Podróż Boże Narodzenie po hindusku - Udaipur



Znajomość angielskiego w Indiach jest na niezwykle słabym poziomie zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest to jeden z czterech urzędowych języków tego kraju. Niby każdy jakieś słowo po angielsku zna, ale jest to zwykle dosłownie jedno czy dwa słowa. Wszyscy Hindusi mówią bardzo szybko jednocześnie stosując bardzo melodyjną intonację i na dodatek złego nie wymawiając dźwięku “wu”, które brzmi jak “ł”, więc na przykład słowo “have” brzmi jak “how”. W takich warunkach zrozumienie szybko mówiących przewodników wymaga dużego skupienia, a i tak człowiek często nie rozumie 30% tekstu. Nasz kierowca Kamal jest komunikatywny po angielsku, jednak mimo to często powstają w tej komunikacji luki… Pytamy go dziś czy w drodze do Narlai można gdzieś kupić jakieś wino. Po przetłumaczeniu na literacki język polski nasza rozmowa ma mniej więcej taki przebieg:

-Kamal, czy można kupić jakieś wino zanim dojedziemy do Narlai?

-Jakie wino państwo chcą?

Czyżby Kamal był aż takim znawcą a wybór win tak duży – przechodzi nam przez myśl

-Jakieś czerwone…

-Takie jak whisky albo rum?- niepewnie pyta po dłuższym namyśle Kamal. 

Przejeżdżając przez jedną z licznych wiosek udaje nam się kupić butelkę idyjskiego rumu. Ponieważ nam się przez cały czas burzy w żołądkach, więc postanawiamy od razu pociągnąć wzorem bosmana Nowickiego po sporym łyku prosto z butelki. Kamal na to patrzy ze zgrozą i dodaje:

-Państwo piją taki nie rozcieńczony wodą rum… Przecież on jest jeszcze mocniejszy od whisky! Ja to whisky rozcieńczam wodą w stosunku 2:1 a rum 3:1!!

Gdy pociągnęliśmy po jeszcze jednym łyku to chyba mu musieliśmy zaimponować. Indyjski rum zrobił swoje: po pól godzinie nasze żołądki się uspokoiły a i ruch na drodze przestał nam się wydawać taki straszny… 

W Narlai zatrzymujemy się w małym forcie sprzed 250 lat, który parę lat temu został przerobiony na hotel, podobnie jak w Luni. Przed kolacją dla zaostrzenia apetytu wybieramy się na pobliską skalną górę, z której rozpościera się piękny widok na okolicę, w której odkrywamy wiele malowniczo położonych świątyń hinduskich. 

Dziś zaczyna się przedostatni etap naszej podróży po Indiach. W drodze do Udaipur zatrzymujemy się w przepięknej świątyni wyznawców dżinizmu w Ranakpur. W Delhi też jest jedna świątynia tego wyznania, w której nas oboje zaczęło mdlić, więc zastanawialiśmy się czy aby na pewno warto nadkładać drogi i to jeszcze w takich złych warunkach. Indie jednak są zawsze pełne niespodzianek i tym razem była to miła niespodzianka. Do środka nie wolno nam było wchodzić, gdyż trwało tam właśnie nabożeństwo, ale z zewnątrz świątynia prezentowałą się wspaniale.

Indie są pełne niespodzianek na każdym kroku, o czym przekonujemy się po raz któryś. Ni stąd ni zawąd Kamal z tajemniczą miną zatrzymuje się nagle przy drodze nieopodal jakiegoś małego zgromadzenia.

-Ja wszystko później wytłumaczę, może pan wziąć aparat i kamerę…- powiedział z równie tajemniczą miną.

Przy drodze stoi prowizerycznie zrobiony postument, na którym stoi równie duży jak i kiczowaty portret młodego mężczyzny a obok niego stoi motocykl, wokół którego chodzą ludzie i się do niego modlą posypując go płatkami kwiatów.

-Sekta czcicieli motocykli- przeszło mi przez myśl. Patrzę, a tu Kamal też nabożnie oddaje motocyklowi cześć… 

Po kilkunastu minutach kontynujemy naszą podróż a Kamal nam opowiada niezwykłą historię:

-15 lat temu pewien młody mężczyzna mieszkający w tej okolicy zginął w wypadku jadąc na motocyklu. Policja zarekwirowała pojazd zamykając go na pobliskim posterunku. Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy na drugi dzień rano motocykl stał w miejscu wypadku. Sytuacja powtarzała się wielokrotnie, nawet wtedy, gdy wypompowano z baku paliwo. Ostatecznie policja dała za wygraną i przestała ściągać motocykl na posterunek, a ten wkrótce stał się przedmiotem kultu. Krótka modlitwa i dotkniecie motocykla przynosi szczęście…

…a tego w Indiach na drodze nigdy nie ma za dużo… 

Udaipur mogłoby mieć przydomek miasta baśni. Wokół miasta jest kilka sztucznych jezior, na których wybudowano pałace. Na jednym z nich, zwanym Lake Palace z połowy XVIII wieku kręcono spore fragmenty jednego z Bondów, “Octopussy”. Obecnie pałac został zamieniony na hotel i dostępny jest tylko dla gości hotelowych, a że my mamy już rezerwację w innym hotelu, więc możemy jedynie przyjrzeć się mu z zewnątrz.

Umawiamy się z Kamalem, że po nas przyjedzie o 13:30. Chcemy zdążyć na łódkę na 14:00 i jak nam wszyscy mówili pól godziny na drogę do nieopodal położonej przystani powinno wystarczyć. Nie wystarczyło! Spóźniliśmy się 20 minut. Wąskie uliczki zakorkowane doszczętnie ludźmi, tuk-tukami, motocyklami i niedbale zaparkowanymi pojazdami zatrzymywały nas co chwila. W jaki sposob przedarliśmy się przez ten gąszcz do dziś zostaje tajemnicą. Nikt tu nie uznaje przepuszczenia innego pojazdu w imię płynności ruchu. Jeśli stworzy się luka trzech metrów, to na tych trzech metrach będą się wyprzedzać 2 tuk-tuki i 4 motocykle, a to że będą później stać w stworzonym przez siebie zatorze przez kilka minut jakoś nie działa im na wyobraźnię. W Europie czy w Ameryce Północnej wszyscy by się pobili a w najlepszym przypadku zwyzywali, a tu każdy stoi z zabalsamowanym wzrokiem i do głowy mu nie przyjdzie, że mógłby tego czekania uniknąć gdyby poczekał 10 sekund wcześniej… 

Krótki rejs po jeziorze Pichola i wizyta w Pałacu Miejskim powoli przybliżają nasz pobyt w Indiach do końca. Jeszcze wizyta w starej świątyni hinduskiej, jeszcze zakup pamiątek, które odkładaliśmy na później, jeszcze ostatnia degustacja indyjskiej kuchni… Nasz samolot do Delhi odlatuje w południe. W stolicy nocujemy i wcześnie rano jedziemy na lotnisko by rozpocząć trwającą całą dobę powrotną podróż do domu. Forma liczby mnogiej w języku polskim kraju, w którym spędziliśmy 3 tygodnie, świetnie do niego pasuje, bo Indie to nie jeden kraj lecz cała gama zróżnicowanych etnicznie, kulturowo, historycznie regionów, a każdy z nich jest niezwykle kolorowy, tajemniczy, wibrujący życiem i teraz słyszymy jak w różnych egzotycznie brzmiących językach szeptają nam na pożegnanie do ucha:

-To kiedy się znowu zobaczymy…? 

  • Narlai, bezkresne pola musztardowe.
  • Narlai pełne świątyń.
  • Narlai pełne świątyń.
  • Narlai
  • Transport kołowy...
  • ...transport nożny w Rajastanie
  • Wodociąg w Rajastanie
  • Spotkanie przy studni
  • Nietoperze
  • Ranakpur, świątynia dżinistów
  • Ranakpur, świątynia dżinistów
  • Udaipur, Pałac Miejski
  • Udaipur, Pałac Miejski
  • Udaipur, Pałac Miejski
  • Udaipur, Pałac Miejski
  • Ulice Udaipuru
  • Udaipur, Lake Palace
  • Udaipur
  • Udaipur, Pałac Miejski
  • Udaipur, Pałac Miejski
  • Ranakpur, świątynia dżinistów