Do Bari dotarłyśmy promem o 8 rano. Włochy przywitały nas słonecznym upalnym dniem, pierwsze 300km to była walka z żarem z nieba do tego droga, którą jechałyśmy pozostawiała wiele do życzenia.. brak cienia, pełno śmieci i prostytutek – nie tak wyobrażałyśmy sobie południe Włoch!? Gdy dotarłyśmy do Isernia jak za dotknięciem magicznej różdżki widoki się zmieniły Malownicze miasteczka, pełno ciasnych winkli do tego górzysty krajobraz… i tak do samej L’Aquila.
Zaczęłyśmy poszukiwanie w tym mieście noclegu, GPS pokazywał kilka hoteli, pensjonatów… lecz ku naszemu zdziwieniu miasto było w remoncie, no cóż myślałyśmy z początku, że restaurują zabytkowe kamienice. Po przejechaniu kilku kolejnych ulic dotarło do nas, że to przecież nie możliwe, aby całe miasto odnawiali. Nagle zauważyłyśmy, że w żadnym oknie nie świeci się światło, wszystkie banki, restauracje są puste… coś tu nie gra… po czym przypomniałam sobie komunikat prasowy z przed dwóch lat – trzęsienie ziemi w L’Aquila… znalazłyśmy się pośrodku miasta przypominającego plan filmu „Jestem legendą”… jak nam udało się znaleźć nocleg… o tym opowiemy przy innej okazji.
News dzięki Samsung.