10.05.2013
Plan dnia drugiego był z góry ustalony: płyniemy na Favignanę, a tam na rowerze zwiedzamy wyspę. Port turystyczny w Trapani znajduje się przy południowym nabrzeżu. Na Egady pływają linie Ustica i Siremar, ale w Siremar nie zdołałam zdobyć informacji o tym, co, gdzie i kiedy. Popłynęliśmy zatem wodolotem Ustica Lines. Prom płynący na Favignanę zatrzymuje się po drodze na Levanzo i wyrzuca tam część podróżnych. Kiedy zacumowaliśmy na te kilka minut przy Levanzo i zobaczyliśmy idealnie krystaliczną wodę, której przejrzystość sięgała kilku dobrych metrów w dół, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom.
Na szczęście na Favignanie okazało się, że tam morze jest równie lazurowe. Prom cumuje w niewielkim porcie, który znajduje się w centrum jedynego miasteczka na wyspie. Zaraz przy porcie panowie wręczyli nam ulotki, które okazały się być mapkami wszystkich trzech wysp, a kawałek dalej zaczepił nas człowiek pytając, czy chcemy wypożyczyć rower. Tak! Chcemy :] Taki był plan.
Nasza wycieczka rowerowa miała jednak pewien poślizg. Najpierw udałam się do informacji turystycznej, która znajduje się w jednym z najładniejszych budynków na Favignanie – w willi rodziny Florio. Uroczy neogotycki dom z pięknym ogrodem góruje nad zatoką. Jego lokalizacja jest w pewnym sensie symboliczna, bo rodzina Florio w XIX w. była w posiadaniu wyspy. W informacji turystycznej nie dowiedziałam się jednak nic ciekawego, więc usiedliśmy nad zatoką przy plaży i uraczyliśmy się espresso. Plaża, słońce, kawa i cały piękny dzień przed nami – dla takich chwil warto żyć.
Favignana to największa z Wysp Egadzkich. Jej powierzchnia wynosi 20 km kw. i z pewnością można by ją objechać w ciągu jednego dnia. My jednak mieliśmy nieco skromniejsze plany.
Przejechawszy wyspę w poprzek dotarliśmy w okolice półwyspu Punta Longa i skręciliśmy w lewo kierując się w stronę Lido Burrone. Miejsce to opisywane jest przez przewodniki, jako najpopularniejsza plaża. Przyczyną jest zapewne fakt, że znajdziemy tam wygodne, szerokie wejście do wody i nieco tradycyjnej piaszczystej plaży. Chcieliśmy jednak uniknąć masowego plażowania, dlatego udaliśmy się dalej w kierunku kolejnej plaży Cala Azzurra. Nie licząc niebieskiej wody i pięknego dna, ta plaża ma zupełnie inny charakter niż Lido Burrone. Nad wodą góruje skarpa, a sama plaża jest bardzo wąska i kamienista. Jest tam zatem pięknie i malowniczo, chociaż nieco mniej wygodnie. I niestety… tak samo tłocznie jak przy Lido Burrone. Ostatecznie, obawiając się, że w końcu przegapimy szansę na kąpiel w morzu, postanowiliśmy rozłożyć nasz biwak w tym miejscu.
Plażowanie nie zajęło nam więcej jak półtorej godziny. Tacy z nas plażowicze. Dalszą część wycieczki odbyliśmy dziką ścieżką wśród dawnych kopalni tufu – zarówno tych położonych na lądzie, jak i przy brzegu. Do szczególnie malowniczych należy Bue Marino nad samym morzem.
Do miasteczka wjechaliśmy od wschodu. Od razu oddaliśmy rowery i kupiliśmy bilety na statek powrotny, do którego mieliśmy jeszcze 2 godziny. To był nasz czas, żeby pooglądać miasteczko. Kiedy jednak przyszła pora do odwrotu wsiedliśmy grzecznie na pokład statku. Szkoda, że 30-minutowy rejs trzeba przesiedzieć w zamkniętym pokładzie. Na zewnątrz byłoby dużo ciekawiej.
W B&B byliśmy koło 20:00, ale wcześniej zrobiliśmy jeszcze małe zakupy. Nasza kolacja poprzedniego dnia była tak wyśmienita, że trzeba było to powtórzyć. Sztangiel, ser włoski i włoskie kiełbaski. Tym razem były też oliwki na wagę, a na deser oczywiście truskawki.
Więcej o tym dniu przeczytacie TUTAJ.
A poniżej komplet fotek z drugiego dnia naszej wycieczki…