7. września 2010 r.
Drugi dzień w Barcelonie rozpoczynamy od Camp Nou, słynnego stadionu "dumy Katalonii". Podobno jest on największym w Europie stadionem piłkarskim, gdzie jednocześnie 100 000 kibiców może oglądać mecz.
Barça to symbol dla Katalończyków. W trakcie dyktatury Franco barwy klubowe wykorzystywane były zamiast flagi katalońskiej. Wiek klubu piłkarskiego, założonego w 1899 r. upoważnia, by zaliczyć go do miejscowych zabytków. A jak przystało na zabytek jego zwiedzanie rozpoczyna się od muzeum. Są w nim trofea, zdjęcia, ale także nagrane transmisje z rozegranych meczów i oczywiście - bramki. Wyjście na koronę stadionu, a także na murawę robi wrażenie nawet przy pustych trybunach.
Ze stadionu metrem wracamy do centrum. Naszym celem jest La Rambla - zabytkowa aleja prowadząca z Plaça de Catalunya w kierunku morza. Prowadzi szerokim, ocienionym drzewami deptakiem, zawsze zatłoczonym bez względu na porę dnia i (podobno) nocy. Pośrodku alei stoją kwiaciarnie, kioski, stragany, a także muzycy i mimowie. Do słynnych obiektów przy La Rambla należą Opera Liceu oraz wielka hala targowa La Boqueria.
Aleja kończy się kolumną Kolumba, za którą rozpoczyna się Port Vell (Stary Port). Wzdłuż nabrzeża prowadzi molo z obrotowym mostem. Dominującą budowlą w porcie jest World Trade Centre, pełniący rolę portu pasażerskiego oraz wysoka wieża kolejki linowej. Niespodziewaną atrakcją na molo są dwaj przechadzający się po nim panowie w stroju Adama. Slipy mają jedynie wytatułowane. Budzą ogólny entuzjazm wśród pań i zakłopotanie wśród panów.
W Barcelonie czas płynie szybko. Mamy świadomość, że to co widzieliśmy stanowi jedynie małą część tego, co miasto ma do zaoferowania. Z pewnością, trzeba tu spędzić dużo czasu, aby móc powiedzieć, że poznało się Barcelonę. Na razie rozbudziliśmy jedynie smak na dalsze poznawanie. Jest dokąd wracać.