Drugi dzień w Wiedniu był z góry zaplanowany. Dwa główne punkty programu: Pałac Schönbrunn i Kunsthistorisches Museum, czyli Muzeum Historii Sztuki.
Zaraz po śniadaniu spakowaliśmy zapas ciastek i ruszyliśmy do autobusu.
Nie będzie zaskoczeniem jeśli powiem, że pałac Schönbrunn jest piękny. Bogate sale, zdobienia, rozmiary, a to wszystko ubarwione historiami z życia mieszkańców – Marii Teresy, Księżniczki Sissi czy Franciszka Józefa I. Zwiedzanie pałacu bez anegdot związanych z życiem tych postaci byłoby pozbawione koloru.
Wielu z pewnością powiedziałoby jednak, że w Schönbrunnie najpiękniejsze są ogrody. Faktem jest, że już sam ich rozmiar przytłacza i ciężko je obejść podczas jednej wizyty (szczególnie w upalny sierpniowy dzień). Natomiast sam pałac nie byłby tym, czy jest, gdyby nie imponująca Glorietta usytuowana na wzgórzu ponad pałacem.
Drugim punktem programu było Kunsthistorisches Museum z imponującą galerią obrazów. Ilość i wartość prezentowanych tam dzieł zdaje się przewyższać nawet galerię Uffizi we Florencji. Znajdziemy tam chociażby słynnego Dawida z Głową Goliata Caravaggia, Wieżę Babel Breugla, obraz przedstawiający Infantkę Małgorzatę w niebieskiej sukni Velázqueza czy autoportret Rembrandta.
Kiedy dwa najważniejsze punkty były za nami, a słońce grzało w najlepsze przyszła pora na powrót do Volksgarten. Zachęceni spacerem z dnia poprzedniego chcieliśmy spróbować relaksu w pięknym parku. Obserwując spacerujących turystów nabieraliśmy sił na dalszą wędrówkę.
Następnie zdecydowaliśmy się na Hundertwasserhaus – najsłynniejsze dzieło wspomnianego wcześniej Hundertwassera. Obiekt jest zupełnie szalony i zaskakuje tym bardziej, że wyłania się nagle spomiędzy równych rzędów szarych kamienic. Brak w nim regularnych linii, symetrii i porządku, a kamień wchodzi w symbiozę z roślinnością. Autor położył nacisk na harmonię z naturą i co ciekawe, ponoć nie wziął za projekt zapłaty. Chciał tylko, aby wybudowano coś, czego nie uznałby za brzydkie.
No i jeszcze Secesja… Postanowiliśmy, że Secesję zobaczymy jeszcze przed jedzeniem. Ten obiekt końcem XIX w. wzniesiono z inicjatywy prekursorów nowego nurtu w sztuce, m.in. Gustawa Klimta i Josefa Hoffmana. Niestety ze ściśniętym żołądkiem, to nie zwiedzanie, tylko odhaczanie. I tak było z budynkiem Secesji – kilka fotek i w drogę.
I trzeba było iść na kiełbaski, jak poprzedniego dnia. Ale nie. Wybraliśmy sznycle (schabowe) z frytkami… podane w chińskich pudełkach… polane dużą ilością majonezu i keczupu. Tanio i do syta. Trzeba było wziąć wiedeńskie kiełbaski…
Niefortunny posiłek stanowił zakończenie tego dnia. Potem była jeszcze tylko podróż powrotna na kemping, nocleg, a kolejnego dnia ruszyliśmy dalej w trasę. Na szczęście wymoczony w majonezie sznycel nie wpłynął na ogólny obraz Wiednia.
Dokładna relacja z drugiego dnia wycieczki znajduje się TUTAJ.