GEPARD
W trakcie podróży w Etoschy, nad brzegiem jeziora, jedziemy spokojnie drogą i mijamy z pewnym znudzeniem kolejne antylopy czy żyrafy, które nie budzą już zbyt wielkiego zainteresowania. Część z nas zajmuje się słuchaniem muzyki, książkami itp.
Nagłe hamowanie i jakiś podniesiony głos z przodu autobusu powoduje że odruchowo rzucam sie do okna i … W rozwiewającej się powoli chmurze kredowej mgły ciągnącej się z busem widać dostojnie i godnie spoglądającego na nas GEPARDA ! Tak, dokładnie tak…. Widzimy stojącego w bliskim sąsiedztwie drogi wielkiego kota, przyglądającego nam się bez wielkiego zainteresowania. Wszyscy rzucamy się do okien i staramy się zrobić jak najlepsze ujęcia. Odsuwam się od okna dając szansę innym i wtedy kątem oka łowię jakiś ruch po drugiej, zupełnie martwej stronie naszego pojazdu., W trawie, tuż obok nas, radośnie podskakując biegną sobie dwa małe gepardy. Teraz już wiadomo, że widzieliśmy matkę z dwójką małych . Umaszczenie maleństw jest całkowicie zgodne z kolorem terenu. Gdy na chwilę zamierają, stają się po prostu niewidoczne. Ich matka, jest nieco bardziej żółta i widać, że nie musi się tak ukrywać. Niesamowite. Po chwili dwa malce dołączają do matki z którą chwilowo zostały rozdzielone przez naszego stalowego potwora i w trójkę wolnym krokiem oddalając się w przedwieczornym słońcu w stronę jeziora…. Tak. Tak! Dotychczas podczas wyjazdów mieliśmy wielokrotnie ciekawe zdarzenia, takie „wisienki na torcie”. Spojrzenie w oczy geparda z pewnością jest czymś takim.Adam prawie przejechał samicę geparda z dwójką maluchów, które świetnie się bawiąc spokojnie zmierzały w kierunku jeziora. Muszę przyznać, że widok był niesamowity.
KOLACJA Z ŻYRAFY
Podczas pierwszego dnia prawdziwego safari w Moremi, pojechaliśmy na wieczorne poszukiwania zwierząt. Po rozłożeniu namiotów i wyposażeniu ich w łóżka, w gasnącym świetle dnia, pojechaliśmy dwoma samochodami na poszukiwanie zwierząt w świetle zachodu. Wyjechaliśmy nad rzekę, jednak bezpośrednio nad nią, w zasięgu obiektywów naszych aparatów, nie działo się za wiele. Will zatrzymał się w pewnym momencie i zamienił kilka słów w afrikaans z kierowcą innego samochodu jadącego z przeciwka, i po chwili ruszył dalej. Widzieliśmy, że dość długo ustalali coś ze sobą, ale nie byliśmy pewni o co chodzi. Adam, który siedział obok Willa nic nie mówił, pozostawało więc czekać. Po przejechaniu zapewne około kilometra po całkowitym bezdrożu, zobaczyliśmy samochód, podobny do naszych, stojący w całkowitej ciszy i ludzi wypatrujących czegoś z wielkim napięciem. Światło słoneczne już gasło, ale po przejechaniu jeszcze około 100 metrów także zastygliśmy całkowicie z wrażenia.
Przed nami, w odległości nie większej niż 20 metrów, leżał dość świeży trup młodej żyrafy z wielką dziurą w okolicy ogona, a obok niego w stanie całkowitego rozleniwienia, leżały dwie lwice, które najwyraźniej były sprawczyniami tego co widzieliśmy. Widok był niesamowity. Dwa wielkie brudno żółte cielska z wypchanymi brzuchami leniwie leżące w trawie, patrzące na nas bez większego zainteresowania w odległości nieledwie na wyciągnięcie ręki… Po to tu przyjechaliśmy. Adrenalina buzowała w nas w stopniu podobnym do temperatury migawek naszych aparatów, które prawie bezustannie trzaskały w kolejnych ujęciach tej niesamowitej sceny. Mam wrażenie, że nikt już nie myślał o warunkach obozowiska, a raczej wyłącznie o tym, czy lwice są wystarczająco najedzone, aby nie próbować dołączyć nas jako deseru. Uspokajało nas zachowanie naszego kierowcy i Adama, którzy spokojnie wyjaśniali, że lwice są po sutym posiłku, obecnie po prostu leżą i trawią pilnując zdobyczy przed konkurencją, głównie przed hienami, a my, dopóki siedzimy w samochodach, nie jesteśmy zupełnie w ich typie. Mimo tych zapewnień niepokój pozostał, a świadomość, że nikt nie ma ze sobą broni, nie uspokajała. W pewnym momencie, jedna z lwic „poszła na stronę” przechodząc tuż obok drugiego z naszych samochodów, a potem powróciła do truchła żyrafy i zaczęła kolejną część posiłku. Zrobiłem kilkadziesiąt zdjęć ciesząc się z tego, że mam dobry aparat i w zapadającej ciemności jeszcze jestem w stanie robić zdjęcia i zazdroszcząc mocno Wojtkowi znacznie lepszego zooma :)
Po kilkunastu minutach, było już na tyle ciemno, że praktycznie nie dało się wypatrzeć co robią lwice, co dało sygnał do odjazdu. Co fascynujące, warkot silników i trzask gałęzi łamanych przez zderzaki samochodów, w żaden sposób nie poruszył lwic. To nieco nas uspokoiło pod kątem noclegu, jednak świadomość, że w odległości około kilometra od naszych namiotów znajdują się dwie spore lwice, wcale nas nie uspokajała.
Po kilkunastu minutach wróciliśmy do obozowiska, gdzie przy ognisku dalej przeżywaliśmy wydarzenia minionego dnia, nasłuchiwaliśmy z niepokojem trzasków gałęzi w bliskiej odległości, a także staraliśmy się zrozumieć co wyje, ryczy i świszczy w buszu. Emocje towarzyszyły nam podczas kolacji przygotowanej przez Willa dodatkowo okraszonej sporą ilością wina i mocniejszych trunków, w które zaopatrzyliśmy się za radą Adama, jeszcze w Walvis Bay, a które podróżowały z nami w samochodach.
LWY NAD CHOBE
Ostatniego dnia, już nad Chobe, widzieliśmy jeszcze kilka lwów. Najpierw dwie lwice, wypoczywające w cieniu krzewów, najwyraźniej po sutym posiłku, a potem cztery małe lwiątka leżące w krzakach i czekające na starszych, z wyraźną tęsknotą obserwujące stada zebr i bawołów spacerujące w zasięgu kilkudziesięciu metrów.