Potem dostałyśmy dwa półmiski antipasti frutti di mare i caponata di melanzane. Ponieważ Alka nie chciała tknąć ośmiornicy, tak wyszło, że już po antipasti czułam się czymś w rodzaju małży, 100% frutti di mare we krwi... A na 20 minut przed odjazdem autobusu dostałyśmy panierowane specjały - owoce morza, ryby z cytryną i sałatą. Wyglądały cudownie, pachniały cudnownie, tylko że ja byłam już wypełniona po brzegi i do tego czas tak gonił... Alka jadła powolutku, marudziła, że ryba, marudziła że gorące, a mnie tak szkoda było zostawić...
Na 5 minut przed autobusem przyszedł nasz kelner i zaproponował, że zapakuje nam to czego nie zjadłyśmy. Powiedział również, że przecież należy nam się woda (a nie zamówiłyśmy, bo nie chciałyśmy przekraczać rachunku, już o to wino się bałam...) - i dał nam po butelce wody na drogę. Rachunek wyniósł dokładnie tyle ile ustaliliśmy rano...
Żałuję, że miałyśmy tak mało czasu, że trzeba było się spieszyć, ale jeśli uda mi się tu wrócić, pójdę tam znowu. Taki maleńki, niepozorny lokalik... Musicie tam koniecznie wejść!