czas pożegnać Tuszetię. Kolejnym celem podróży była Gruzińska Droga Wojenna. Kierowca, ten sam, który nas przywiózł do Tuszetii, za 300 lari zawiózł nas do Telavi, dokąd dotarłyśmy przed 11:00. O 11:00 wyruszyłyśmy marszrutką do Tbilisi. W Tbilisi są dwa dworce i kierowca zaproponował, że za dodatkową opłatą zawiezie nas na ten drugi dworzec, skąd odchodzą marszrutki do Kazbegi. Zaoszczędziło nam to przesiadki na komunikację miejską. Takim sposobem o 13:00 wyruszyłyśmy z Tbilisi do Kazbegi.
Mniej więcej w połowie drogi kierowca odebrał telefon i podał go najbliżej niego siedzącej Elizie mówiąc, że to do nas. Zatkało nas. Kompletnie zaskoczona Eliza zachowała jednak zimną krew. Okazało się, że to dzwoniła kobieta z Kazbegi, powiedziała, że już na nas czeka i czy decydujemy się na nocleg u niej. Jeżeli tak, to wyjdzie po nas na przystanek. Zapytałyśmy o cenę (35 lari/os z obiadokolacją i śniadaniem, czyli standardowo) i po krótkich konsultacjach zdecydowałyśmy się. Kobieta tak, jak obiecała, czekała na nas na przystanku, a kierowca zaoferował się, że nas podwiezie pod jej dom (o ile mnie pamięć nie myli bez dodatkowej opłaty). Chyba mają monitoring turystów w tej Gruzji, tak nas namierzyć po kilku przesiadkach, ale jest też faktem, że siedem kobitek iz Polszy zwracało na siebie uwagę i aby nas namierzyć wystarczyło wykonać kilka telefonów. Zdarzało się, że jak gdzieś przyjechałyśmy to wiedzieli, gdzie byłyśmy poprzedniego dnia.
Im bliżej byłyśmy Kazbegi, tym więcej chmur było przed nami, a w Kazbegi padało. Tak było też następnego dnia, od rana padało, błyskało, grzmiało, padało i tak przez cały dzień. Z naszych wędrowniczych planów nic nie wyszło. W krótkiej przerwie między jednym oberwabiem chmury a drugim wyszłam "na miasto", ale za dużo nie zobaczyłam, bo znowu zaczęło lać. Schroniłam się pod sklepowym daszkiem, aby przetrwać najgorsze, porozmawiałam z Gruzinką, która przeczekiwała pod daszkiem tak jak ja. Poczęstowała mnie ciastkami i opowadała m. in., że w ubiegłym roku przyjechała do Kazbegi na wakacje z wnukami i o tej porze roku spadł śnieg, więc wrócili do Tbilisi. Ta pani na stałę mieszkała w Tbilisi. Wielu spotkanych po drodze Gruzinów mówiło, że mieszkają w Tbilisi i naszła mnie taka refleksja, że chyba wszycy Gruzini mieszkaja w Tbilisi. To zupełnie tak, jak w Czechach, wszyscy Czesi mówią, że mieszkają w Pradze, a jak ich przycisnąć to okazuje się, że jakieś 100 km od Pragi. Może w Gruzji działa ta sama zasada.
Po południu dziewczyny wybrały się na spacer i spotkały kierowcę, który zaproponował, że podwiezie nas pod kościół Tsminda Sameba. Pieszo to ok. 2 godzin, w taką pogodę byłoby kiepsko, więc zdecydowałyśmy się, aby jedną z największych atrakcji Gruzji obejrzeć skąpaną w chmurach nie tylko z daleka. Był to jedyny deszczowy dzień w czasie naszej podróży.
Teraz do rzeczy.
Gruzińska Droga Wojenna to starożytny szlak prowadzący z Tbilisi przez Wielki Kaukaz do Władykaukazu. Na początku XIXw. odbyły się tutaj ciężkie walki i nazwano ten szlak drogą wojenną. Przy drodze tej znajduje się m. in. zbiornik Zhinvali, twierdza Ananuri i Przełęcz Krzyżowa. No i Kazbek.
Kazbek to miejscowość wypadowa w okoliczne góry. W 2007r. zmieniła zanwę na Stepancminda, jednak stara nazwa jest używana nadal i jest popularniejsza.
Tsminda Sameba to XIV-wieczny kościół św. Trójcy, położony na wysokości 2170m n.p.m., na wzgórzu w pobliżu wioski Gargeti. Roztaczają się stąd piękne widoki na okolicę, ale niestety nie mogłyśmy się o tym przekonać.
Przełęcz Krzyżowa na wys. 2379 m n.p.m. to najwyższy punkt Gruzińskiej Drogi Wojennej, z interesującym tarasem widokowym.
Twierdza Ananuri pochodzi z XVIIw. i należała do panujacych tu wóczas książat Aragvi. Z twierdzy roztacza się piękny widok na sztuczny zbiornik Zhinvali.