Lanzarote. Czerwiec 2010 r.
Najbardziej wysunięta na północ, a zarazem na wschód wyspa Wysp Kanaryjskich, blisko wybrzeża Afryki. Pogoda - raczej „polskie lato” - trochę niespodziewaliśmy się takiej (nie po to człowiek leci 5 godzin żeby siedzieć w swetrze wieczorem :))
Wyruszyliśmy na wyspę pełni obaw i nadziei. Obaw ponieważ słyszeliśmy o niej skrajne w opisie przymiotniki (rzeczywiście jest jedna wielką skrajnością): piękna, surowa, wulkaniczna, czarna, dziwna, niesamowita, czarna i nieurodzajna itp. Rzeczywiście wszystkie te przymiotniki dobrze określają Lanzarote. Nadziei bo to pierwsza nasza wyprawa na Wyspy Kanaryjskie – a wiemy jakie wyobrażenia z dzieciństwa mamy o tych słynnych wyspach.
Wyspa na pewno warta jest zobaczenia. Nie potrafię się ładnie rozpisywać więc powiem tak: jest inna od wszystkiego co do tej pory widziałem. Bardzo skrajna, fotogeniczna dzika i taka … inna. Powiem krótko: dwa czynniki które ukształtowały Lanzarote to: WULKANY i CESAR MANRIQUE.
Cesar – urodzony w 1919 r. w stolicy wyspy, architekt, malarz, rzeźbiarz, ekolog, kumpel Picassa, przeciwnik wysokich hoteli, bilboardów itp. turystycznego śmiecia – jest, był tym dla Lanzarote czym … np. Mickiewicz dla polskiego romantyzmu, lub … Akropol dla Aten :)) - bez jego wpływu trudno sobie wyobrazić dziś wyspę.
Wulkany, bo wyspa jest ich pełna, są dosłownie na każdym kroku, jedne nieaktywne inne aktywne, tak naprawdę to tykająca bomba zegarowa.
Brak jest na niej dużych miast, stolica wyspy Arrecife (50 tys.) – prowincjonalne, ciche, trochę zapomniane. Reszta to małe miasteczka i wioski. Środek wyspy to park Narodowy Timanfaya – wulkany, wulkany, wulkany i to co zostało po ich wybuchu… – straszna i cudowne zarazem. Zachód prawie niezamieszkały - wulkany i plaże dla serferów. Północ cicha i wietrzna, dzika, kamienna i piękna. Południe – najbardziej turystyczne - plaże.
My mieszkaliśmy niedaleko stolicy w Costa Teguise – ładnej miejscowości turystycznej.