Żeby móc badać , jak podają źródła John Lloyd Stephens w 1839 roku musiał odkupić teren od właściciela, który nieprzychylnym okiem patrzył na intruzów. Zapłacił 50 dolarów. Archeolodzy pracują w Copan do dziś i wciąż nie wszystko wiedzą o tym miejscu, choć częściowo udało się odszyfrować pismo Majów. Z badań wynika, że intensywny rozwój miasta, którego nazwa oznacza prawdopodobnie MOST, rozpoczął się około 200 roku n.e., jego rozkwit przypada na wiek VII, a upadek na początek IX w. Zagadką pozostaje przyczyna, dla której Majowie opuścili to jedno z największych miast, choć wiadomo, że nie stało się to nagle. Najpowszechniejsze opinie są takie, że doszło do przeludnienia i do erozji gleby, wyjałowiona ziemia nie rodziła tak obficie jak przedtem, a tego co rodziła do podziału było coraz mniej. To co Majowie pozostawili, to piramidy sięgające 30 m, ruiny świątyń, ołtarze, wielkie dziedzińce czy boiska do gry w pelotę, która polegała na tym, że zawodnicy musieli przerzucić obszytą skórą kauczukową piłkę przez kamienną obręcz o niewielkim otworze, a można to było zrobić tylko kolanami lub udami. Naukowcy przypuszczają, że była to gra rytualna, że zwycięzcy, albo przegrani, co do tego nie ma zgodności, byli składani w ofierze [ wg innych źródeł tylko kapitan drużyny ]. Jednak to co najbardziej cenne w Copan pod względem artystycznym to ponad 20 stel z tufu wulkanicznego [ skał o dużej porowatości ] poświęconych poszczególnym władcom. To rzeźby i opowieści w jednym, a na niektórych zachowały się jeszcze ślady czerwonej farby, którą pierwotnie były pokryte. Najbardziej spektakularnym zabytkiem Copan są schody hieroglifów, które prowadziły do nieistniejącego już królewskiego pałacu. To najdłuższy spisany w kamieniu tekst prekolumbijskiej Ameryki, który opowiada historię miasta do czasów panowania władcy zwanego Osiemnastym Królikiem. Nie odczytano jeszcze wszystkiego, bo pierwsi archeologowie rekonstruując schody pomieszali kamienie, nie mając pojęcia co oznaczają wyryte na nich znaki. Nas dziwiły metalowe drzwi, ni z tego, ni z owego wmontowane w co najmniej tysiącletnie zabytki. Pewnie zamykają wejścia do korytarzy w piramidach, z których dwa, za dodatkowa opłatą można zwiedzać. Widać tam jak Majowie budowali świątynie i jak nowe powstały na gruzach innych, chociaż jest wyjątek. To świątynia Rosalia odkryta w jednej z piramid, dlaczego nie została zniszczona jak inne? Pytań bez odpowiedzi jest jeszcze w Copan sporo. Replikę Rosalii w skali 1:1 można podziwiać w miejscowym muzeum, ja ją widziałam tylko na zdjęciach i choć jest niesamowita wygląda jakby była zrobiona z kolorowej, głównie ciemnoczerwonej ...plasteliny. Warto też zwrócić uwagę na rosnące między kamiennymi zabytkami Copan potężne ceiby, święte drzewa Majów. Symbolizują centrum wszechświata bo łączą wszystkie trzy królestwa - niebieskie - tam sięgają gałęzie, ziemskie, którego symbolem jest pień i podziemne, do którego docierają korzenie. Niemal tyle samo uwagi co ruiny [ ale niemal robi tu różnicę ] przykuwają przy wejściu na teren wykopalisk wielkie, półmetrowe ary latające nad głowami turystów, są też pętające się pod nogami aguti i skaczące po drzewach szare wiewiórki. Papugi, zamykane na noc w wolierach są dokarmiane, dlatego można do nich podejść bardzo blisko, a do zdjęć pozują z wdziękiem i cierpliwością, bez fochów gwiazd, choć gwiazdami niewątpliwie są - z braku Majów.
2014-08-08