Wtorek, 31.XII.13
Niby mieliśmy spędzić cały dzień na relaksie na hotelowej plaży, ale jednak nie usiedzieliśmy i pojechaliśmy do rzymskiego miasta Madaba, znanego ze słynnych mozaik pochodzących z II w.n.e. Z głównej drogi zjeżdżamy na boczną, która wije się niezliczonymi zakrętami tak ostrymi, że jazda szybciej niż 25 km/godz wydaje się wręcz nierealna. Droga jest wąska stroma i bez żadnych zabezpieczeń. Znając ułańską fantazję tutejszych kierowców staram się zachować ostrożność za dwóch w miejscach złej widoczności. Madaba leży na wysokości 1200 m.n.p.m. a nasz hotel na wysokości 400 m.p.p.m. a więc mamy do pokonania 1600 metrów w pionie.
Madaba okazuje się niewielkim i w miarę sympatycznym miasteczkiem o starej historii. Na uwagę zwłaszcza zasługuje mapa ówczesnego świata. Wykonana jest ona z 1.6 miliona kamieni. Niezwykła mozaika jest obecnie częścią posadzki greko-katolickiego kościoła pod wezwaniem św.Jerzego. Można ją oglądać gdy nie odbywa się tam żadne nabożeństwo, gdyż na czas mszy kościelny po prostu rozwija na tej części posadzki zużyty dywan, który ma chronić ten wspaniały zabytek przed zniszczeniem. Gdy odnajdujemy kościół w plątaninie wąskich i krętych uliczek dzisiejszej Madaby, wewnątrz odbywa się tam akurat msza pogrzebowa, więc musimy poczekać na zewnątrz do jej zakończenia.
Środa, 1.I.14
Nie możemy odpuścić chociażby krótkiej kąpieli w M.Martwym, więc po spakowaniu walizek biegniemy na plażę. Woda nas rzeczywiście wypycha i pływanie w takich warunkach jest de facto trudne. Po krótkiej kąpieli smarujemy się błotem, które ponoć ma unikalne właściwości lecznicze. Następnie jeszcze raz wchodzimy do morza aby zmyć z siebie błoto, co nie jest wcale takie proste. Jemy noworoczne śniadanie z lampką szampana wspominając zeszłoroczne eskapady i rozmyślając nad tym, co nam przyniesie Nowy Rok 2014.
O pierwszej wyruszamy w stronę granicy z Izraelem. Dojazd jest prosty, ale sama procedura graniczna zajmuje około 2 godziny. W umówionym miejscu spotykamy się z agentem z wypożyczalni i oddajemy nasz samochód. Następnie przechodzimy kilkustopniową procedurę paszportową po stronie jordańskiej. Teraz wykupujemy bilet autobusowy na 2 osoby i 2 walizki aby dojechać przez strefę „no man’s land“ do granicy izraelskiej. Tu, po pierwszej kontroli paszportowej, nasze walizki zostają poddane dokładnej inspekcji, podobnie jak i my sami. Kontrola jest równie szczegółowa jak na lotnisku. Jeszcze jedna kontrola paszportowa i jesteśmy z powrotem Izraelu. Wsiadamy do mini autobusu kursującego między granicą a Jerozolimą i po 45 minutach jesteśmy pod znaną nam już Bramą Damaszku.
Tym razem zamieszkaliśmy w innej części Jerozolimy - klimat jest tu bardziej arabski. Na kolację jedziemy do palestyńskiej restauracji, kierowca taksówki też jest Arabem, podobnie z resztą jak i recepcjonistka w hotelu. W czasie pobytu w Jerozolimie miałem takie wrażenie, że mimo, że jesteśmy w kraju, gdzie urzędowym językiem jest hebrajski, to częściej słyszałem arabski, później angielski, rosyjski a na samym końcu hebrajski. Ludzie, z którymi mieliśmy do czynienia w Izraelu jak i w Jordanii byli z reguły bezinteresownie mili, sympatyczni i uczynni.
Izrael i Jordania razem wzięte mają powierzchnię Bułgarii i o ile na mapie Europy byłby to rejon zauważalny, to wetknięte między wielką Afrykę i jeszcze większą Azję są prawie niewidoczne, ale jak głosi angielskie powiedzenie, beautiful things come in small packages, to wspaniale pasuje do tych dwóch małych krajów. Jechaliśmy tam aby przeżyć Boże Narodzenie u źródeł chrześcijaństwa a wróciliśmy oczarowani wszystkimi miejscami, które widzieliśmy w całym rejonie. A ile jeszcze zostało nam do zobaczenia…