Ruszamy na południe trzymając się zachodniego wybrzeża. Droga jest oczywiście kręta. Wije się tak, że jeden z pasażerów robi nam się coraz bardziej blady. Gdzieś na zakręcie wyjeżdżamy i na kolejnym zewnętrznym łuku widzimy polską flagę. Zatrzymujemy się błyskawicznie. Witają nas napisy w ojczystym języku. A w środku, w niepozornym lokalu, uśmiechnięta Polka stoi za ladą. Witamy się jak starzy znajomi, siadamy i na wstępie dostajemy najlepszy na całej Krecie sok z pomarańczy. Potem słyszymy: zajmijcie się lokalem, ja jadę zawieść męża [Greka] i córkę do domu. I zostaliśmy na gospodarstwie z tarasem nad urwistym zboczem i osłem u płota. Spisaliśmy się dobrze, jak wróciła miała już mnóstwo gości. Potem nastąpiły długie rodaków rozmowy, próba jej specjałów, zakupy, zdjęcia … i usłyszeliśmy, że jak mamy osobę nieznoszącą serpentyn, to skręćmy z głównej drogi tu zaraz za knajpką i szybko będziemy na dole nad samym morzem. Tak dojechaliśmy do Monastyru Chrissoskalitissas, w którym były złote schody, miejscowy święty i miejscowy ruch oporu. Legendy są różne, ale najprawdopodobniej schody skuto, aby wykupić biskupa z niewoli tureckiej. Złota na schodach brak, ale warto tam zajrzeć.
Podróż Zachodnia Kreta –znane i mniej znane okolice. - Po serpentynach do Chrissoskalitissas
2010-07-24