Dotarliśmy, dosiedliśmy wielbłądów i udaliśmy sie na pustynię. Na miejscu poczęstowano nas tradycyjnie tagine, na deser pomarańcza i jabłko i oczywiście Berber whisky, czyli zielona herbata i świeże liście mięty z tradycyjnie dużą ilością cukru.
Przy ognisku posłuchaliśmy muzyki i śpiewu Berberów, nasz Tosiek grał na flecie altowym i tak upłynał nam przemiły wieczór pośród wydm.
Niestety przeziebiłam się, byłam na prochach i zaspałam na wschód słońca. Ale, jak mówią znawcy, trzeba mieć powód do powrotu.