Podróż Ameryka Środkowa - SALWADOR, EL TUNCO



Pierwsze zetknięcie z Salwadorem było dość zaskakujące. Lotnisko w stolicy sprawia wrażenie raczej hali niewielkiej fabryki, niż głównego portu lotniczego kraju, do tego niemal przed samym wyjściem, przy jakimś marnie wyglądającym stoliczku siedzi bardzo zasadnicza Pani, która zbiera deklaracje wypełnione w samolocie. Po załatwieniu tej nieskomplikowanej formalności od razu ruszyliśmy na zewnątrz gdzie natychmiast dopadły nas : upał i wilgoć. Żeby dostać się nad Pacyfik, o tej godzinie [ po 18.00 ] pozostają tylko taksówki. Trasę pokonaliśmy w jakieś 45 minut.

El Tunco

I tak znaleźliśmy się w El Tunco czyli w Świni czy też w Wieprzu – salwadorskiej mekce surferów. Chyba żaden z hosteli nie zawraca tam sobie głowy rezerwacjami [ nam nie udało się ani dodzwonić, ani do - pisać ]. Późnym wieczorem, w malutkiej wiosce na końcu świata staliśmy zrezygnowani na środku drogi, bo w miejscu, które upatrzyliśmy sobie jeszcze w Polsce nie było wolnych łóżek [ ani w kilku obok ]. W końcu człowiek przy drodze namówił nas na pokój z widokiem na ocean. W zasadzie namówił Łukasza, bo ja byłam przerażona perspektywą dotarcia w ciemnościach do bliżej nieokreślonego czegoś. Na usprawiedliwienie dodam, że tuż przed wyjazdem zostałam zbombardowana informacjami o tym, jak bardzo niebezpieczny jest Salwador, podobnie jak Nikaragua, Honduras i Gwatemala. Ale moje obawy okazały się całkiem bezpodstawne, Pan zapomniał tylko powiedzieć, że pokój z widokiem na ocean nie ma … łazienki, a po 13 godzinach lotu to była dla nas dość istotna informacja. „Kąpiel” odbyła się pod drzewem w towarzystwie szarej wiewiórki i włochatego pająka. Do dyspozycji mieliśmy beczkę z wodą, miskę i tradycyjny betonowy zlew służący do mycia, prania i zmywania.

W nocy obudził mnie przerażający łoskot. Byłam przekonana, że zaatakowało nas tornado, na szczęście to był tylko ocean, bo podstawowa różnica między Bałtykiem, a Pacyfikiem jest taka, że pierwszy szumi, drugi huczy. Ze względu na różnicę czasu pobudka wypadła o jakiejś 2 w nocy, na szczęście widok na ocean nie był wymyślony, więc z łóżek przenieśliśmy się do hamaków i czekaliśmy na świt. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby słońce wstawało w takim tempie.

Ale, ani fale Pacyfiku, ani tym bardziej czarny, wulkaniczny piasek na plaży, ani nawet popisy surferów, którzy siedzą w wodzie od 6 rano, nie zrobiły na nas wielkiego wrażenia. Nam laikom wydawało się, że to idealne miejsce raczej dla początkujących i średniozaawansowanych niż dla mistrzów. Zjeżdżają tam głównie młodzi Amerykanie, ale zdarzają się też Australijczycy i Żydzi z kibucu, albo hipisi po 50-tce. Miejscowi rodzą się z deskami surfingowymi przywiązanymi do kostek u nóg i tę różnicę widać od razu.

El Tunco składa się z kilku hosteli i knajpek zlokalizowanych głównie przy plaży, szkółki surfingowej i wypożyczalni desek. Jest też kilka sklepów z wyposażeniem plażowym i spożywczych, ale w tych ostatnich nie ma mowy o wybrzydzaniu - trzeba wiedzieć czego się chce, bo do środka nie wpuszczą, a zza krat trudno sprawdzić asortyment. Mieszkańcy zarabiają na turystach także we własnych domach. Trafiliśmy do domowej pupuserii czyli smażalni kukurydzianych placków. Podawane są z serem albo z fasolą, a do tego można dodać marynowaną kapustę ze słoika obowiązkowo stojącego na każdym stole jak u nas … sól czy pieprz. Właścicielka zaprosiła nas na własne podwórko, do własnego stołu, przy którym siedziała jej własna rodzina, a obok przechadzał się jej własny drób.

Dla mnie w tej wiosce najbardziej zadziwiająca była jednak przepaść miedzy domami, czasem skleconymi z desek, blachy falistej i liści palmowych, a przejeżdżającymi obok niemal wyłącznie toyotami pickupami, które wyglądały jakby wyjechały prosto z salonu. Niektóre parkowały właśnie przy takich domkach.

Pojechaliśmy do El Tunco, bo chcieliśmy zobaczyć ocean [ po raz pierwszy w życiu] i oczywiście surferów. Najciekawsze okazały się jednak spektakularne wschody i zachody słońca. Cuba libre w knajpce na plaży smakowało w takich okolicznościach przyrody dwa razy bardziej, nie wspominając o tym, że kosztowało dwa razy mniej niż w Warszawie mimo, że ten koszt był w dolarach amerykańskich, bo to oficjalna waluta Salwadoru.

 

  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tuco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • Wulkaniczny, czarny pisaek na plazy w El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco
  • El Tunco