Pobudka jeszcze o świcie jak to w domu pielgrzyma… wskakuje na motocykl jeszcze przed 9:00. Spoglądam na niebo czy będzie dla mnie łaskawe dzisiaj. Postanawiam zaryzykować i nie wkładam kombinezonu przeciwdeszczowego oraz ochraniaczy na buty.
Gdy tylko wyjeżdżam spod hostelu widzę przed sobą czarne chmury mój komentarz jest krótki: „o cholera Shogun… znowu!?!” na całe szczęście po chwili gps wskazuje mi drogę w stronę słońca, które świeci tylko przez pierwsze 30km, później zaczyna się walka z temperaturą, która wynosi 5C ( jak wydaje mi się „w słońcu”, które dawno zostało przysłonięte przez chmury… mokry asfalt, wilgoć w lasach, które mijam sprawiają, że czuje się jakbym jechała w mrozie.)
Co 60km staje na stacjach benzynowych, aby napić się czegoś gorącego. W pewnym momencie po 90km (tracąc nadzieje na stacje) zatrzymuje się w akcje desperacji przy przydrożnym barze (wyglądającym jak nasz polski z grochówką) pytam o herbatę, pani przecząco kiwa głową, ale po chwili orzeka, a może zupę. I wybieram gulaszową, gdyż ta wygląda najbardziej „ludzko”… aby choć na chwilę się rozgrzać. I tak od przystanku do przystanku docieram do Berlina, gdy widzę przed sobą bramę Brandenburską na mojej twarzy znowu pojawia się uśmiech, gdyż przypominam sobie, dlaczego zdecydowałam się na tą wyprawę, a nie jakąś „wypasioną” wycieczkę all inclusive z zagwarantowaną pogodą.
„Riding Across Europe – … zrealizować swoje marzenie, gdyż życie to przygoda.”
News dzięki Samsung.